Temat: zarobki

Zastanawiam się w jakiej granicy oscylują wasze zarobki 

1. 1500 i mniej

2. 1500 - 2000

3. 2000 - 2500

4. 2500 - 3000

5. 3000 i więcej

Pytam bo czasem mam wrażenie że mając zarobki w przedziale nr 2 "klepię biedę" jak jest u Was ? 

Pasek wagi

a jakie macie stanowiska ? 

Pasek wagi

szczerze mowiąc spodziewałam się że będzie więcej odpowiedzi w stylu jestem w pierwszym drugim przedziale a tu proszę

Pasek wagi

Electra19 napisał(a):

a jakie macie stanowiska ? 

W umowie mam referent do spraw księgowości, ale wystawiam też faktury i obrabiam inne dokumenty (wprowadzam dostawy na stan itp) - średnia spółka prywatna zajmująca się handlem elementami stalowymi (armatura, rury, blachy itp) i transportem międzynarodowym. 

Wcześniej pracowałam w korporacji projektowej (architektonicznej).

Electra19 napisał(a):

a jakie macie stanowiska ? 

Jestem mistrzem działu produkcyjnego. Mam pod sobą do 50 osób. 

Electra19 napisał(a):

szczerze mowiąc spodziewałam się że będzie więcej odpowiedzi w stylu jestem w pierwszym drugim przedziale a tu proszę

Może pomyśl o większym mieście.  Skoro w Trójmieście zarabia się w biedronce na start ponad 2 tyś na rękę, to ciężko znalezc miejsca w których zarobisz mniej. W dużych miastach naprawdę nie jest problemem znaleźć pracę za ponad 2 tyś zł - z umowami o pracę może faktycznie różnie bywac.

Agnieszka_O napisał(a):

jurysdykcja napisał(a):

Jeśli cię to serio ciekawi, to lepiej szukać statystyk, niż pytać na vitalii.
To mnie zaciekawiło -  skąd te dane???  Serio najwiecej osób zarabia między 2100 a 3200 brutto??? Ja i mój mąż oboje w kategorii 5, przy czym on zarabia 2 razy więcej ode mnie,  a ledwo starcza do wypłaty :/Do tego cały czas słyszę... kiedy poszukam lepiej płatnej pracy :/

to na co tyle wydajecie, że przy takich zarobkach Wam ledwo starcza..? może to kwestia zarządzania pieniędzmi? ;)

sacria napisał(a):

Safijja napisał(a):

Zucchini napisał(a):

Wilena napisał(a):

Zucchini napisał(a):

