Temat: Wykształcenie

Nawiązując do tematu o maturze i studiach.Czy ciśnięcie na wyższe wykształcenie swoich dzieci czy raczej na to żeby rozwijały swoje zainteresowania, zdolności. Ja 20 lat temu wiedziałam że będzie brakować fachowców,nasi synowie skończyli szkołę średnią i żyją dziś dzięki fachowi jak paczki w maśle. My z resztą też.

Pasek wagi

Każdy sam powinien decydować, najwyżej można doradzić, pokierować, ale to już indywidualna sprawa kto jak wybierze. Osobiście też uważam, że jest za dużo magistrów od wszystkiego, a za mało fachowców, partner mamy jest po zawodówce, jest dobrym elektrykiem, kasy naprawdę dużo trzepie, kumpel remontuje ludziom mieszkania, nie obija się, nie pije, przykłada się do roboty to zleceń ma bardzo dużo. A studia to dużo też zależy jaki kierunek się wybierze, wśród znajomych część pokończyła tzw "gówno kierunki", mają wyższe, ale i tak zapieprzają w Holandii na produkcji.  Jak już studia to lepiej iść na przyszłościowy kierunek z pewną pracą potem, wiadomo, że lekarzem, prawnikiem, farmaceutą itd nie zostanie się bez studiów.

Użytkownik4142057 napisał(a):

ja nie widzę w tym wątku różnicowania ludzi na mniej lub bardziej wartościowych ale jest za to próba deprecjonowania studiów. Fachowcem w ręku jesteś po zawodówce i technikum a fachowcem w głowie po studiach. Studia to nie fanaberia bogatych i  znudzonych tylko także zdobywanie fachu/wiedzy w danej dziedzinie. 

Zgadzam się że pytanie postawione tendencyjnie bo jest, czy ciśniecie na studia czy też pozwalacie rozwijać zainteresowania. Tak jakby albo się uczysz na studiach albo robisz co lubisz. A tymczasem można kończyć studia w kierunku który się chce i jest powiązany z zainteresowaniami. Bo zależy co dany człowiek ma za pasje i wizję swojej przyszłości. Tak jak pisałam - jeśli chce być mechanikiem/fryzjerką itp to nie musi iśc na studia. Jeśli chce być informatykiem, architektem czy geodetą to już studia wskazane jak najbardziej a niekiedy nawet jest to konieczność - zależy co chce robić i na jakim szczeblu skończyć. Ja przykładowo kończyłam budownictwo. Mogę pracować jako inżynier budowy, z czasem jak zrobię uprawnienia to być kierownikiem budowy, mogę iść do biura projektowego i po zdobyciu uprawnień projektować, mogę po przepracowaniu (bodajże nie wiem czy coś się nie zmieniło) 10 lat być inspektorem budowlanym. Wszystko to mogę robić jeśli będę miała ochotę i przepracuję odpowiednią ilosć lat i zrobię odpowiednie uprawnienia, ale żeby to zrobić to studia były koniecznością. Gdybym chciała pracować tylko i wyłącznie jako jakiś majster albo fizycznie albo jako pomoc projektanta, to wystarczyłoby mi technikum budowlane. Natomiast kończąc studia też mogę robić to co po technikum, ale mogę robić dużo więcej, dużo bardziej zaawansowane za dużo lepszą kasę. Mam więcej możliwości. Co nie znaczy że z nich skorzystam. Ale mogę, mam do tego prawo. Po samym technikum dużo drzwi bym miała zamkniętych a aspiracje na "więcej" mogły by przyjść dużo później, bo cele w życiu potrafią sie zmieniać.

