Temat: Wyprowadzka z domu - wasze historie?

Witam! :) 

Chciałabym przeczytać Wasze historie i rady na ten temat. Czy wyprowadziłyście się z domu żeby iść na studia/podczas studiów (dajmy na to: wasz uniwersytet był w tym samym mieście)? Może wyjechałyście (albo mieszkałyście) i studiowałyście za granicą? Żałujecie? Jak wspominacie początki samodzielnego życia? Czy uważacie, że mieszkając z rodzicami ominęłoby was coś? Znajomości, przeżycia, cokolwiek? Tęskniłyście za znajomymi/rodziną? Nauczyło was to czegoś? Czy postąpiłybyście inaczej, gdybyście miał szanse? Opowiadajcie :)

Otóż sęk w tym, że w tym roku kończę dwadzieścia lat, a w październiku zaczynam studia (w Anglii, mieszkam tutaj od kilku lat). Stoję teraz przed dylematem: czy wyprowadzić się (102 mile stąd), czy zostać w 'moim' mieście  i pomieszkać jeszcze w domu. Kredyt na życie i tzw. grant (nie muszę go spłacać) dostanę, tak czy siak. Oba uniwersytety są świetne, renomowane i nauczyciele twierdzą, że gdziekolwiek pójdę to i tak będę 'wygrana'. Opinie się różnią, bo część poleca wyjazd, inni odradzają :P. Oczywiście nie podejmę tej decyzji tylko dlatego, że ktoś mi tak mówi, ale miło byłoby poczytać historie i przeżycia innych osób, co może się trochę zainspiruje, bo jestem bardzo niezdecydowana :D

Ja sie wyprowadzilam do internatu po skonczeniu gimnazjum, a po chyba dwoch latach na stancje ze znajomymi. Internat coz, szkola zycia, Sodoma i Gomora ;-))) No i szkola byla za granica.

Czubkowa napisał(a):

Ja się nigdy nie wyprowadziłam z rodzinnego domu (a już trochę stara jestem bo 26 stuknęło) i mogę powiedzieć, że trochę żałuje że za bardzo takiej możliwości nie miałam. Jak szłam na studia to w domu było dość kiepsko z kasą więc o wyjeździe nawet nie myślałam. Poza tym moi rodzice mieli tylko mnie i kurcze, nie miałam sumienia ich zostawić, też trochę się bałam samotności.

To jest najgłupsze podejście (oczywiście, reszta Twojej historii faktycznie udowadnia iż dobrze że się nie wyprowadziłaś) - mnie chodzi tylko o to że właśnie jedynacy najczęściej tak myślą (najczęściej przez wychowanie rodziców - "Na starość będziesz się mną musiał zająć", "Mam tylko ciebie") i często potrafią zaprzepaścić szansę na przygodę czy lepsze życie.

Ja też jestem jedynaczką tylko że mi mama zawsze powtarzała "To że jesteś jedna, nie znaczy że masz się do nas przykuć łańcuchem, jak będziemy potrzebowali Twojej pomocy to Cię nawet w Afryce znajdziemy".

StellaChic napisał(a):

Czubkowa napisał(a):

