Temat: kupno mieszkania - wiek, rodzice

Hej :-) W jakim wieku kupiłyście/kupiliście mieszkanie, bądź Wasz partner/partnerka to uczynił/a? 
I w jakiej wielkości miejscowości mieszkacie?

Co myślicie o sytuacji jak mieszkanie kupują rodzice? (chociażby częściowo)

Temat z czystej ciekawości, inspirowany internetowym hejtem na pomoc ze strony rodziców :-P

Moim zdaniem kupno mieszkania przez rodziców np. w połowie to żaden wstyd, o ile to nie jest żaden problem z ich strony.
Mało kto w wieku powiedzmy poniżej 25 lat ma pieniądze na połowę mieszkania w dużym mieście, za to przykładowo można samemu kredyt spłacać. Lepiej spłacać taki kredyt na droższe i duże mieszkanie w ładnej lokalizacji, niż utkwić w nieco gorszych warunkach, ale w 100% za swoje.

Madanna napisał(a):

Edit: Zawody w których zarabiasz pierwsze poważne pieniądze pozwalające na samodzielny zakup mieszkania po 28-30 roku życia np: lekarze wszelkiej specjalności, stomatolodzy, notariusze, adwokaci, radcowie prawni, sędziowie, prokuratorzy. Idąc Twoim tokiem myślenia wszyscy wymienieni dokonaliśmy złych wyborów w wieku 10 lat

Rozumiem, ze te w wieku 10lat to zwykle przejezyczenie?

W kazdym razie widac, ze kompletnie nie rozumiesz o czym mowie, wiec wyjasniam:

10lat od ukonczenia szkoly sredniej do teraz podejmowalas rozne decyzje, wiedzac, ze od rodzicow niczego nie dostaniesz, a takze wiedzac czego w zyciu pragniesz, bylas w stanie przewidziec jakie kroki moglabys podjac, zeby wyszlo na Twoje. Dostepne opcje - praca podczas studiow (chyba tylko na medycynie odpada), praca za granica w wakacje, gap year na zarobienie kasy, dodatkowa praca, wyrobienie sobie roznych praktyk, "pokazanie sie" i zawarcie znajomosci, ktore w przyszlosci moga zaowocowac fajna oferta itd. 

Nie chodzi mi tu o wybor zawodu, ani tez nie padlo w moim poscie okreslenie "zle wybory". Bo to sa wybory kazdego z nas i to nam samym ostatecznie maja sie podobac. Chodzi mi o sam fakt podejmowania decyzji i kierowania wlasnym zyciem.

sweeetdecember napisał(a):

[Rozumiem, ze te w wieku 10lat to zwykle przejezyczenie?W kazdym razie widac, ze kompletnie nie rozumiesz o czym mowie, wiec wyjasniam:10lat od ukonczenia szkoly sredniej do teraz podejmowalas rozne decyzje, wiedzac, ze od rodzicow niczego nie dostaniesz, a takze wiedzac czego w zyciu pragniesz, bylas w stanie przewidziec jakie kroki moglabys podjac, zeby wyszlo na Twoje. Dostepne opcje - praca podczas studiow (chyba tylko na medycynie odpada), praca za granica w wakacje, gap year na zarobienie kasy, dodatkowa praca, wyrobienie sobie roznych praktyk, "pokazanie sie" i zawarcie znajomosci, ktore w przyszlosci moga zaowocowac fajna oferta itd. Nie chodzi mi tu o wybor zawodu, ani tez nie padlo w moim poscie okreslenie "zle wybory". Bo to sa wybory kazdego z nas i to nam samym ostatecznie maja sie podobac. Chodzi mi o sam fakt podejmowania decyzji i kierowania wlasnym zyciem.

Kurcze, z perspektywy czasu to łatwo powiedzieć, że trzeba było o tym pomyśleć za wczasu. Ale ani ja, ani nikt z moich znajomych nie myślał o kupnie mieszkania w wieku 18 czy tam 19 lat. Raczej priorytetem było dostanie się na dobre studia i zdobycie doświadczenia. Owszem, teraz bym zrobiła rok przerwy albo pracowała w wakacje za granicą, zamiast robić półdarmowe praktyki czy staże. Ale to wiem teraz. Zresztą w życiu chyba nie chodzi o to, by podejmować decyzje, na których jak najlepiej "moglibyśmy wyjść na swoje", ale żeby mieć też jakąś satysfakcję z wykonywanej pracy.

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

sweeetdecember napisał(a):

psycho. napisał(a):

25 i 26lat. Mi rodzice dali tylko na wkład własny do kredytu i na jakieś meble na początek. Mój partner nie miał tak dobrze i pieniądze musiał pożyczyć od rodziny. Miasto wojewódzkie. Za to znajomemu w naszym wieku rodzice kupili mieszkanie za gotówkę i cały czas kupują mu rzeczy typu telewizor, meble itp. 
Really?Czy tylko ja uwazam, ze wydzwiek tej wypowiedzi jest straszny?
no, wkład własny w większym mieście to co najmniej koło 100 000 więc rzeczywiście nie brzmi to dobrze XDmoim zdaniem jakiekolwiek pieniądze na mieszkanie to bardzo miły gest, rodzice mogliby kupić sobie mini domek w górach czy pojechać dookoła świata ;Dplanuję dla przyszłych dzieci odkładać coś co miesiąc, ale nigdy bym tego nie robiła kosztem swoich podróży czy inwestycji w swój rozwój na dany moment
wkład własny to teraz 20%. więc nie przesadzajmy z tymi 100tys, chyba ze to jakieś wypasione apartamentowce w centrum wielkiego miasta to tak. ale fakt, post zabrzmiał mega dziwnie...
za 500 000 w Krakowie są po prostu nowe mieszkania w dobrym standardzie, niedaleko centrum, a nie wielkie apartamenty :-D 
mieszkam w Krakowie i w tym roku kupowałam mieszkanie, więc wiem jakie sa ceny ;) jeśli mówimy o wysokim standardzie to tak, ale średnio jest to 5,5-6tys/m2 (rynek pierwotny) , Ty mówisz o takich 8tys/m2i wyżej. My kupowaliśmy z rynku wtórnego za niecałe 4,5tys/m2, więc da się. Ale jak ktoś zaraz ma wymagania, zeby mu rodzice kupili mieszkanie pod Wawelem za pół miliona to cóż mogę powiedzieć... za to to bym wolała sobie dużą działkę i wypasiony dom z basenem pod miastem wybudować 