Pasek wagi

Berchen napisał(a):

Epestka napisał(a):

LessLessLess napisał(a):

ladyinredscrubs napisał(a):

Mnie ciśnięto, obiecałam sobie, że cisnąć nie będę. Wylądowałam w Niemczech i mam inny problem. Tutaj podstawówka trwa 4 lata, potem jest zmiana szkoły. I już wtedy kształtuje się perspektywa, czy dziecko jest maturalne, czy nie. Jeżeli szkoła wyda pismo polecające do gimnazjum (kończącego się maturą), to super (aczkolwiek te pisma nie są wiążące, przynajmniej nie w moim landzie), OK. Jeśli nie, można i tak próbować, ale może nie zostać przyjęte. Wtedy idzie do tzw. Realschule, która ma dwie opcje - koniec szkoły po 9 klasie lub po 11. Chcesz po tym robić maturę, musisz się nagimnastykować, żeby Cię przyjęto do gimnazjum, pozostają opcje okrężnej drogi.

Po 9 klasie masz tylko i wyłącznie szanse na zdobycie wykształcenia zawodowej z niższej półki, po którym nie ma raczej opcji na wielkie kariery lub swobodne życie. 11 klasa, okay.

Ale właśnie problem jest taki, że próbuje się tym dzieciom bardzo szybko narzucić pewne schematy, z których potem ciężko się wykaraskać. Bo jest różnica, jeżeli moje 18 letnie dziecko, które miało wszelkie szanse, powie mi, że chce zdobyć wykształcenie pani z banku (każda zawodówka to 3 lata), a jeżeli z uwagi na opinię, którą mu wystawiono w wieku 10 lat, nie dano mu szansy na prostą drogę do matury i studiowania na przykład wymarzonej biologii.

Więc począwszy od mojego drugiego dziecka (przy pierwszym nie zdawałam sobie do końca sprawy, jakie to skomplikowane) cisnę na tyle, żeby jednak dostało się do gimnazjum. Co potem, leży w jego gestii.

Ano, to jest okropne. Zwłaszcza dla dzieci imigranckich, które potrzebują czasu, żeby "nadgonić", jeśli dołączyły do systemu później i w dodatku mają nieniemieckojęzycznych rodziców.

Ale imigrantów nie przyjmuje się poto, żeby się kształcili i nie daj Boże dołączali do elit rządzących 

moge ta teze tylko niestety potwierdzic. Mimo tych wszechobecnych programow integracyjnych. Ludzie po studiach w Syrii musza zaczynac od poczatku, z urzedu kierowani sa do zdobycia zawodu np kierowcy autobusu, piekarza- znam takich osobiscie, wiec to nie jakas fantazja. Sama zeby uzyskac uznanie dyplomu musialam przejsc kilkuletnia droge, lacznie z roczna prawie bezplatna praktyka.

No ale jak inaczej powinno to przebiegać? (Pytam całkowicie neutralnie :) )

Z mojego podwórka - ubiegają się o pracę lekarza imigranci bez jakiegokolwiek dokumentu poświadczającego, że tym syryjskim lekarzem są (ale też ukraińskim, afgańskim, itd.) Oczywiście rozumiem, że uciekając nie zawsze bierze się cały dobytek, ale chociaż zdjęcie dokumentu można zrobić (bo nie oszukujmy się, ale 99 procent uchodźców jednak przyjeżdża z telefonem). Nie możemy przecież tak po prostu uznać, że skoro ktoś mówi, że jest chirurgiem, to nim jest. Były i są przecież skandale (aczkolwiek ARD i ZDF niewiele o tym mówią, są linki w internecie), gdzie okazuje się, że operował woźny lub pielęgniarz, który twierdził, że w kraju pochodzenia był naczyniowcem.

Ja mówię o integracji dzieci - są programy i na to idą pieniądze i ludzie. Ale głową muru nie przebijesz, jeżeli tym dzieciom nie wpaja się w domu pewnej kultury edukacji i integracji. W klasie mojego syna (4 klasa) są zebrania z rodzicami 2 razy do roku, więc to nie jest jakaś ogromna liczba, tych zebran było do tej pory 7, ani razu nie pojawił się żaden rodzic dzieci DaZ. I tak jest w innych klasach również. W klasie mojej córki (10 klasa) jest 80 procent świeżych imigrantów, na zebraniach masz frekwencję 4 osób (w tym jedno małżeństwo, więc liczą się jako 3 głosy), w zeszłym tygodniu nie byliśmy w stanie przeprowadzić refendum na ważny temat.