Serio? Dziewczyny, jak mieszkając same, bez pensji męża czy pomocy rodziców i nie mając własnego mieszkania (czyli opłacając wynajem albo spłacając kredyt) żyjecie w mieście za pensję poniżej 3 przedziału? Nawet za 3 przedział sobie nie wyobrażam, skoro wynajem kawalerki to co najmniej 1500 zł. Ja poważnie pytam, bo może jakaś wyjątkowo niegospodarna jestem. Już nie mówiąc o sytuacji, gdy ma się dziecko albo chociaż jakiegoś zwierzaka.
Też sobie tego nie wyobrażam. Ja się za niegospodarną nie uważam (bo jedzenia nie marnuję, jakiś durnostojek do domu nie znoszę, nie palę, prawie nie piję, dbam o siebie sama - więc na hybrydy w salonie i tego typu rzeczy nie wydaję i tak dalej i tak dalej), a za te 2000 żyć sobie normalnie nie wyobrażam. Już nie mówię o rachunkach, jedzeniu i takich podstawach podstaw jeżeli chodzi o kosmetyki, czy ciuchy, ale to przecież trzeba nigdzie nie wychodzić, nie wyjeżdżać na wakacje, tylko tak siedzieć w domu i "gnić". Za zwykły bilet do teatru trzeba czasami zapłacić ponad stówę, a przecież to tylko teatr (nie jakiś wypad do Abu Dhabi - bo tu rozumiem, że ktoś mógłby uważać, że to przesadne wydatki). Ja bym jednak rozróżniała pojęcia - co innego "egzystować", "przedziadować", "przetrwać od pierwszego do pierwszego", a co innego normalnie funkcjonować - bez konieczności oglądania każdej złotówki i oszczędzania na każdym kroku. A już przedstawianie takiego "szarpania się" jako czegoś pozytywnego i przedstawianie tych, którzy mogą normalnie funkcjonować jako tych "nieoszczędnych" to jak dla mnie pomysł zupełnie z księżyca. 
Dokładnie, a nawet jak się zrezygnuje z teatru, wakacji, ciuchów i kosmetyków, to do dentysty trzeba chodzić, leki kupować, bilet miesięczny (bo o samochodzie można zapomnieć przy takich zarobkach), wspomniane środki czystości, jedzenie, wynajem/kredyt, jakieś prezenty i minimum na skromne święta, jedzenie dla kota (bo już człowieka na dziecko nie stać), sprzęt agd i rtv (jakoś każdy ma tv, komputer, telefon, pralkę itd.), doładowanie telefonu (jednak każdy ma telefon), opłaty urzędowe, prąd, gaz i inne stałe opłaty, nieprzewidziane wydatki typu zepsuta pralka, ślusarz czy hydraulik, kurtka na zimę i ciepłe buty. Jak żyjecie, proszę, zdradźcie sekret. Macie wsparcie rodziny, zasiłki od państwa? Bo dla mnie to jakaś magia.
Normalnie, po zapłaceniu rachunków zostaje nam 800 zł, na życie wydajemy ok. 100-150 zł tygodniowo, więc mamy jeszcze 200 zł na przyjemności/nieprzewidziane wypadki. Bez żadnych zasiłków itp.Szczerze mówiąc, w zeszłym roku prowadziłam sklep, zarabiałam jakieś 8- 10 tys. miesięcznie i nie zauważyłam wtedy żadnej poprawy, a teraz pogorszenia jakości życia, chociaż żałuję, że tak wyszło, bo jednak pracowałam u siebie, a teraz zostaje mi praca bez umowy, za najniższą krajową, do końca życia.
Głupie gadanie- najwidoczniej nie masz ambicji, aspiracji chęci do zmian w życiu, do rozwoju i brakuje ci wyksztalcenia - wtedy może piszesz prawdę, bo może nie każdy będzie prezesem, ale znaleźć pracę powyżej minimalnej to nawet na studiach w dużym mieście można. 

Mam ambicje i wykształcenie, napisałam, że prowadziłam firmę, rozkręciłam ją przez niecały rok od 80 do 150 tys. zł obrotów miesięcznie, ale zostałam okradziona przez pracownika na ogromną kwotę, przez co musiałam zamknąć sklep i zostałam z długiem na całe życie... co z tego, że pójdę do lepszej pracy z umową itd., skoro po zajęciu komorniczym zostanie mi pewnie mniej, niż zarabiam w tej chwili, zresztą znam pracodawców, którzy po prostu nie chcą zatrudniać pracowników z długami.

Safijja napisał(a):

Mam ambicje i wykształcenie, napisałam, że prowadziłam firmę, rozkręciłam ją przez niecały rok od 80 do 150 tys. zł obrotów miesięcznie, ale zostałam okradziona przez pracownika na ogromną kwotę, przez co musiałam zamknąć sklep i zostałam z długiem na całe życie... co z tego, że pójdę do lepszej pracy z umową itd., skoro po zajęciu komorniczym zostanie mi pewnie mniej, niż zarabiam w tej chwili, zresztą znam pracodawców, którzy po prostu nie chcą zatrudniać pracowników z długami.