bliska mi osoba kupuje mieszkanie i się też orientuje w cenach, no i od rodziców to jest spora pomoc, ale nie kupno całego mieszkania 
ja uważam, że lepiej szukać mieszkania już pod posiadanie dzieci (= żeby miały chociaż pokój dla siebie chcąc mieć przykładowo 1 lub 2) i pomoc finansową zainwestować w takie mieszkanie już na długie lata, a nie w przejściowe byle jakie i byle gdzie, w które człowiek jeszcze ma zainwestować i wyremontować na co idzie mnóstwo pieniędzy

akurat mam dom i mówisz brednie :-D
basen jest cholernie drogi w utrzymaniu więc za pół miliona to akurat byś jakiś basen zbudowała i zapłaciła za ogrzewanie wody X lat, ale nie starczyło by na dom i działkę :-D  

pod Wawelem mieszkanie kosztuje ok milion co najmniej, było tak odkąd pamiętam a urodziłam się w Krk

mówię o ładnych dogodnych lokalizacjach, które nie są blokowiskami, najchętniej z rynku pierwotnego, ale również z wtórnego
jak kojarzysz mieszkanie w Krakowie ponad 60metrowe z co najmniej trzema pokojami w ok lokalizacji (najdalej 10,15 minut do rynku i najważniejszych punktów, dobrych szkół itp. komunikacją miejską, blisko jednocześnie parków, zieleni) w zwykłym zadbanym apartamentowcu czy kameralnym nowoczesnym "bloku", chętnie się zainteresuję - bo to rzeczywiście sztuka wychwycić takie mieszkanie do 500 000 ;)

sweeetdecember napisał(a):

Madanna napisał(a):

Edit: Zawody w których zarabiasz pierwsze poważne pieniądze pozwalające na samodzielny zakup mieszkania po 28-30 roku życia np: lekarze wszelkiej specjalności, stomatolodzy, notariusze, adwokaci, radcowie prawni, sędziowie, prokuratorzy. Idąc Twoim tokiem myślenia wszyscy wymienieni dokonaliśmy złych wyborów w wieku 10 lat
Rozumiem, ze te w wieku 10lat to zwykle przejezyczenie?W kazdym razie widac, ze kompletnie nie rozumiesz o czym mowie, wiec wyjasniam:10lat od ukonczenia szkoly sredniej do teraz podejmowalas rozne decyzje, wiedzac, ze od rodzicow niczego nie dostaniesz, a takze wiedzac czego w zyciu pragniesz, bylas w stanie przewidziec jakie kroki moglabys podjac, zeby wyszlo na Twoje. Dostepne opcje - praca podczas studiow (chyba tylko na medycynie odpada), praca za granica w wakacje, gap year na zarobienie kasy, dodatkowa praca, wyrobienie sobie roznych praktyk, "pokazanie sie" i zawarcie znajomosci, ktore w przyszlosci moga zaowocowac fajna oferta itd. Nie chodzi mi tu o wybor zawodu, ani tez nie padlo w moim poscie okreslenie "zle wybory". Bo to sa wybory kazdego z nas i to nam samym ostatecznie maja sie podobac. Chodzi mi o sam fakt podejmowania decyzji i kierowania wlasnym zyciem.
 

Pracowalam na studiach glownie w handlu i gastronomi inaczej bym nie miała za co żyć, równocześnie  robilam praktyki na dziennym prawie to nie jest takie łatwe jakby się wydawalo. Srednio co sesję było 3 tyś stron do nauczenia raczej pamięciowo. Po studiach dzięki wyrobionym znajomościom i praktykom dostalam propozycje robienia aplikacji za 0 zł miesięcznie. Dosłownie usłyszałam że to prestiż i powinnam czuć się uhonorowana że wybrali właśnie mnie. Mój maz byl lepszy dostal 500 zl. W następnym miejscu 1200 zl. Potrzebowaliśmy kasy na już na życie poszłam do pracy za 2200 zl netto. Robię swoje uczę się dalej. Naprawdę nie mam do nikogo żalu. Uczciwie zarabiam sobie pieniadze. Jesli jakis blad popelnilam to mogl byc to co najwyzej wybor kierunku studiow albo męża (Żart) . Chodzi mi o to ze nie odmowilabym pomocy i tyle, bo na mieszkanie mnie nie stac nadal. Liczymy sie z tym że koszty rozpoczęcia własnej dzialalnosci mogą być większe niż dochody w najbliższych latach i kredyt to zbyr duze ryzyko. Jeśli zarobimy i nie trzeba będzie dokładać do startu biznesu a najlepiej zarobic to fajnie kupimy mieszkanie i już. Zewnętrzna pomoc przy zakupie wlasnego lokum juz teraz zmieniłaby tyle że mielibyśmy dziecko. I komfort życia i spokój psychiczny byłby na wagę złota. Nie ma nikogo kto moglby pomoc radzę sobie najlepiej jak potrafię. Ale na serio nie będę udawać że nie przyjelabym pomocy. Wzięłabym z ucalowaniem dloni. A z tymi 10 latami to faktycznie nie doczytałam że chodzi o ostatnie 10 lat. I myslalam ze juz mowimy na takim poziomie abstrakcji , że taka wiarę pokladasz w ludzkość że już 10latki planują karierę. 

