Mamy taką jedną wykładowczynię na studiach... Kobieta bardzo humorzasta, raz Cię uwielbia, raz wrzeszczy - takich ludzi najbardziej nie lubię, bo nie wiadomo, co się po nich spodziewać.
Generalnie kobieta faworyzuje część osób, które chodzą na zajęcia dodatkowe (niezwiązane z przedmiotem, który ona wykłada) przez nią prowadzone. Nigdzie nie jest napisane, że aby dostać bardzo dobrą ocenę, należy chodzić na te zajęcia.
Otóż, żeby zaliczyć u niej przedmiot trzeba było zrobić szereg prac. Ja z moją koleżanką bardzo się do wszystkiego przykładałyśmy, ale, szczerze mówiąc, stawiałyśmy na treść prac, nie na wygląd. I tak pisałyśmy np. referaty po 8 stron, na trudne tematy, do niektórych nawet nie było literatury w j. polskim i specjalnie ślęczałam po nocach i tłumaczyłam fragmenty książek z j. angielskiego.
Natomiast niektóre dziewczyny stawiały na wygląd, np. prezentacja na 60 slajdów, na każdym slajdzie 1 zdanie z wikipedii (wiem, bo czytałam te prezentacje).
No i teraz do meritum, ja z koleżanką dostałyśmy najniższą ocenę na koniec. Dziewczyna, która nie oddała 2 prac, ale chodziła na dodatkowe zajęcia - najwyższą...
I w tym momencie nie wiem co robić... Napisałam już maila, czy dałoby się poprawić ocenę, ale jeśli nie... To czy ryzykować ze zdawaniem komisyjnego egzaminu? Napisać skargę na wykładowcę (wiadomo, ci co chodzili na dodatkowe zajęcia jej nie poprą...)?
Przepraszam, za chaos wypowiedzi, ale jestem niesamowicie zdenerwowana...