Podejrzewałam coś takiego, ale nie chciałam pisać, dopóki sama nie poruszyłaś tematu. Czy w tym wypadku nie możesz skorzystać z upadłości? Są różne rodzaje jak upadłość przedsiębiorstwa, spółki czy konsumencka. Może tego typu rozwiązanie zapewniłoby Ci bezpieczeństwo na dalsze lata, bo żyć w niepewności całe życie musi być niezmiernie trudne.

WyjdaWamGalyHm...chyba w jakimś temacie się już wypowiadałaś? Jestem marnym autorytetem, bo sama jestem rozrzutna bardzo, ale zaczęłam ostatnio spisywać KAŻDĄ wydaną złotówkę i....SZOK. Tobie również polecam. Najwięcej kasy idzie na wydatki "tu 2, tam 5 a tam 15zł". Dodatkowo strasznie dużo jedzenia wyrzucamy, u mnie zakupy raz w tygodniu się nie sprawdzają, bo co z tego, że zaplanuję, że ugotuję to i tamto, jak tego nie robię a później jedzenie do kosza. Warzywa, sery, jogurty to standard, ale zdarza się też, że i 1 kg schabowego potrafię wyrzucić. Teraz kupuję na 2 max 3 dni i tak jest dla mnie lepiej. Do tego analiza paragonów. Ja wczoraj z zakupów wartych 147zł  mogłabym spokojnie 12 zł zaoszczędzić, bo kupiłam rzeczy, których kupić i jeść nie musiałam. Niby nie dużo, ale tu 12, tam 5 i tak w miesiąc się uzbiera. No i u mnie najwięcej idzie na paliwo, bo ja ciągle gdzieś jeżdżę, ale z tego nie zrezygnuję akurat. Na paliwo wydaję około 600-700 zł miesięcznie, jeśli doliczyć paliwo na uczelnię to 1000 zł. A mogłabym jeździć za około 300zł mniej.

Szokujące... załamałabym się, jakbym tak jedzenie wyrzucała. Edit: nie wiem o co chodzi z tym pogrubieniem, sorry.

Pasek wagi

LeiaOrgana7 napisał(a):

WyjdaWamGalyHm...chyba w jakimś temacie się już wypowiadałaś? Jestem marnym autorytetem, bo sama jestem rozrzutna bardzo, ale zaczęłam ostatnio spisywać KAŻDĄ wydaną złotówkę i....SZOK. Tobie również polecam. Najwięcej kasy idzie na wydatki "tu 2, tam 5 a tam 15zł". Dodatkowo strasznie dużo jedzenia wyrzucamy, u mnie zakupy raz w tygodniu się nie sprawdzają, bo co z tego, że zaplanuję, że ugotuję to i tamto, jak tego nie robię a później jedzenie do kosza. Warzywa, sery, jogurty to standard, ale zdarza się też, że i 1 kg schabowego potrafię wyrzucić. Teraz kupuję na 2 max 3 dni i tak jest dla mnie lepiej. Do tego analiza paragonów. Ja wczoraj z zakupów wartych 147zł  mogłabym spokojnie 12 zł zaoszczędzić, bo kupiłam rzeczy, których kupić i jeść nie musiałam. Niby nie dużo, ale tu 12, tam 5 i tak w miesiąc się uzbiera. No i u mnie najwięcej idzie na paliwo, bo ja ciągle gdzieś jeżdżę, ale z tego nie zrezygnuję akurat. Na paliwo wydaję około 600-700 zł miesięcznie, jeśli doliczyć paliwo na uczelnię to 1000 zł. A mogłabym jeździć za około 300zł mniej.

Szokujące... załamałabym się, jakbym tak jedzenie wyrzucała. Edit: nie wiem o co chodzi z tym pogrubieniem, sorry.
no też się załamałam tym wyrzucanym jedzeniem, dlatego zmieniłam system. Zakupy na 2 dni, max 3. I sprawdza się dużo lepiej. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.