Mieliśmy taki pomysł żeby wziąć kredyt na mieszkanie jakoś rok temu i zaczęliśmy przeliczać .. I wiecie co przy najniższej racie i małym wkładzie wlasnym to się totalnie nie opłacało po przeliczeniach wyszło ze za mieszkanie warte ok. 200-250 tyś my bankowi zapłacimy po 30 latach ponad pół miliona. A bedzie to tylko 50 metrow i 2 pokoje. Nasi rodzice ani dziadkowie nigdy nie stali przed takim wyborem. Nie znam ani jednego 40-60latka z kredytem/wynajmującego mieszkanie. Za to mam sporo znajomych przed 30. wynajmujacych pokoje lub z kredytami na 30 lat od 200 tyś do 800 tys. A to tylko to co wzięli oddadzą znacznie więcej. Nasi rodzice mogli mieć dzieci w wieku 20kilku lat. Moi znajomi dzieci nie mają po 30. I nie dlatego że są zbyt wygodni. I to niezależnie od ścieżki kariery która wybrali. Bo ciezko jest im zarobić więcej niż 3 tyś a koszty życia w mieście są duże głównie pod kątem najmu lub kredytu. Kolega płaci ratę kredytu 1300 zł 300 zl media/czynsz a za przedszkole dla dziecka dodatkowo 800 zł. Przypuszczam że do innego dzieciak się nie dostał. Na 500 plus jest za bogaty przy jednym dziecku.

Prawda jest taka że albo ktoś ma duży kredyt albo wyjeżdża albo pomogli mu rodzice. I uważam że tej ostatniej grupie nie należy zazdrościć i hejtowac tylko starać się zostać dla kogoś takim rodzicem. Bo ile łatwiej byłoby mojemu koledze bez raty 1300 zl na nastepne 30 lat. (Powiem mu jutro , że eksperci stwierdzili że to jego wina bo źle zaplanował karierę)

A jeśli komuś udało się przed 30. godnie zarabiać i kupić mieszkanie za własne  to super. Ale niestety z moich obserwacji wynika że jest w mniejszosci.

Wilena napisał(a):

akitaa napisał(a):

Wilena napisał(a):

akitaa napisał(a):

Wilena napisał(a):

Ptaky napisał(a):

Wilena napisał(a):

Dom, w połowie pieniądze od moich rodziców i dziadków, w połowie pieniądze mojego męża. Ja miałam 24 lata, on 36, mieszkamy w Krakowie. Co myślę - cieszę się, że nie musieliśmy się ładować w kredyt/rezygnować z domu na rzecz mniejszego mieszkania. Rodzina nam mogła pomóc i nie widzę w tym nic złego. Jak będę miała dzieci to też będę się starała im zdjąć z głowy kredyt. Moim zdaniem hejtują osoby, które nie miały tyle szczęścia i zazdroszczą (nawet nie tyle zazdrość, co zawiść i rozżalenie). Albo takie, które mają złe relacje z rodzicami i ich rodzina zamiast się wspierać skacze sobie do gardeł - jakbym darła koty z rodzicami to w sumie też nie wyobrażałabym sobie przyjęcia od nich czekogolwiek (nawet gdyby finansowo mogli i chcieli pomóc i zdecydowali się na czasowe "zawieszenie broni"). 
Moim zdaniem osoby te wolą być np. niezależne. Ja wolę być niezależna i nie korzystać z pomocy rodziny. I jestem z tego dumna, a nie zawistna, rozżalona i zazdrosna że ktoś dostał na tacy coś, na co ja musiałam sobie zapracować. Nie mam złych relacji z rodzicami. Jestem szczęśliwa, że mogę samodzielnie o siebie zadbać i być samowystarczalna.  Czym różni się branie kasy od rodziców na mieszkanie/dom od siedzenia na garnuszku u nich? I tak płacą na utrzymanie dzieci i tak. 
Smutne. W sensie smutne jeżeli skorzystanie z pomocy od swoich rodziców jest dla Ciebie jednoznacznie z byciem od nich zależnym. Są przypadki, nawet na forum czasami dziewczyny się żalą, że rodzice finansują coś dziecku, ale za cenę uważania go za swoją własność i przypisywania sobie prawa do wchodzenia mu w życie z buciorami. Moim zdaniem to nie jest normalne, moi tacy na szczęście nie są i przykro jeżeli ktoś ma w głowie taki model. A kasa na mieszkanie/dom i siedzenie na czyimś garnuszku to jednak dwie różne rzeczy. Mało kogo stać na to, żeby w młodym wieku kupić mieszkanie w całości za gotówkę (jeżeli tak to gratuluję, ale niestety ja się do grupy osób wyciągającej kilkaset tysięcy z kieszeni zaraz po studiach nie zaliczam). Więc siłą rzeczy i tak się jest od kogoś "zależnym", kwestia tylko tego czy od własnych rodziców, czy od banku. Natomiast zapłacenie za chleb, prąd i pastę do zębów to już jest coś w zasięgu możliwości - więc płacę i z garnuszka rodziców w tym zakresie nie korzystam. Plus nie chcę Cię obrazić, ale mój wpis i pytanie autorki dotyczyło osób, które hejtują (nie tych, które nie skorzystały z pomocy rodziców, ale nie mają z tego powodu potrzeby ziać nienawiścią wobec innych). I nagle pada "moim zdaniem", "ja wolę", "jestem dumna" i tak dalej - klasyczne uderz w stół...

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

sweeetdecember napisał(a):

psycho. napisał(a):

