- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
31 stycznia 2012, 22:39
1 lutego 2012, 09:32
Edytowany przez raspberrygirl 1 lutego 2012, 20:42
1 lutego 2012, 10:31
Moja koleżanka w domu jak idzie do toalety nigdy nie zamyka drzwi, robi co ma robić przy otwartych. To przyzwyczajenie tak jej weszło w krew, że kiedyś w pracy ( pierwszy dzień w nowej pracy !!!!) zachcialo jej się siusiu, więc popędziła do toalety. Wleciała do kabinki, usiadła na kibelku i nagle patrzy do góry a tu babka stoi w jej drzwiach i lekko zmieszana, bardzo ją przeprasza. Marzenka jednak jest bystra i na poczekaniu wymysliła historyjkę o klastrofobii.
Ubaw po pachy. Niezapomniany pierwszy dzień w pracy, co nie?!
1 lutego 2012, 10:48
kolejna historia- to zdążyło się na prawdę choć wiem wiem, że trudno w to uwierzyć.Jestem blondynką (sztuczną ale zawsze). Tego rześkiego dnia zrobiłam sobie (nie wiem dlaczego) dwie kitki (kucyki) ot takie dziewczęce uczesanie. Byłam przed 8 rano zawieźć brata do szkoły, wróciłam do domu na śniadanie i po chwili znowu siedziałam za kierownicą aby udać się do banku- jakieś 24 km od domu. Jadę.szybko bo tak zazwyczaj jeżdżę, muzyczka gra a ja sobie śpiewam...Banki - tiru riru i po sprawie. Wychodzę i widzę, że grupka ludzi dziwnie się patrzy na moje auto. Nie jest to żaden okaz więc to nie marka ich przyciągała a poza tym wśród gapiów była babcia i jakiś dziadunia- więc nie o samo auto chodziło.Pomyślałam, że pewnie ktoś mi coś głupiego napisał bo auto było brudne. Wsiadłam i szybko odjechałam aby nie być obiektem dziwnych spojrzeń. Zaparkowałam w centrum aby iść jeszcze na małe zakupy, korzystając z okazji, że się z woichy wyrwałam. wysiadam i słysze jak się kot drze pod moim autem. Padłam na ziemię jak weteran wojenny na hasło o granacie.Nic nie ma...?!Ale słyszę przecież wyraźnie jak się kot drze gdzieś w okolicach...no właśnie... gdzie.......silnika!!!!Maska w górę....nie ma...kot ryczy w wniebogłosy jakby mu wyrywano Pazury i nie tylko, ja ryczę bo wyobrażam sobie, że on cierpi i umiera, żul obok ryczy...ze śmiechu i generalnie HAKUNA MATATAKot jest ale jakoby go nie było, ja szukam, tłum rośnie. Milion dobrych rad typu "pani mu da kiełbasę to sam wyjdzie" itp.W końcu JEST! znalazłam kota w zderzaku- spojlerze. Już teraz rozumiem co się stało. Auto po odwiezieniu brata nagrzało się a mały kociak (których było na podwórku kilka) wlazł przez szparę aby się zagrzać. Ja wyskoczyłam z domu on siedział cicho no i wio...pojechałam. Muzyka grała to nie słyszałam jak on się darł. Pod bankiem chyba zemdlał bo jak wyszłam to się nie darł...No i co teraz. jest kot, wiem gdzie ale tam nie idzie nawet palca wcisnąć a kota widać ino grzbiet i widać, że jest wciśnięty - pewnie pędem powietrza.Ktoś rzucil hasło, że do warsztatu, na podnośnik. nie wiedziałam gdzie jest warsztat najbliższy. Nagle żulik, chyc do autka i że on mi pokaże (dobry człowiek swoja drogą).Okazało się że podjechaliśmy pod autoryzowany warsztat Fiata. Ja mam volzwagena więc ...Wchodzi zapłakana blondynka do warsztatu. Pan pyta w czym może pomóc i widzi przez szybe auto- że to nie fiat.Blondynka na to "trzeba wyciągnąć mi kotka!" Tak to musiałao wyglądą debilnie, że mi facet nie uwierzył. Długo trwało aż zakumał o co mi chodzi. Po wielku dyskusjach auto stanęło na podnośniku. 3 mechaników odkręciło pól podwozia i wyciągnęli kotka- całego i zdrowego.ja z kotkiem (z dziwnym tikiem nerwowym nie wiedzieć skąd)na rękach idę do szefa, że chcę zapłacić za pomoc a on mi na to:"ale my nie mamy wyciągania kotków w cenniku:-) "pojechałam.zanim dojechałam do domu i pracy juz wszyscy wiedzieli co się stało i ryczeli ze śmiechu bo mechanik znał kolegę itp itd..Kot żyje do dziś, dziwnie podskakiwał przez kilka tygodni ale mu minęło. Nazywa się Volzwagen. Trafił do kochającej rodziny.Miał przygodę życia kiedy po dziurawej szosie pędziłam 130 km/h myślę, że nigdy nie zapomni tego uczucia "wiatru we włosach "
1 lutego 2012, 12:20
Szumol ta historia o kocie mnie po prostu rozwaliła...mało nie umarłam ze śmiechu...teraz pewnie przez resztę dnia będę rżeć sama do siebie jak tylko mi się przypomni...:))))
a ja miałam taką historię, troszkę straszną, choć dziś się z tego śmieję... Poszłam do farnego kościoła w moim rodzinnym mieście wyspowiadać się. Jest tam dyżurny konfesjonał, więc zawsze jest taka możliwość. Klękam, mówię formułę, wyznaję grzechy ze spuszczoną pokornie glową i prosze o przebaczenie....a tu cisza....chwilkę odczekałam, po czym podniosłam głowę. Patrzę - starszy ksiądz siedzi, głowa mu zwisa na piersi i jakoś tak wygląda niezbyt żywo. Zamarłam. Myslę - cholera on chyba umarł, zawał czy co? Tak straszne grzechy miałam?! Zdławionym głosem mówię cicho "proszę księdza, ...proszę księdza"...nadal cisza i bezruch...myślę sobie "no to koniec, ksiądz umarl, ja nie mam rozgrzeszenia, w kościele trwa msza, co ja mam teraz zrobić? Katechizm Kościoła Katolickiego nic nie mówi, co zrobić w przypadku śmierci księdza podaczas spowiedzi!"... zaczęłam się nerwowo wiercić, bo już myślalam o wyjściu z konfesjonału i wzywaniu pomocy...a tu nagle - "wyznaj swoje grzechy dziecko"...ksiądz zmartwychwstał!!!....ja na to "już wyznałam"..."acha. a pokute ci zadałem?" "jeszcze nie" "no to odmów sobie.." po czym przystąpił do formuły rozgrzeszenia i gdy już miał robić znak krzyża, to ręka mu opadła, glowa też i znów zapadł w letarg. myślę "no nie, znowu umarł!!! co teraz?!" w końcu się jednak ocknął i dobrnelismy do końca. Ów ksiądz choruje na cukrzyce i stąd te letargi, ale ja wtedy tego nie wiedziałam. Teraz gdy na niego trafiam, to już jestem przygotowana, ze tak powiem
Edytowany przez 275f1f77c8e465900e63fee3464ff978 1 lutego 2012, 12:21
1 lutego 2012, 12:40
1 lutego 2012, 12:48
helenka25 O M G!!!! xdexdxdxdxdxdxd
leze i placze ze smiechu
1 lutego 2012, 13:53
1 lutego 2012, 14:44
Edytowany przez szumol 1 lutego 2012, 14:44
1 lutego 2012, 14:50