(Uznanie mojej matury to też był cyrk na kółkach, ponieważ zdawałam więcej przedmiotów, niż trzeba było, a w pani wytycznych dotyczących uznawania polskich matur z tamtego okresu była tylko tabelka z podstawową ilością przedmiotów. Trwało to prawie 10 miesięcy i kosztowało nie tylko czas, ale też liczne pisma do komisji egzaminacyjnej w Łodzi.

Polskie pielęgniarki, które kończyły licea medycznelub studia pomostowe (tak to się chyba nazywa) również przechodziły u nas przez bezpłatne praktyki zaliczeniowe. Zupełnie bez sensu, moim zdaniem, ale to temat rzeka.

Ale odbiegamy od tematu :)

Karolka_83 napisał(a):

Użytkownik4142057 napisał(a):

ja nie widzę w tym wątku różnicowania ludzi na mniej lub bardziej wartościowych ale jest za to próba deprecjonowania studiów. Fachowcem w ręku jesteś po zawodówce i technikum a fachowcem w głowie po studiach. Studia to nie fanaberia bogatych i  znudzonych tylko także zdobywanie fachu/wiedzy w danej dziedzinie. 

Zgadzam się że pytanie postawione tendencyjnie bo jest, czy ciśniecie na studia czy też pozwalacie rozwijać zainteresowania. Tak jakby albo się uczysz na studiach albo robisz co lubisz. A tymczasem można kończyć studia w kierunku który się chce i jest powiązany z zainteresowaniami. Bo zależy co dany człowiek ma za pasje i wizję swojej przyszłości. Tak jak pisałam - jeśli chce być mechanikiem/fryzjerką itp to nie musi iśc na studia. Jeśli chce być informatykiem, architektem czy geodetą to już studia wskazane jak najbardziej a niekiedy nawet jest to konieczność - zależy co chce robić i na jakim szczeblu skończyć.

Z tą informatyką to akurat różnie, mój brat jest programistą, ale sam mówił, że u niego w firmie część osób nie ma studiów, bo dla pracodawcy liczyły się głównie umiejętności, on skończył informatykę, ale po latach mówi, że większości i tak nauczył się sam z książek + różne kursy.

Martyna121111 napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Użytkownik4142057 napisał(a):

ja nie widzę w tym wątku różnicowania ludzi na mniej lub bardziej wartościowych ale jest za to próba deprecjonowania studiów. Fachowcem w ręku jesteś po zawodówce i technikum a fachowcem w głowie po studiach. Studia to nie fanaberia bogatych i  znudzonych tylko także zdobywanie fachu/wiedzy w danej dziedzinie. 

Zgadzam się że pytanie postawione tendencyjnie bo jest, czy ciśniecie na studia czy też pozwalacie rozwijać zainteresowania. Tak jakby albo się uczysz na studiach albo robisz co lubisz. A tymczasem można kończyć studia w kierunku który się chce i jest powiązany z zainteresowaniami. Bo zależy co dany człowiek ma za pasje i wizję swojej przyszłości. Tak jak pisałam - jeśli chce być mechanikiem/fryzjerką itp to nie musi iśc na studia. Jeśli chce być informatykiem, architektem czy geodetą to już studia wskazane jak najbardziej a niekiedy nawet jest to konieczność - zależy co chce robić i na jakim szczeblu skończyć.

Z tą informatyką to akurat różnie, mój brat jest programistą, ale sam mówił, że u niego w firmie część osób nie ma studiów, bo dla pracodawcy liczyły się głównie umiejętności, on skończył informatykę, ale po latach mówi, że większości i tak nauczył się sam z książek + różne kursy.