25 i 26lat. Mi rodzice dali tylko na wkład własny do kredytu i na jakieś meble na początek. Mój partner nie miał tak dobrze i pieniądze musiał pożyczyć od rodziny. Miasto wojewódzkie. Za to znajomemu w naszym wieku rodzice kupili mieszkanie za gotówkę i cały czas kupują mu rzeczy typu telewizor, meble itp. 
Really?Czy tylko ja uwazam, ze wydzwiek tej wypowiedzi jest straszny?
no, wkład własny w większym mieście to co najmniej koło 100 000 więc rzeczywiście nie brzmi to dobrze XDmoim zdaniem jakiekolwiek pieniądze na mieszkanie to bardzo miły gest, rodzice mogliby kupić sobie mini domek w górach czy pojechać dookoła świata ;Dplanuję dla przyszłych dzieci odkładać coś co miesiąc, ale nigdy bym tego nie robiła kosztem swoich podróży czy inwestycji w swój rozwój na dany moment
wkład własny to teraz 20%. więc nie przesadzajmy z tymi 100tys, chyba ze to jakieś wypasione apartamentowce w centrum wielkiego miasta to tak. ale fakt, post zabrzmiał mega dziwnie...
za 500 000 w Krakowie są po prostu nowe mieszkania w dobrym standardzie, niedaleko centrum, a nie wielkie apartamenty :-D 
mieszkam w Krakowie i w tym roku kupowałam mieszkanie, więc wiem jakie sa ceny ;) jeśli mówimy o wysokim standardzie to tak, ale średnio jest to 5,5-6tys/m2 (rynek pierwotny) , Ty mówisz o takich 8tys/m2i wyżej. My kupowaliśmy z rynku wtórnego za niecałe 4,5tys/m2, więc da się. Ale jak ktoś zaraz ma wymagania, zeby mu rodzice kupili mieszkanie pod Wawelem za pół miliona to cóż mogę powiedzieć... za to to bym wolała sobie dużą działkę i wypasiony dom z basenem pod miastem wybudować 
Da się, wszystko się da, da się jeść suchy chleb z mortadelą i co z tego? 4,5 tysiąca za metr w Krakowie oznacza, albo wyjątkowe szczęście i super okazje (ale zakładam, że mówimy o normalnej sytuacji, nie cudach), albo mieszkanie w nieciekawej dzielnicy/daleko (owszem, można sobie kupić mieszkanie na Kozłówku, gdzie strach wyjść wieczorem, albo na Wzgórzach Krzesławickich, gdzie diabeł mówi dobranoc i brakuje infrastruktury), albo mieszkanie w kiepskim stanie (w wielkiej płycie, w starym budownictwie, gdzie instalacje nadają się do wymiany i wypadałoby pewnie sporo włożyć w remont i wszystko kuć). Pół miliona to wcale nie apartament po Wawelem, litości. Mieszkania w stanie deweloperskim (a chyba nawet nie) przy Placu na Groblach kosztowały po dwadzieścia tysięcy za metr. Pół miliona to jest średniej wielkości mieszkanie w miarę przyzwoitej okolicy. 
nie mówię o Wzgórzach, tam to się sama zgodzę, że jest zadupie i ceny jeszcze niższe :Pa na Kozłówku wynajmowałam mieszkanie przez 2 lata i nie uważam, że strach wyjść wieczorem :) poza tym zalezy też gdzie kto pracuje - mój mąż z tego Kozłówka miał 5 min tramwajem do pracy ;)my kupiliśmy mieszkanie z rynku wtórnego i to do remontu i co w tym złego? nawet z wypasionym remontem wyjdzie nas mniej niż ten sam metraż w rynku pierwotnym w tej okolicy z gołymi ścianami bez wyposażenia :) i po remoncie bank wycenia póki co na 430tys. różnica jest taka, ze my mamy zieleń, parko osiedlowy należący do spółdzielni (więc nie zabudują go), place zabaw, a oni kostkę brukową wszędzie, parę miejsc parkingowych na krzyż, zero placu zabaw, sąsiedzi z jednej i drugiej strony zaglądają im w okna i sądzą się o to z deweloperem, bo przecież "na wizualizacji wyglądało to inaczej" ^^ także co kto woli. my jesteśmy zadowoleni :)) i w życiu bym nie zamieniła na blokowisko z kostki brukowej np na taką Avię - tragedia a nie inwestycja. Tak się składa, ze kumpel tam pracował i wie jakie jaja odchodza na tych inwestycjach byleby szybko i byleby już skończyć i jak najwięcej mieszkań poupychać w kieszeni dewelopera. I mozna takich mnożyć w Krakowie. Korytarze powietrzne zabudowują coraz bardziej :/ niedługo smog nas udusi przez to. Więc nie życze sobie porównywania do chleba z mortadelą, bo ja w życiu za takie otoczenie w takim miejscu bym nie dała pól miliona, bo to po prostu nie jest warte swojej ceny ani trochę. Chcesz dać pól miliona za mieszkanie w centrum i stać Cię - bardzo proszę. Ale żyj i daj żyć innym bez wmawiania, że nie da się kupić fajnego mieszkania w super cenie na fajnym osiedlu bez wszędobylskiej kostki brukowej zamiast zieleni i sobie go wyremontowac po swojemu.
Nie życzysz sobie porównywania do chleba z mortadelą. Widzę, że ukuło. A użyłam go celowo, bo sama używasz podobnej retoryki, twierdząc że pół miliona to wyrzucanie kasy na apartament pod Wawelem - gdzie wcale tak nie jest. Pół miliona w Krakowie to na ten moment są trzy pokoje w przyzwoitym standardzie, bez wielkiej płyty, w nowszym budownictwie. Jasne, można sobie wyremontować tańsze mieszkanie po swojemu, ale instalacje wymieniasz przecież u siebie, nie w całym bloku - a że nie mieszka się w próżni, to jak zaleje sąsiada to też ma się problem. Plus bez sensu jako przykład podawać Avię, bo jest to mało reprezentatywne - wszyscy wiedzą, że to co tam odwalili woła o pomstę do nieba, ale przecież cały Kraków tak nie wygląda. Tak jakby alternatywa dla starego budownictwa była tylko jedna - Avia. Jasne, Kraków dzieli się na dzielnice, a w tych dzielnicach są osiedla: Avia, Avia, Avia, potem jeszcze Avia i po prawej stronie Wisły dodatkowo Avia. I nie łapię czemu się tak uczepiłaś tej wizji, że pół miliona to mieszkanie w centrum. Nie kupisz za tyle (mówię o sensownym metrażu i standardzie). 
jakie zalejesz sąsiada?;) przecież to się wszystko na zakręconej wodzie/wyłączonym prądzie itd robi i to przez fachowca, więc nie wiem skąd ta panika. sąsiada można i zalać w mieszkaniu z rynku pierwotnego, reguły nie ma (uprzedzając pytanie - tak, też mieliśmy robiona hydroizolację przez fachowca)nie wiem w jakiej części Krk mieszkasz, ale faktycznie w bardzo drogiej skoro uważasz, ze za pół mln to jest tylko przyzwoity standard. Standardy w swoim mieszkaniu każdy sobie sam tworzy, więc wiesz;) my tak odwaliliśmy łazienkę, że mam wysoki standard i bez tego, mieszkając na rynku wtórnym.Zależy też co dla Ciebie znaczy centrum i sensowny metraż - to chyba podstawowe pytanie. Avię podałam jako przykład, szwagier nie mieszka w Avii a podobne jazdy deweloper odwala i teraz niemal każde nowe osiedle to zalany kawałek betonu z kostką brukową i zaglądającymi sobie w okna sąsiadami - no niestety kłóć się lub nie, ale większość tak jest teraz budowana. Mieszkam w Krakowie całe życie, więc wiem jak wyglądał kiedyś a jak teraz, jak wyglądają stare osiedla a jak te nowe.
Przecież nie mówię o momencie wymiany instalacji, tylko o życiu w bloku gdzie są stare instalacje. Wymienisz swoją, ale sąsiedzi niekoniecznie - i jest spora szansa, że coś siądzie u nich, a zniszczeniu ulegnie też Twoje mieszkanie. Oczywiście, że zawsze może się zdarzyć jakaś awaria, ale jednak prędzej problem będzie ze starą instalacją, niż z nową. Nie będę się kłócić gdzie się kończy centrum i zaczyna sensowny metraż, bo w sumie każdy to odbiera inaczej. Ale fakt faktem, że mieszkania za mniej niż 4500 za metr to albo koniec świata (wspomniane Wzgórza Krzesławickie chociażby, koniec Bieżanowa i tak dalej), albo wielka płyta/stare budownictwo (wiem, że część Huty np. jest z cegły, ale to chyba centrum, to też żadna przyjemność mieć kłębowisko tramwajów pod oknami). No nie wiem, może niedokładnie przeglądałam czy coś, ale ogarnialiśmy temat niedawno i serio tak to wyglądało w 99% przypadków. Jeszcze odnośnie tego jak teraz budują deweloperzy: mieszkam na południu i z tego co widzę to np. Czerwone Maki to jest taki mały koszmarek. Nie taki jak Avia, ale też blok na bloku. Za to fajne mieszkania są w rejonie Pychowic/Zakrzówka (nie tak gęsto nabudowane, lepszy standard, w miarę blisko tramwaj, plus tam jest większa szansa, że nie zabudują wszystkiego, bo Pychowice to w znacznej części są tereny chronione ze względu na łąki). No ale fajne są też ceny wtedy. To samo jest na Klinach i w Borku, jak jest coś sensownego to cena nagle ze 2000 wyższa za metr niż w tych zalanych kostką okolicach. 