Ja się nigdy nie wyprowadziłam z rodzinnego domu (a już trochę stara jestem bo 26 stuknęło) i mogę powiedzieć, że trochę żałuje że za bardzo takiej możliwości nie miałam. Jak szłam na studia to w domu było dość kiepsko z kasą więc o wyjeździe nawet nie myślałam. Poza tym moi rodzice mieli tylko mnie i kurcze, nie miałam sumienia ich zostawić, też trochę się bałam samotności.
To jest najgłupsze podejście (oczywiście, reszta Twojej historii faktycznie udowadnia iż dobrze że się nie wyprowadziłaś) - mnie chodzi tylko o to że właśnie jedynacy najczęściej tak myślą (najczęściej przez wychowanie rodziców - "Na starość będziesz się mną musiał zająć", "Mam tylko ciebie") i często potrafią zaprzepaścić szansę na przygodę czy lepsze życie.Ja też jestem jedynaczką tylko że mi mama zawsze powtarzała "To że jesteś jedna, nie znaczy że masz się do nas przykuć łańcuchem, jak będziemy potrzebowali Twojej pomocy to Cię nawet w Afryce znajdziemy".
Ja też zdaję sobie sprawę, że ten powód może być mało odpowiedni, ale szczerze mówiąc mam podobne myśli :). Sen mi to spędza z powiek, bo mieszkam jedynie z mają i bratem (brat wprawdzie w przyszłym roku będzie jeszcze w domu, ale potem się na sto procent wyprowadza, bo nie zamierza nawet składać aplikacji na żaden z uniwersytetów w moim mieście). Martwię się, że będę żałować zostawienia mamy samej, że może lepiej byłoby wydać te pieniądze z kredytu studenckiego na wsparcie jej, a nie swoje własne rachunki. A przecież jak już się wyprowadzę to sto mil stąd, to nie rzucę uniwerku po roku czy dwóch, zwłaszcza, że to moja jedyna szansa na tenże kredyt, sama nie będę w stanie płacić 9tys/rok.

cornflowers napisał(a):

StellaChic napisał(a):

Czubkowa napisał(a):

Ja się nigdy nie wyprowadziłam z rodzinnego domu (a już trochę stara jestem bo 26 stuknęło) i mogę powiedzieć, że trochę żałuje że za bardzo takiej możliwości nie miałam. Jak szłam na studia to w domu było dość kiepsko z kasą więc o wyjeździe nawet nie myślałam. Poza tym moi rodzice mieli tylko mnie i kurcze, nie miałam sumienia ich zostawić, też trochę się bałam samotności.
To jest najgłupsze podejście (oczywiście, reszta Twojej historii faktycznie udowadnia iż dobrze że się nie wyprowadziłaś) - mnie chodzi tylko o to że właśnie jedynacy najczęściej tak myślą (najczęściej przez wychowanie rodziców - "Na starość będziesz się mną musiał zająć", "Mam tylko ciebie") i często potrafią zaprzepaścić szansę na przygodę czy lepsze życie.Ja też jestem jedynaczką tylko że mi mama zawsze powtarzała "To że jesteś jedna, nie znaczy że masz się do nas przykuć łańcuchem, jak będziemy potrzebowali Twojej pomocy to Cię nawet w Afryce znajdziemy".
Ja też zdaję sobie sprawę, że ten powód może być mało odpowiedni, ale szczerze mówiąc mam podobne myśli :). Sen mi to spędza z powiek, bo mieszkam jedynie z mają i bratem (brat wprawdzie w przyszłym roku będzie jeszcze w domu, ale potem się na sto procent wyprowadza, bo nie zamierza nawet składać aplikacji na żaden z uniwersytetów w moim mieście). Martwię się, że będę żałować zostawienia mamy samej, że może lepiej byłoby wydać te pieniądze z kredytu studenckiego na wsparcie jej, a nie swoje własne rachunki. A przecież jak już się wyprowadzę to sto mil stąd, to nie rzucę uniwerku po roku czy dwóch, zwłaszcza, że to moja jedyna szansa na tenże kredyt, sama nie będę w stanie płacić 9tys/rok.

