24 listopada 2010, 12:48
Jak wiadomo, aby dieta była skuteczna należy określić cel, czyli to: ile schudniemy.Ważne, aby zadbać też o jakiś konkretny plan:, czyli :
"jakimi działaniami osiągnę cel".
Ale nieprawdopodobnie istotne jest to, aby odpowiedzieć samemu sobie na pytanie :
"co mi da osiągnięcie celu?"Zastanawialiście/ łyście się nad tym? Macie jakieś pomysły na to: co się zmieni w Waszym życiu? *Odpowiedź "będę szczuplejszy (a), przystojniejszy/ ładniejsza" - jest taka trochę powierzchowna... ...Przecież musi się zmieniać coś więcej, bo odchudzanie jest ciężkim, długotrwałym procesem i
PO COŚ musimy to robić :-)Ależ jestem ciekawa Waszych odpowiedzi
Edytowany przez 24 listopada 2010, 12:50
24 listopada 2010, 19:15
To może facet się wypowie:) Ja nie patrze tak jak wy drogie dziewczyny. Ja przed jak i po mam taką samą ocenę a co do lepszego czucia się to owszem jest lepiej jak się zrzuciło prawie 17 kg. Mam swoja dietę, niczego sobie nie odmawiam a jem z umiarem. Od schudnięcia zrobiłem 4 tury a6w, abs, ćwiczenia z Tamilee Webb i teraz od kilku miesięcy komponuje ćwiczenia że waga trochę poszła w górę. Nie podchodzę tak jak wy do odchudzania że jak schudłem/am to już tego nie jem, trzeba sobie pozwalać by nas nie kusiło;)
24 listopada 2010, 19:56
Dlaczego!? Dlaczego!?!?
Dlatego że całego moje dotyczasowe życie - mój charakter, wady = wszystko to ukształtowane zostało przez moją nadwagę od dzieciństwa i drwiny otoczenia.
To że jestem nieśmiała, krytyczna wobec wszystkiego co się da, złościwa, mściwa i zazdrosna. To że wstydzę się wyjść z domu, że chodzę tylko na wykłady i nigdzie więcej, zero pewności siebie itp itp.
Nikt mi nie wmówi, że wygląd nie ma znaczenia, że liczy się wnętrze, gdyż całe moje życie wygląda, tak jak wygląda przez wagę.
Ludzie oceniają nas poprzez wygląd i żadne światłe i pozytywne gadki o wnętrzu tego nie zmienią.
Przez drwiny brata i otoczenia stałam się twarda jak skała. Zimna i nieczuła jak głaz. Nauczyłam się że muszę być obojętna i niewzruszona żeby przetrwać.
Do dziś nie potrafię wszystkiego tak przeżywać jak niektórzy. To sie powoli zmienia, pracuję nad sobą, ale to trudne.
Tyle wystarczy??? :|
24 listopada 2010, 20:40
chudne zeby w koncu przestac wstydzic sie załozyc dzinsy, mam całą szafe fajnych ciuchów a chodze w dresach, teraz nie mam nawet ochoty wyjsc z domu, chudsza jestem pewniejsza siebie
24 listopada 2010, 20:56
Alabama1973 - niesamowite słowa. Jak wiele zmienia się wraz z wagą... niesamowite, że nawet zwykłe buty były problemem...
Kiedyś czytałam (nie pamiętam gdzie), że nawet piękna słoneczna pogoda dla osób ze sporą otyłością postrzegana jest inaczej, niżeli przez osoby szczupłe. Szczupli uśmiechają się, mają więcej energii, cieszą się ze słońca, opalają się, czy planują weekend nad jeziorem. Osoby otyłe natomiast męczą się. Siedzą w tramwaju i zwyczajnie pocą się... aż jest im wstyd. Marzą o wieczorze, gdzie będzie zimniej i ciemniej...
Hatezit - widzę, że Mars i Wenus znacznie się różni hehe :-) tego się nie spodziewałam :-)
Edytowany przez 24 listopada 2010, 21:01
24 listopada 2010, 21:08
Invicta też tak mam! miałam też problem z przyznaniem się znajomym ,że jestem na diecie nie wiem dlaczego tak bardzo się tego wstydziłam. Otworzyłam się dopiero gdy ludzie pytali jak to zrobiłam,trudno było nie zauważyć ok.19kg mniej chociaż nawet wtedy zamiast powiedzieć ile mnie to kosztowało odpowiadałam ,że tak jakoś wyszło,mniej jem i tyle. Na pewno gdy uda mi się dotrzeć do celu podniesie się moja samoocena,będę bardziej otwarta na ludzi,przestane się wstydzić własnego ciała i mam nadzieje ,że przestane porównywać się do wszystkich.
Edytowany przez parampam 24 listopada 2010, 21:11
24 listopada 2010, 21:42
invicta, możesz rozszerzyć to zdanie: Mars i Wenus znacznie się różni?
24 listopada 2010, 21:46
No.. Mars- mężczyźni, Wenus- kobiety :-P
W znaczeniu, że większość kobiet tutaj pisze o tym,że przed odchudzaniem, mając
więcej kg miało gorszą samoocenę itp., a Ty- mężczyzna/mars piszesz, że samoocena się nie zmieniła :-)
W dodatku wiele babeczek- jak schudnie, to zrezygnuje na dobre.. z fast foodów, ciastek, żelków...
a Ty napisałeś, że nie odrzucasz ich specjalnie, ale pozwalasz sobie, żeby nie kusiło :-) zgadza się?
24 listopada 2010, 21:50
invicta, zgadza się ale to nie oznacza, że jem ciastka, fast-foody codziennie, fast-food raczej nie jem,czasem może frytki kupie w markecie ale że dużo chodzę to się spala:) Najlepiej zrobić tak, ulubione jedzenie, słodycz (np: batony,pizza) raz w tygodniu). A codziennie jem ziemniaki, schabowe,kotlety i tak kolację jem po 18;)
Edytowany przez Hatezit 24 listopada 2010, 21:51
24 listopada 2010, 23:08
poczuję się świetnie w swoim ciele
będę patrzyć w lustro z przyjemnością
pokaże sobie, że mogę
i tak dalej. bla bla bla.
szczerze, po prostu nie chce mi się już myśleć o odchudzaniu, chcę zaprzestać kontrolnych spojrzeń w stronę lustra, ludzi... chcę się uwolnić od odchudzania, a będzie to możliwe tylko wtedy, gdy osiągnę cel.
25 listopada 2010, 00:14
Pamiętam czasy kiedy ważyłam jakieś 56 kg, wcale sie nie odchudzałam, po prostu nie smakowało mi to co gotowałą ciocia [mieszkałam wtedy u niej] i nie jadłam za wiele. Jako że w domu też była nie za ciekawa atmosfera to wymykałam sie z niego jak tylko częst się dało i łaziłam po miescie bez celu, za to dośc szybkim tempem. Wracałam i bez kolacji szłam od razu spać:) No dziwaczne wiem... Ale nagle nie wiem skąd zrzuciłam 10 kg, w kilka miesięcy. Pamiętam jak lekko się wtedy czułam, jak budziłam się rano i dotykałam swoich lekko wystających kości biodrowych myśląc "matko, co sie stało z moim tłuszczem?!". Pamietam jak pięknie leżały na mnie ciuchy, które do tej pory były zawsze lekko opięte... Tak... zdecydowanie chcę do tego wrócić