Na głębokim Biezanowie czy inny Złocieniu to są w ogóle niższe ceny jeszcze, bo to już mega zadupie jak Wzgórza właśnie :P no ale też zależy tak naprawdę gdzie ktoś pracuje. 

Dla mnie Borek czy Kliny to też daleko. Niedaleko Ruczaju mieszkałam i wiem że tam tragedię zrobili :/

Tak jak pisałam - my naprawdę trafiliśmy na spoko ofertę, podobne mieszkania w tym rejonie są spokojnie o te 50tys jeszcze droższe (rynek wtorny, a pierwotny z gołymi ścianami o 100-150tys), więc dla nas to spora różnica :) i nie, nie jest to szałas jak Ci się wydaje :P gość po prostu potrzebował szybko sprzedać, bo jest starszy i miał nagrane już coś mniejszego. A za ten zapas mega wykonczymy mieszkanie, windy też mamy nowe od paru miesięcy, remonty robią na bieżąco, a blok wcale nie jest taki stary, wszystko wbrew temu co Ci się wydaje jest zadbane, jest infrastruktura i parki wokół, dużo zieleni, sklepy, a my wcale nie jemy mortadeli (fuu), jakieś głupie stereotypy i krzywdzące uprzedzenia nie wiedzieć czemu. 

Na Wielopolu też jeden gościu trafił super ofertę, naprawdę mega tanie mieszkanie z rynku wtórnego, ale wykończone w wysokim standardzie z wszystkimi meblami itd, bo właścicielka musiała szybko wyjechać do mamy do Stanów i potrzebowała na gwałt sprzedać. Więc są takie oferty, wystarczy szukać a my szukaliśmy długo i trochę już oglądaliśmy. Niemniej na takim Wielopole bym np nie chciała mieszkać, mimo że centrum. Ale my patrzymy trochę inaczej-pod kątem przyszłych dzieci, więc musi być w miarę spokojna okolica, park, płace zabaw, przedszkole, szkoła. 

Domu za cholerę nie chciałabym. W dzieciństwie mieszkałam w domu, bo moja matka koniecznie chciała mieć dom "z parcelą". Dosłownie jak Hiacynta z 'Co ludzie powiedzą'. Dom jest duży, bo 200 mkw. Zatem pół soboty spędzałam na sprzątaniu wszystkich komnat. Dziękuję bardzo nie chcę żadnego domu, a już z basenem to w ogóle :D. Dla mnie mieszkania mają swój klimat. 

Pasek wagi

akitaa napisał(a):

Wilena napisał(a):

akitaa napisał(a):

Wilena napisał(a):

akitaa napisał(a):

Wilena napisał(a):

Ptaky napisał(a):

Wilena napisał(a):