Pamiętaj kochana, że teraz piszesz WŁASNĄ historię. Jeśli nie pojedziesz, nie spełnisz swojego marzenia, nie zdobędziesz wymarzonej pracy i skończysz w robocie która będzie Cię wk****ać samą nazwą. A mamie pieniądze na pewno bardziej się przydadzą na starość i wtedy będziesz miała przynajmniej za co jej pomóc :)

Wyjechałam na studia 300 km od domu, nie znając w mieście nikogo i zamieszkałam w akademiku. A bardzo byłam zżyta z mamą, w dodatku jedynaczka, miałam od roku chłopaka w rodzinnych stronach... Ale nawet przez moment nie zwątpiłam, to było automatyczne i bezdyskusyjne - dostałam się to jadę. I w sumie od razu poczułam się... naturalnie. Nigdy przez ostatnie 3 lata, odkąd tu jestem, nie poczułam się samotnie. Już nawet nie czuję specjalnej potrzeby wracać co miesiąc czy dwa na stare śmieci, dopiero wchodząc do domu i widząc mamę, babcię, czuję, że trochę się stęskniłam. Sama sobie robię zakupy, gotuję, robię pranie, dbam o siebie, decyduję gdzie idę i kiedy wrócę, to mi bardzo odpowiada. To wszystko przyszło mi z łatwością. I choć nigdy się z mamą specjalnie nie kłóciłam, to teraz nasze stosunki są jeszcze bardziej życzliwe. Nie wyobrażam sobie być w innym miejscu. Mam tu znajomych, chłopaka i po części to też jest mój dom. W sumie to akurat jest dziwne uczucie - bo ani tam już nie jestem zupełnie u siebie, w swoim świecie, bo wiele spraw mam tam zamkniętych, jedynie dwie najlepsze przyjaciółki, ani pokoju akademikowego nie nazwę swoim domem, choć tu teraz rozgrywa się moje życie.

Pasek wagi

StellaChic napisał(a):

Czubkowa napisał(a):

Ja się nigdy nie wyprowadziłam z rodzinnego domu (a już trochę stara jestem bo 26 stuknęło) i mogę powiedzieć, że trochę żałuje że za bardzo takiej możliwości nie miałam. Jak szłam na studia to w domu było dość kiepsko z kasą więc o wyjeździe nawet nie myślałam. Poza tym moi rodzice mieli tylko mnie i kurcze, nie miałam sumienia ich zostawić, też trochę się bałam samotności.
To jest najgłupsze podejście (oczywiście, reszta Twojej historii faktycznie udowadnia iż dobrze że się nie wyprowadziłaś) - mnie chodzi tylko o to że właśnie jedynacy najczęściej tak myślą (najczęściej przez wychowanie rodziców - "Na starość będziesz się mną musiał zająć", "Mam tylko ciebie") i często potrafią zaprzepaścić szansę na przygodę czy lepsze życie.Ja też jestem jedynaczką tylko że mi mama zawsze powtarzała "To że jesteś jedna, nie znaczy że masz się do nas przykuć łańcuchem, jak będziemy potrzebowali Twojej pomocy to Cię nawet w Afryce znajdziemy".
Wiem że podejście głupie, ale po prostu źle bym się czuła że zostawiłam ich samych. Moja rodzina jest malutka bo tata ma tylko brata który do nas wpada raz na rok, a mamy rodzeństwo od lat nie żyje, nie założyli rodzin, więc nie mamy najbliższej rodziny, typu wujki, ciocie. Kuzynostwo rodziców też w innych miastach mieszkają więc my serio mieliśmy tylko siebie. Do tego tata opiekował się swoją matką, do której trzeba codziennie jeździć, zawieźć obiad, zrobić zakupy - którą teraz ja muszę się opiekować. 

I nie jestem jedynaczką :) mam brata który wyprowadził się jak miał 24 lata, ja miałam wtedy 18. Ale on mieszka za granicą i też jest tu 2 razy do roku na święta - i on zawsze ubolewa że nie może na miejscu zarobić takich pieniędzy jak za granicą bo się tam męczy, tęskni, jest sam. 