To prawda. Informatyka jest akurat dziedziną gdzie często pasjonaci wiedzą i umieją więcej niż ci wyszkoleni studiami. Ale mimo wszystko nadal w dużej częsci firm patrzą na papier (szczególnie jeśli nie ma się doświadczenia w pracy jeszcze) i przede wszystkim znajomość języka angielskiego. Choć sporo firm też patrzy na to co się umie i robi testy sprawdzające. Mój mąż jest informatykiem i był na róznych rozmowach w róznych firmach i róznie to wyglądało. Gdzieniegdzie pytali o poprzednie prace, gdzieniegdzie w ogóle nie pytali o informatykę, za to rozmowa była po angielsku a w kilku dostał problem do rozwiązania i miał przedstawić tok myślenia na kartce (w sensie jakby się do tego zabrał - nikt mu nie kazał na żywo pisać programu). Ale taka specyfika zawodu, że faktycznie podejście może być różne a studia wcale nie znaczą "lepiej". Choć na pewno też sporo się tam uczy.

Pasek wagi

ladyinredscrubs napisał(a):

Epestka napisał(a):

LessLessLess napisał(a):

ladyinredscrubs napisał(a):

Mnie ciśnięto, obiecałam sobie, że cisnąć nie będę. Wylądowałam w Niemczech i mam inny problem. Tutaj podstawówka trwa 4 lata, potem jest zmiana szkoły. I już wtedy kształtuje się perspektywa, czy dziecko jest maturalne, czy nie. Jeżeli szkoła wyda pismo polecające do gimnazjum (kończącego się maturą), to super (aczkolwiek te pisma nie są wiążące, przynajmniej nie w moim landzie), OK. Jeśli nie, można i tak próbować, ale może nie zostać przyjęte. Wtedy idzie do tzw. Realschule, która ma dwie opcje - koniec szkoły po 9 klasie lub po 11. Chcesz po tym robić maturę, musisz się nagimnastykować, żeby Cię przyjęto do gimnazjum, pozostają opcje okrężnej drogi.

Po 9 klasie masz tylko i wyłącznie szanse na zdobycie wykształcenia zawodowej z niższej półki, po którym nie ma raczej opcji na wielkie kariery lub swobodne życie. 11 klasa, okay.

Ale właśnie problem jest taki, że próbuje się tym dzieciom bardzo szybko narzucić pewne schematy, z których potem ciężko się wykaraskać. Bo jest różnica, jeżeli moje 18 letnie dziecko, które miało wszelkie szanse, powie mi, że chce zdobyć wykształcenie pani z banku (każda zawodówka to 3 lata), a jeżeli z uwagi na opinię, którą mu wystawiono w wieku 10 lat, nie dano mu szansy na prostą drogę do matury i studiowania na przykład wymarzonej biologii.

Więc począwszy od mojego drugiego dziecka (przy pierwszym nie zdawałam sobie do końca sprawy, jakie to skomplikowane) cisnę na tyle, żeby jednak dostało się do gimnazjum. Co potem, leży w jego gestii.

Ano, to jest okropne. Zwłaszcza dla dzieci imigranckich, które potrzebują czasu, żeby "nadgonić", jeśli dołączyły do systemu później i w dodatku mają nieniemieckojęzycznych rodziców.

Ale imigrantów nie przyjmuje się poto, żeby się kształcili i nie daj Boże dołączali do elit rządzących 

Zarówno w dwóch różnych podstawówkach, do którzych chodziły i chodzą moje dzieci, jak i w szkole ponadpodstawowej, do której chodzi moja córka są klasy tzw. DaZ (Niemiecki jako drugi język), w których dzieci imigranckie, które w ogóle lub słabo znają język, uczą się właśnie tego języka. Jest ogromne parcie na to, żeby te dzieci jednak językiem posługiwały się biegle, bo jest ogromny problem z pokoleniem ich rodziców i dziadków, którzy potrafią być tu od ponad 30 lat i mówić Kali jeść, Kali pić lub wcale (głównie kobiety) i jest im z tym super.

Problem nie leży w systemie, bo ten staje na głowie, żeby te dzieci zintegrować (działam w gremiach szkolnych moich dzieci na poziomie polityki landu), problemem jest brak takiej potrzeby z poziomu rodziny.

Integracja i frazesy o równości, to jedno, rzeczywista polityka państwa to zupełnie co innego. Sądzisz, że uczy się te dzieci języka, żeby mogły iść na studia (a o tym jest temat)? Robotnikowi też trzeba wytłumaczyć na czym polega jego zadanie.