Dom, w połowie pieniądze od moich rodziców i dziadków, w połowie pieniądze mojego męża. Ja miałam 24 lata, on 36, mieszkamy w Krakowie. Co myślę - cieszę się, że nie musieliśmy się ładować w kredyt/rezygnować z domu na rzecz mniejszego mieszkania. Rodzina nam mogła pomóc i nie widzę w tym nic złego. Jak będę miała dzieci to też będę się starała im zdjąć z głowy kredyt. Moim zdaniem hejtują osoby, które nie miały tyle szczęścia i zazdroszczą (nawet nie tyle zazdrość, co zawiść i rozżalenie). Albo takie, które mają złe relacje z rodzicami i ich rodzina zamiast się wspierać skacze sobie do gardeł - jakbym darła koty z rodzicami to w sumie też nie wyobrażałabym sobie przyjęcia od nich czekogolwiek (nawet gdyby finansowo mogli i chcieli pomóc i zdecydowali się na czasowe "zawieszenie broni"). 
Moim zdaniem osoby te wolą być np. niezależne. Ja wolę być niezależna i nie korzystać z pomocy rodziny. I jestem z tego dumna, a nie zawistna, rozżalona i zazdrosna że ktoś dostał na tacy coś, na co ja musiałam sobie zapracować. Nie mam złych relacji z rodzicami. Jestem szczęśliwa, że mogę samodzielnie o siebie zadbać i być samowystarczalna.  Czym różni się branie kasy od rodziców na mieszkanie/dom od siedzenia na garnuszku u nich? I tak płacą na utrzymanie dzieci i tak. 
Smutne. W sensie smutne jeżeli skorzystanie z pomocy od swoich rodziców jest dla Ciebie jednoznacznie z byciem od nich zależnym. Są przypadki, nawet na forum czasami dziewczyny się żalą, że rodzice finansują coś dziecku, ale za cenę uważania go za swoją własność i przypisywania sobie prawa do wchodzenia mu w życie z buciorami. Moim zdaniem to nie jest normalne, moi tacy na szczęście nie są i przykro jeżeli ktoś ma w głowie taki model. A kasa na mieszkanie/dom i siedzenie na czyimś garnuszku to jednak dwie różne rzeczy. Mało kogo stać na to, żeby w młodym wieku kupić mieszkanie w całości za gotówkę (jeżeli tak to gratuluję, ale niestety ja się do grupy osób wyciągającej kilkaset tysięcy z kieszeni zaraz po studiach nie zaliczam). Więc siłą rzeczy i tak się jest od kogoś "zależnym", kwestia tylko tego czy od własnych rodziców, czy od banku. Natomiast zapłacenie za chleb, prąd i pastę do zębów to już jest coś w zasięgu możliwości - więc płacę i z garnuszka rodziców w tym zakresie nie korzystam. Plus nie chcę Cię obrazić, ale mój wpis i pytanie autorki dotyczyło osób, które hejtują (nie tych, które nie skorzystały z pomocy rodziców, ale nie mają z tego powodu potrzeby ziać nienawiścią wobec innych). I nagle pada "moim zdaniem", "ja wolę", "jestem dumna" i tak dalej - klasyczne uderz w stół...

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

akitaa napisał(a):

lilaa893 napisał(a):

sweeetdecember napisał(a):

psycho. napisał(a):