I nigdy w życiu nikt mi nie wmawiał że mam być w domu, ale od dziecka widziałam np więź jaka łączyła dziadków z moimi rodzicami, oboje rodziców zawsze opiekowali się dziadkami, byli blisko i taki obraz mi się wpoił, że ja też nie mogę ich zostawić. Jak tata chorował to szukałam bezowocnie wszelkiej pomocy, błagając lekarzy żeby coś zrobili, tata był w domu a ja jechałam do szpitala i prosiłam, nie dochodziło to do mnie po prostu. Jakbym była w innym mieście i się dowiedziała że tata choruje to wszystko bym rzuciła a tu chociaż udało mi się skończyć, może nie wymarzone, ale jednak studia. Dlatego np teraz niektórzy, w tym syn babci, mi się dziwią czemu babci jeszcze do DPSu nie oddałam, że to duży ciężar, a ja nie potrafię, tata jej nie oddał - jak ja mogłabym to zrobić teraz? 

Chcąc nie chcąc mi można powiedzieć życie samo napisało scenariusz, ale jakoś jestem w tym życiu szczęśliwa, mam bliskich przy sobie, mój chłopak z moją mamą się dogadują jak matka z synem, ja skończyłam studia, teraz pójdę na fajny staż za miesiąc i ogólnie jestem szczęśliwa. Ale ja jestem bardzo emocjonalna, czasami zastanawiam się czy nie byłoby mi łatwiej gdybym była inna. No ale jestem jaka jestem i żyje zgodnie ze swoim sumieniem, a to że może w innych okolicznościach byłabym szczęśliwsza, bardziej spełniona - no cóż to tak jakbym się zastanawiała co by było gdybym trafiła 6 w lotto :P

Pasek wagi

Ja wyjechałam do innego kraju (Niemcy) zaraz po maturze na wakacje do pracy. Po wakacjach zaczęłam tutaj studia. Od domu rodzinnego dzieli mnie około 700 km, trzeba poświęcić dzień na drogę. 

Wyjechałam, ponieważ tylko tutaj był kierunek, który sobie wymarzyłam. Zupełnie sama, bez nikogo znajomego. Początek był jednym z najgorszych okresów w moim życiu. Najpierw 2 miesiące harówki, na szczęście poznałam wspaniałych ludzi, dzięki którym nie było mi tak ciężko. Ledwo co zdążyłam się zaprzyjaźnić i zaaklimatyzować, już musiałam zwijać walizki i od razu do miasta, w którym dzisiaj studiuję.

Jak przypomnę sobie swoje myśli w tamtym czasie, kiedy wyjechałam z domu- o, super, nowe życie, nowi znajomi, mogę wszystko, nikt nie suszy mi głowy że nie posprzątałam domu, że zjadłam za mało warzyw na obiad, itp, to nadal dziwię się, że mogłam być tak głupia. 

Przeszłam przez wszystkie możliwe odczuwalne stadia samotności, minęło sporo czasu zanim zaaklimatyzowałam się na studiach, poznałam ludzi, przyzwyczaiłam się do tego trybu nauki tutaj, w obcym języku. Zanim to się stało- zameldowanie, zakładanie konta w banku, załatwianie mieszkania, papierkowa sprawa z uczelnią, rozstałam się z także wtedy moją miłością- wszystko to kosztowało mnie więcej stresu niż matura.

Czy żałuję? Nie. Albo nie wiem... Z jednej strony nauczyłam się wiele. Stałam się tak naprawdę dorosłą, zupełnie inną osobą, odpowiedzialną za siebie, za swoje decyzje. A wiedziałam że decyzja jest dobra- najpierw zarobienie na start studiów, które niestety są kosztowne. Potem przyszłościowy kierunek. Lecz za to wszystko zapłaciłam ogromną cenę, m. in. nieodwracalne zmiany w patrzeniu na świat i innych ludzi, nie zawsze dobre; problemy natury psychicznej- od czasu do czasu mam załamania i 'nawroty odczuwania samotnosci'. Ale można powiedzieć, że te pół roku nauczyło mnie więcej życia niż 19 poprzednich lat :)

A, po pierwszej tak długiej rozłące od domu i rodziny, kiedy zobaczyłam na peronie moją mamę, rozpłakałam się jak dziecko, rzuciłam na szyję i tak zostałyśmy. Kontakt miałam z moimi rodzicami bardzo słaby, nie miałam w pracy internetu.