I owszem ściąga się wykształconych ludzi o określonych specjalnościach. Ale imigranci głównie potrzebni są do prostych, słabo płatnych prac

Karolka_83 napisał(a):

Martyna121111 napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Użytkownik4142057 napisał(a):

ja nie widzę w tym wątku różnicowania ludzi na mniej lub bardziej wartościowych ale jest za to próba deprecjonowania studiów. Fachowcem w ręku jesteś po zawodówce i technikum a fachowcem w głowie po studiach. Studia to nie fanaberia bogatych i  znudzonych tylko także zdobywanie fachu/wiedzy w danej dziedzinie. 

Zgadzam się że pytanie postawione tendencyjnie bo jest, czy ciśniecie na studia czy też pozwalacie rozwijać zainteresowania. Tak jakby albo się uczysz na studiach albo robisz co lubisz. A tymczasem można kończyć studia w kierunku który się chce i jest powiązany z zainteresowaniami. Bo zależy co dany człowiek ma za pasje i wizję swojej przyszłości. Tak jak pisałam - jeśli chce być mechanikiem/fryzjerką itp to nie musi iśc na studia. Jeśli chce być informatykiem, architektem czy geodetą to już studia wskazane jak najbardziej a niekiedy nawet jest to konieczność - zależy co chce robić i na jakim szczeblu skończyć.

Z tą informatyką to akurat różnie, mój brat jest programistą, ale sam mówił, że u niego w firmie część osób nie ma studiów, bo dla pracodawcy liczyły się głównie umiejętności, on skończył informatykę, ale po latach mówi, że większości i tak nauczył się sam z książek + różne kursy.

To prawda. Informatyka jest akurat dziedziną gdzie często pasjonaci wiedzą i umieją więcej niż ci wyszkoleni studiami. Ale mimo wszystko nadal w dużej częsci firm patrzą na papier (szczególnie jeśli nie ma się doświadczenia w pracy jeszcze) i przede wszystkim znajomość języka angielskiego. Choć sporo firm też patrzy na to co się umie i robi testy sprawdzające. Mój mąż jest informatykiem i był na róznych rozmowach w róznych firmach i róznie to wyglądało. Gdzieniegdzie pytali o poprzednie prace, gdzieniegdzie w ogóle nie pytali o informatykę, za to rozmowa była po angielsku a w kilku dostał problem do rozwiązania i miał przedstawić tok myślenia na kartce (w sensie jakby się do tego zabrał - nikt mu nie kazał na żywo pisać programu). Ale taka specyfika zawodu, że faktycznie podejście może być różne a studia wcale nie znaczą "lepiej". Choć na pewno też sporo się tam uczy.

To nie tak. Najlepsi informatycy, jakich znam, nie są po informatyce, tylko po matematyce czy astrofizyce.  Ale nie znam ani jednego dobrego programisty, który nie skończył studiów na ścisłym kierunku. Poza wszystkim, informatyka to jest dziedzina nauki, czy zawodowa. Mieszczą się w niej i admini sieci i specjaliści od algorytmów zachłannych i frontendowcy i DBA, programiści systemów dla NASA i mikrokontrolerów w stymulatorach serca.

Studia najczęściej dają podstawy, które tak czy inaczej trzeba rozwijać. Ale, trzeba mieć co rozwijać. Żeby zostać programistą po liceum plastycznym, bez studiów, to trzeba naprawdę przerobić wiele podręczników, przeczytać tysiące tutoriali i napisać wiele linii kodu, który ktoś inny musi przejrzeć.

Pytanie podobne do tych w zbliżającym się referendum.