25 i 26lat. Mi rodzice dali tylko na wkład własny do kredytu i na jakieś meble na początek. Mój partner nie miał tak dobrze i pieniądze musiał pożyczyć od rodziny. Miasto wojewódzkie. Za to znajomemu w naszym wieku rodzice kupili mieszkanie za gotówkę i cały czas kupują mu rzeczy typu telewizor, meble itp. 
Really?Czy tylko ja uwazam, ze wydzwiek tej wypowiedzi jest straszny?
no, wkład własny w większym mieście to co najmniej koło 100 000 więc rzeczywiście nie brzmi to dobrze XDmoim zdaniem jakiekolwiek pieniądze na mieszkanie to bardzo miły gest, rodzice mogliby kupić sobie mini domek w górach czy pojechać dookoła świata ;Dplanuję dla przyszłych dzieci odkładać coś co miesiąc, ale nigdy bym tego nie robiła kosztem swoich podróży czy inwestycji w swój rozwój na dany moment
wkład własny to teraz 20%. więc nie przesadzajmy z tymi 100tys, chyba ze to jakieś wypasione apartamentowce w centrum wielkiego miasta to tak. ale fakt, post zabrzmiał mega dziwnie...
za 500 000 w Krakowie są po prostu nowe mieszkania w dobrym standardzie, niedaleko centrum, a nie wielkie apartamenty :-D 
mieszkam w Krakowie i w tym roku kupowałam mieszkanie, więc wiem jakie sa ceny ;) jeśli mówimy o wysokim standardzie to tak, ale średnio jest to 5,5-6tys/m2 (rynek pierwotny) , Ty mówisz o takich 8tys/m2i wyżej. My kupowaliśmy z rynku wtórnego za niecałe 4,5tys/m2, więc da się. Ale jak ktoś zaraz ma wymagania, zeby mu rodzice kupili mieszkanie pod Wawelem za pół miliona to cóż mogę powiedzieć... za to to bym wolała sobie dużą działkę i wypasiony dom z basenem pod miastem wybudować 
Da się, wszystko się da, da się jeść suchy chleb z mortadelą i co z tego? 4,5 tysiąca za metr w Krakowie oznacza, albo wyjątkowe szczęście i super okazje (ale zakładam, że mówimy o normalnej sytuacji, nie cudach), albo mieszkanie w nieciekawej dzielnicy/daleko (owszem, można sobie kupić mieszkanie na Kozłówku, gdzie strach wyjść wieczorem, albo na Wzgórzach Krzesławickich, gdzie diabeł mówi dobranoc i brakuje infrastruktury), albo mieszkanie w kiepskim stanie (w wielkiej płycie, w starym budownictwie, gdzie instalacje nadają się do wymiany i wypadałoby pewnie sporo włożyć w remont i wszystko kuć). Pół miliona to wcale nie apartament po Wawelem, litości. Mieszkania w stanie deweloperskim (a chyba nawet nie) przy Placu na Groblach kosztowały po dwadzieścia tysięcy za metr. Pół miliona to jest średniej wielkości mieszkanie w miarę przyzwoitej okolicy. 
nie mówię o Wzgórzach, tam to się sama zgodzę, że jest zadupie i ceny jeszcze niższe :Pa na Kozłówku wynajmowałam mieszkanie przez 2 lata i nie uważam, że strach wyjść wieczorem :) poza tym zalezy też gdzie kto pracuje - mój mąż z tego Kozłówka miał 5 min tramwajem do pracy ;)my kupiliśmy mieszkanie z rynku wtórnego i to do remontu i co w tym złego? nawet z wypasionym remontem wyjdzie nas mniej niż ten sam metraż w rynku pierwotnym w tej okolicy z gołymi ścianami bez wyposażenia :) i po remoncie bank wycenia póki co na 430tys. różnica jest taka, ze my mamy zieleń, parko osiedlowy należący do spółdzielni (więc nie zabudują go), place zabaw, a oni kostkę brukową wszędzie, parę miejsc parkingowych na krzyż, zero placu zabaw, sąsiedzi z jednej i drugiej strony zaglądają im w okna i sądzą się o to z deweloperem, bo przecież "na wizualizacji wyglądało to inaczej" ^^ także co kto woli. my jesteśmy zadowoleni :)) i w życiu bym nie zamieniła na blokowisko z kostki brukowej np na taką Avię - tragedia a nie inwestycja. Tak się składa, ze kumpel tam pracował i wie jakie jaja odchodza na tych inwestycjach byleby szybko i byleby już skończyć i jak najwięcej mieszkań poupychać w kieszeni dewelopera. I mozna takich mnożyć w Krakowie. Korytarze powietrzne zabudowują coraz bardziej :/ niedługo smog nas udusi przez to. Więc nie życze sobie porównywania do chleba z mortadelą, bo ja w życiu za takie otoczenie w takim miejscu bym nie dała pól miliona, bo to po prostu nie jest warte swojej ceny ani trochę. Chcesz dać pól miliona za mieszkanie w centrum i stać Cię - bardzo proszę. Ale żyj i daj żyć innym bez wmawiania, że nie da się kupić fajnego mieszkania w super cenie na fajnym osiedlu bez wszędobylskiej kostki brukowej zamiast zieleni i sobie go wyremontowac po swojemu.
Nie życzysz sobie porównywania do chleba z mortadelą. Widzę, że ukuło. A użyłam go celowo, bo sama używasz podobnej retoryki, twierdząc że pół miliona to wyrzucanie kasy na apartament pod Wawelem - gdzie wcale tak nie jest. Pół miliona w Krakowie to na ten moment są trzy pokoje w przyzwoitym standardzie, bez wielkiej płyty, w nowszym budownictwie. Jasne, można sobie wyremontować tańsze mieszkanie po swojemu, ale instalacje wymieniasz przecież u siebie, nie w całym bloku - a że nie mieszka się w próżni, to jak zaleje sąsiada to też ma się problem. Plus bez sensu jako przykład podawać Avię, bo jest to mało reprezentatywne - wszyscy wiedzą, że to co tam odwalili woła o pomstę do nieba, ale przecież cały Kraków tak nie wygląda. Tak jakby alternatywa dla starego budownictwa była tylko jedna - Avia. Jasne, Kraków dzieli się na dzielnice, a w tych dzielnicach są osiedla: Avia, Avia, Avia, potem jeszcze Avia i po prawej stronie Wisły dodatkowo Avia. I nie łapię czemu się tak uczepiłaś tej wizji, że pół miliona to mieszkanie w centrum. Nie kupisz za tyle (mówię o sensownym metrażu i standardzie). 
jakie zalejesz sąsiada?;) przecież to się wszystko na zakręconej wodzie/wyłączonym prądzie itd robi i to przez fachowca, więc nie wiem skąd ta panika. sąsiada można i zalać w mieszkaniu z rynku pierwotnego, reguły nie ma (uprzedzając pytanie - tak, też mieliśmy robiona hydroizolację przez fachowca)nie wiem w jakiej części Krk mieszkasz, ale faktycznie w bardzo drogiej skoro uważasz, ze za pół mln to jest tylko przyzwoity standard. Standardy w swoim mieszkaniu każdy sobie sam tworzy, więc wiesz;) my tak odwaliliśmy łazienkę, że mam wysoki standard i bez tego, mieszkając na rynku wtórnym.Zależy też co dla Ciebie znaczy centrum i sensowny metraż - to chyba podstawowe pytanie. Avię podałam jako przykład, szwagier nie mieszka w Avii a podobne jazdy deweloper odwala i teraz niemal każde nowe osiedle to zalany kawałek betonu z kostką brukową i zaglądającymi sobie w okna sąsiadami - no niestety kłóć się lub nie, ale większość tak jest teraz budowana. Mieszkam w Krakowie całe życie, więc wiem jak wyglądał kiedyś a jak teraz, jak wyglądają stare osiedla a jak te nowe.
Przecież nie mówię o momencie wymiany instalacji, tylko o życiu w bloku gdzie są stare instalacje. Wymienisz swoją, ale sąsiedzi niekoniecznie - i jest spora szansa, że coś siądzie u nich, a zniszczeniu ulegnie też Twoje mieszkanie. Oczywiście, że zawsze może się zdarzyć jakaś awaria, ale jednak prędzej problem będzie ze starą instalacją, niż z nową. Nie będę się kłócić gdzie się kończy centrum i zaczyna sensowny metraż, bo w sumie każdy to odbiera inaczej. Ale fakt faktem, że mieszkania za mniej niż 4500 za metr to albo koniec świata (wspomniane Wzgórza Krzesławickie chociażby, koniec Bieżanowa i tak dalej), albo wielka płyta/stare budownictwo (wiem, że część Huty np. jest z cegły, ale to chyba centrum, to też żadna przyjemność mieć kłębowisko tramwajów pod oknami). No nie wiem, może niedokładnie przeglądałam czy coś, ale ogarnialiśmy temat niedawno i serio tak to wyglądało w 99% przypadków. Jeszcze odnośnie tego jak teraz budują deweloperzy: mieszkam na południu i z tego co widzę to np. Czerwone Maki to jest taki mały koszmarek. Nie taki jak Avia, ale też blok na bloku. Za to fajne mieszkania są w rejonie Pychowic/Zakrzówka (nie tak gęsto nabudowane, lepszy standard, w miarę blisko tramwaj, plus tam jest większa szansa, że nie zabudują wszystkiego, bo Pychowice to w znacznej części są tereny chronione ze względu na łąki). No ale fajne są też ceny wtedy. To samo jest na Klinach i w Borku, jak jest coś sensownego to cena nagle ze 2000 wyższa za metr niż w tych zalanych kostką okolicach. 
Na głębokim Biezanowie czy inny Złocieniu to są w ogóle niższe ceny jeszcze, bo to już mega zadupie jak Wzgórza właśnie :P no ale też zależy tak naprawdę gdzie ktoś pracuje. Dla mnie Borek czy Kliny to też daleko. Niedaleko Ruczaju mieszkałam i wiem że tam tragedię zrobili :/Tak jak pisałam - my naprawdę trafiliśmy na spoko ofertę, podobne mieszkania w tym rejonie są spokojnie o te 50tys jeszcze droższe (rynek wtorny, a pierwotny z gołymi ścianami o 100-150tys), więc dla nas to spora różnica :) i nie, nie jest to szałas jak Ci się wydaje :P gość po prostu potrzebował szybko sprzedać, bo jest starszy i miał nagrane już coś mniejszego. A za ten zapas mega wykonczymy mieszkanie, windy też mamy nowe od paru miesięcy, remonty robią na bieżąco, a blok wcale nie jest taki stary, wszystko wbrew temu co Ci się wydaje jest zadbane, jest infrastruktura i parki wokół, dużo zieleni, sklepy, a my wcale nie jemy mortadeli (fuu), jakieś głupie stereotypy i krzywdzące uprzedzenia nie wiedzieć czemu. Na Wielopolu też jeden gościu trafił super ofertę, naprawdę mega tanie mieszkanie z rynku wtórnego, ale wykończone w wysokim standardzie z wszystkimi meblami itd, bo właścicielka musiała szybko wyjechać do mamy do Stanów i potrzebowała na gwałt sprzedać. Więc są takie oferty, wystarczy szukać a my szukaliśmy długo i trochę już oglądaliśmy. Niemniej na takim Wielopole bym np nie chciała mieszkać, mimo że centrum. Ale my patrzymy trochę inaczej-pod kątem przyszłych dzieci, więc musi być w miarę spokojna okolica, park, płace zabaw, przedszkole, szkoła. 