Teraz mam o wiele lepiej, żyje mi się dobrze, mam kliku dobrych znajomych, bardzo fajne mieszkanko, rozmawiam codziennie z rodziną i dawnymi znajomymi na skype, uczę się w spokoju do sesji. Ale gdybym miała jeszcze raz wybierać, to nie wiem czy bym się na to zdecydowała wiedząc jak będzie wyglądało przejście z dawnego życia do obecnego, które było brutalne. To chyba zależy od osoby, ja z natury jestem wrażliwa i delikatna.

w liceum mieszkałam przez połowę czasu w internacie, wracałam na weekendy. Na studia wyprowadzilam się 200 km od domu.  Zostałam tutaj i pracuje (nadal studiuje zaocznie). Mam tu chłopaka,  wynajmujemy razem mieszkanie.  Rodzinę widuje 5 razy w roku.  Mam zamiar tu zostać,  kupić mieszkanie.  Nie żałuję wyprowadzki. 

Pasek wagi

mam 19 lat, moja rodzina mieszka w pl, ja na studia wyprowadziłam się do Anglii, więc całkiem daleko. Na swieta wrocilam na caly misiac, ale teraz, kiedy będę miec pracę , w polsce będę ok tygodnia, wiec moznaowiedziec, ze sie wyprowadzilam. Zazdroszcze, ze przysluguje Ci maintatnence grant i loan...

Powiem tak: wszyscy moi znajomi ze studiow przyjechali z roznych czesci uk, zdby tu studiowac. Mieszkajac w dou sporo zaoszczedzisz.... Ale ominie Cie zycie na campusie, co w 1 roku jest chyba wazniejsze od samych studiow. Poza tym jednak lepiej sie usamodzielnic jak najwczesniej;) kiedy pytalam sie wspollokatorow dlaczego nie poszli gdzies blizej na studia: kazdy odpowiada, ze to juz czas aby zaznac doroslego zycia;) 

Gdzie bedziesz studiowac?

P.s. Zostawilam mamę sama w polsce, jedtem pewna, ze ciezko jej kiedy jest w mieszkaniu tylko z kotami.... Ale tak bywa. 

Kiedys i tak sie wyprowadzisz

Ja w sumie nie przeprowadziłam się daleko, z Warszawy do mojej rodzinnej miejscowości jest ok. 200 km (2 h pociągiem, 1,5 h samochodem), więc w gruncie rzeczy miałam jakąś świadomość, że w razie co, chwila moment i mogę odwiedzić rodzinne strony. Potem w praniu wyszło, że właściwie nie bardzo jest na to czas i w efekcie wracałam tam tylko na niektóre święta :P 

Na początku była HEJ PRZYGODA i byłam mega podekscytowana nowym miejscem, mieszkaniem i ogólnie, jakąś taką odpowiedzialnością :D Ale jak już przyjechałam na miejsce i usiadłam na tych wszystkich kartonach, które wnieśliśmy do mieszkania i zostałam sama to poczułam dopiero takie mega przerażenie - O kurde. I co teraz :D Pierwsze dni były trochę ciężkie, przyzwyczaić się do nowej sytuacji, nikogo tu nie znałam, wszystko trzeba było załatwiać samodzielnie bez pomocy rodziców czy znajomych. Ale z biegiem czasu, poznając ludzi na uczelni i zaczynając pracę jakoś się przyzwyczaiłam :) Najłatwiej nie było ale super dramatycznie też nie! Po roku moja rodzina wyniosła się za granicę więc oddziela nas teraz ponad tysiąc kilometrów ale dajemy radę. Mieszkam sama już ponad 6 lat i nie wyobrażam sobie teraz żeby mieszkać znowu z rodzicami ;) 

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.