Tak samo po studiach można robić za grosze, i tak samo po zawodówce. To,że ktoś nie idzie na studia tylko do zawodówki to nie znaczy jeszcze,że to są jego zainteresowania albo pasja, i on się jakoś spełnia w tym wyborze. Mam koleżankę co po gastronomii pracuje w supermarkecie, kolega który skończył historię tak samo. Koleżanka po fryzjerstwie robi w McDonald's, te fryzjerstwo ani nie jest jej zainteresowaniem ani wielkich pieniędzy jej nie przynosiło. Znajoma która studiowała filologię ukraińską super zarabiała jeszcze przed wojną. Dobrze zarabiać, jak i spełniać się w zawodzie, można ze studiami i bez studiów, a to,że się wybierze swoją pasję to nie oznacza,że będzie się miało z tego pieniądze i satysfakcję. Bo kiedy nawet coś pasjonuje, ale trzeba to codziennie robić na zamówienie to już też się człowiek wypala. Czasami lepiej zainteresowania i hobby zostawić na po pracy, żeby nie stracić do nich serca. Dużo zależy od charakteru.


Ja znam programistów bez studiów, ba nawet jednego bez matury (Niemiec, i to bardzo dobry), w dużych firmach ... w Niemczech to w ogóle nie jest temat, pomijając może banki czy db. Ale to bardzo specyficzna branża, nawet na wyższych stanowiskach menedżerskich studia nie są konieczne. W Polsce faktycznie o to pytają czasem (pytali X lat temu), ale tam po prostu wyższe wykształcenie jest popularniejsze. 

Natomiast- ze studiami można zawsze pracować fizycznie ale bez studiów wiele drog jest zamkniętych. A z wiekiem ma się coraz mniej siły. 

Jesli ktoś ma dryg do własnej działalności , to zanim mu się zdrowie posypie będzie zarządzał własna firma i faktycznie dobrze zarabiał ale nie każdemu się uda, nie każdy się do tego nadaje. 

Lepiej mieć więcej opcji niż mniej. 

I mówię to z perspektywy posiadaczki dyplomu z humanistycznego badziewia który zawodowo nic mi nie dał. Życiowo- dzięki niemu wyjechalam, podszkolilam język, nabrałam odwagi. Poznałam ciekawych ludzi, poszerzylam horyzonty, dorosłam. 

Moi rodzice wierzyli w moc wyższego wykształcenia, więc u mnie była presja. Teraz widzę że wynikało to u nich z przekonania że dyplom to przepustką do lepszego życia(pierwsze pokolenie po studiach). Czego u mnie zabrakło to pewnie tego gap year, żeby lepiej przemyśleć co ze sobą zrobić, rozejrzeć się po świecie, rynku pracy. W sumie też uniezależnić się od opinii matki ( z której zdaniem trochę się liczyłam a trochę buntowałam). 

Na córce presji wywierac nie zamierzam, ale ona ma 8 lat więc o czym tu mówić póki co;) u nas akurat jest sześć klas podstawówki(do gimnazjum można też iść wcześniej), na razie ciężko powiedzieć jak będzie. Ale z perspektywy początków edukacji- nie widzę żeby ktokolwiek coś utrudniał dzieciom z pochodzeniem imigranckim. Możliwości i wsparcie jest, ale z drugiej strony muszą być chęci. I na etapie podstawówki wsparcie rodzica. A widać różnicę między polskimi/rosyjskimi rodzicami a np tureckimi (poczynając od frekwencji na zebraniach, po takie głupoty jak punktualność czy orientowanie się w materiale). Oczywiście są wyjątki, ale tendencja też . No a jednak ciężko wymagać od 8-10 latków żeby były super ogarnięte, zorganizowane i wybierały nudne lekcje ponad zabawę albo grę w piłkę... odpuścić myślę trzeba jak dziecko ma naście lat, i jest w stanie zrozumieć konsekwencje. 


Pasek wagi

Kaliaaaaa napisał(a):

Ja znam programistów bez studiów, ba nawet jednego bez matury (Niemiec, i to bardzo dobry), w dużych firmach ... w Niemczech to w ogóle nie jest temat, pomijając może banki czy db. Ale to bardzo specyficzna branża, nawet na wyższych stanowiskach menedżerskich studia nie są konieczne. W Polsce faktycznie o to pytają czasem (pytali X lat temu), ale tam po prostu wyższe wykształcenie jest popularniejsze. 

Natomiast- ze studiami można zawsze pracować fizycznie ale bez studiów wiele drog jest zamkniętych. A z wiekiem ma się coraz mniej siły. 