Jak udało Ci się znaleźć taką okolicę to chętnie się dowiem, gdzie to mniej więcej jest (możesz napisać w wiadomości jak nie chcesz na forum)

Niektórzy wynajmują drogie mieszkania i ciężko jest czekać latami na okazję, niestety. A za wynajem leci co miesiąc i tak się zbiera i zbiera.

lilla

Po to się berze na początku mieszkanie przejściowe, bo gdy kobieta rodzi dziecko i pojawiają się dodatkowe wydatki, a kobieta np. nie ma gdzie wrócić do pracy po ciąży to nikt nie gryzie tynku w strachu o ratę kredytu. 

Zresztą małe mieszkanko dla rodziny 3 osobowej jest wystarczające na początek. Dzieci i  tak nie chcą korzystać ze sowich pokoi na początek.  Ja właśnie nigdy nie zrozumiem pakowania się w kredyt kiedy można go uniknąć żyjąc przez chwilę na mniejszym mieszkaniu.  Wiekszośc z nas wychowala się w blokowiskach na 50-60 m2 w 3,4 a  nawet 5 osobowych rodzinach i nikomu korona z głowy nie spadła. Znam dziewczyny które z rodzicami i rozeństwem przez całe życie mieszkały w 38 m2  i teraz to wielka ujma kupić 2 pokoje 40m2 i pomieszkać z 5 lat, żeby uzbierać na większe bez kredytu ? Ludziom się w głowach wywraca.

Przejściowego mieszkania się nie remontuje , bo ono właśnie jest przejściowe, Kupuje się w stanie do zamieszkania, ale bez luksusów i się w nie nie inwestuje, nie pakuje kasy. Kolejna sprawa wielu wyżej sra niż dupę ma. Marzą się wielkie apartamnenty i luksusy,  a co miesiąc jest płacz bo większe mieszkanie to większy czynsz i większa rata kredytu,  a tu trzeba jeszcze uzbierać na wyprawkę dla dziecka itp. Tak naprawdę to jest mieszkanie i życie za pożyczone ze świadomością, że ten luksus za chwilę bank może mi odebrać, bo ten luksus nie jest mój. 

Ja mam porownanie bo my  kupiliśmy małe za gotowkę i oszczędzaliśmy na większe potem kupując duze za gotowkę i mamy szwagra ktory rzucił się od razu na wielkiego molocha i kredyt na wiele lat. Jak nam się  coś zepsuło to kupowaliśmy i najwyżej nie odłożyliśmy tyle co zwykle, a oni musza prac np ręcznie bo rata kredytu ważniejsza, a na pralkę nową nie stać. 

Jak straciłam pracę to szukałam tak długo az znalazłam to co mi odpowiada, a nie na już tak jak szwagierka byle co , bo rata kredytu. Smieszne to bo mają wielkie mieszkanie, wysoki czynsz ratę kredytu, a dzieic jeszcze nie ma i mieszkanie wielkie stoi puste. Ogrzać trzeba, wielki czynsz opłacić trzeba. Mieszkając kilka lat na mniejszym już na samym czynszu się oszczędza za miesiąc np 200-300 zł pomnóż przez 12 miesięcy i powiedzmy 5 jako pięć lat. 

akitaa napisał(a):

annamarta napisał(a):

Ja jestem zadowolona z zakupu nowego mieszkania od dewelopera, mieszkam na parterze mam duży ogródek (70m2) do którego z zewnątrz nie ma dostępu. Wszystko nowiutkie, klatka schodowa w kafelkach, codziennie myta prze firmę sprzątającą, w bloku z lat 90 tych i wcześniej tego bym nie miała.
widzisz - ja z kolei cale życie mieszkałam na parterze i już nigdy w życiu.w tych ogródkach w nowych blokach to mam wrażenie, ze wszyscy kiepują z góry papierochami do tych ogródków, zaglądają co robisz itd... nawet kiedyś widziałam dzieci sikające tam :/

W moim nie ma takiej możliwości bo to nie jest ogródek na wysokości trawnika to taki taras położony wyżej, przechodzący obok ogródka mają go na wysokości swojej głowy przeciętnie, nie można do niego zajrzeć za bardzo. Ale z kosiarką trzeba zasuwać, nawet mam w nim część z warzywkami i ziołami, a że nasłonecznienie od południa i dobra gleba w sumie to ładnie się te warzywka hodują. :) Jest też w nim spora część z wnęką tak że sąsiedzi z góry nie mogą nic zobaczyć :P

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.