Jesli ktoś ma dryg do własnej działalności , to zanim mu się zdrowie posypie będzie zarządzał własna firma i faktycznie dobrze zarabiał ale nie każdemu się uda, nie każdy się do tego nadaje. 

Lepiej mieć więcej opcji niż mniej. 

I mówię to z perspektywy posiadaczki dyplomu z humanistycznego badziewia który zawodowo nic mi nie dał. Życiowo- dzięki niemu wyjechalam, podszkolilam język, nabrałam odwagi. Poznałam ciekawych ludzi, poszerzylam horyzonty, dorosłam. 

Moi rodzice wierzyli w moc wyższego wykształcenia, więc u mnie była presja. Teraz widzę że wynikało to u nich z przekonania że dyplom to przepustką do lepszego życia(pierwsze pokolenie po studiach). Czego u mnie zabrakło to pewnie tego gap year, żeby lepiej przemyśleć co ze sobą zrobić, rozejrzeć się po świecie, rynku pracy. W sumie też uniezależnić się od opinii matki ( z której zdaniem trochę się liczyłam a trochę buntowałam). 

Na córce presji wywierac nie zamierzam, ale ona ma 8 lat więc o czym tu mówić póki co;) u nas akurat jest sześć klas podstawówki(do gimnazjum można też iść wcześniej), na razie ciężko powiedzieć jak będzie. Ale z perspektywy początków edukacji- nie widzę żeby ktokolwiek coś utrudniał dzieciom z pochodzeniem imigranckim. Możliwości i wsparcie jest, ale z drugiej strony muszą być chęci. I na etapie podstawówki wsparcie rodzica. A widać różnicę między polskimi/rosyjskimi rodzicami a np tureckimi (poczynając od frekwencji na zebraniach, po takie głupoty jak punktualność czy orientowanie się w materiale). Oczywiście są wyjątki, ale tendencja też . No a jednak ciężko wymagać od 8-10 latków żeby były super ogarnięte, zorganizowane i wybierały nudne lekcje ponad zabawę albo grę w piłkę... odpuścić myślę trzeba jak dziecko ma naście lat, i jest w stanie zrozumieć konsekwencje. 

Wiesz co bo w ich pokoleniu tak było. Na studia szły osoby albo bardzo mądre albo takie, które mogły sobie pozwolić (jak ktoś był rolnikiem z pokolenia na pokolenie to często nie pchał dziecka na studia nawet jeśli było inteligentne i by sobie poradziło, bo albo nie miał kasy albo to dziecko musiało na tej roli robić. Miało szybko skończyć naukę i odciążyć rodziców). Studentów nie było jakoś super wielu i ci co kończyli studia byli uważani za lepszych i praktycznie nie mieli problemu ze znalezieniem pracy. W moim pokoleniu natworzyło się szkół wyższych wszelakich - nie koniecznie wysokich lotów i nagle każdy chciał iść na studia (faceci w dużej mierze, żeby uniknąć wojska). Wiele szkół polegało na płaceniu, niewielkiej pracy i za to sie miało dyplom, który nie koniecznie szedł w parze z jakimiś większymi umiejętnościami czy dużą inteligencją. Potem pozamykali zawodówki i nagle okazało się, że rzesza młodych pokończyła studia, każdy by chciał zarządzać a nie za bardzo jest kim. Nastąpił totalny przesyt rynku. Ale rozumiem ich tok myślenia (bardzo podobny do moich rodziców tylko u mnie presji jako takiej nie było), bo za ich czasów faktycznie studia coś znaczyły i dawały praktycznie wstęp gdzie byś nie chciała. Natomiast mimo wszystko uważam że nadal są szkoły wyższe, które faktycznie otwierają wiele drzwi bo ich skończenie o czymś świadczy. Za moich czasów w moich okolicach była to Politechnika Wrocławska. Po obronie i zakończeniu nauki znalezienie pracy zajęło mi 3 dni - wysłałam CV do 4 firm w sumie i to takich znalezionych w internecie - nawet nie wystawiali ogłoszenia, ze kogoś szukają - wysłałam na pałę trochę. Nie wiem jak jest teraz.

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.