Temat: Zarobki a życie

Tak się zaczęłam zastanawiać. Wielu ludzi zarabia najniższą krajową. Nie każdy dostaje od rodziców majątki czy pomoc finansową. W dwie osoby można może coś uciułać, ale nie będą to kwoty, za które się kupi mieszkanie. Co wtedy? Wyobraziłam sobie np singli zarabiających np 2500-3 tys. Ceny wynajmu mieszkania u mnie w mieście to ok 1500 zł. Zostało by tysiąc na miesięczne życie. Jak wtedy w ogóle żyć? Porąbane. 

Paryz, pokoj na strychu z prysznicem ,i ubikacja dzielona z innymi na korytarzu, 9 m kwadratowych to dzis koszt 700 euro, kawalerka 25 m, to juz 1000 euro min, plus oplaty oczywiscie, najnizsza pensja okolo 1150 euro

Adriana82 napisał(a):

LinuxS napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

GreenApple2022 napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

kuhfrcisehrfuu3377876 napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

kuhfrcisehrfuu3377876 napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

april_93 napisał(a):

no niestety tak jest. Napływ ukrainców niestety będzie sprawiał że zarobki nie będą szly w góre wśród ludzi którzy mają prace fizyczną....

Jest pełno takich ludzi jak opisałaś ale zwykle widzi się tylko tych którzy coś dostali. Sporo ludzi na początku biduje, mieszka kątem u rodziny albo wynajmuje jak najtańsze mieszkanie, odkłada pieniądze na wkład własny przez pare lat a potem bierze kredyt na 30. I tacy, którzy całe życie spłacają kredyt mieszkaniowy, zapewne też nie kupią swoim dzieciom mieszkań. I tak koło się kręci. 

Każdy by chciał dostać mieszkanie. Obecnie młodzi wszystko by chcieli mieć od razu. Trzeba sobie uświadomić że na wszystko trzeba zapracować i nie patrzeć że ktoś tam dostał coś tam od rodziców, bo serio takich co coś dostali jest mniej niż tych co musieli sami sobie kupić. 

Absolutnie nie rozumiem idei kupowania dzieciom mieszkań.

Co jest w tym złego jeżeli rodzice chcą pomóc własnemu dziecku, żeby nie musiało harować pół życia na własne mieszkanie i spłacać kredytu?

Czyżbyś dostała mieszkanie od rodziców i urażona duma się odezwała?

Jaka urażona duma? Po prostu zapytałam co jest z tym złego. Najwidoczniej Ty masz problem z tym, że ktoś miał łatwiejszy start w życiu od Ciebie.

A skąd... Fakt, że zapracowałam na mieszkanie samodzielnie daje mi dużą satysfakcję a mieszkanie ma wartość znacznie większą niż materialna. Zostałam wychowana w przekonaniu, że jak coś chcę to powinnam na to zapracować. Bardzo cenię sobie tę lekcję i sama bym podobnie postąpiła z własnymi dziećmi. Rozwalające są te Wasze "aaaaa, pewnie zazdrościsz, bo sama miałaś trudno", jak słowo daję słabe z Was psycholożki skoro tylko jedna opcja jest wg. Was dopuszczalna.

Przecież to ty zaczęłaś pisać zaczepiająco. Koleżanka wyżej grzecznie zapytała, co jest złego w kupieniu dziecku mieszkania, a ty zamiast normalnie odpowiedzieć piszesz o urażonej dumie. Już nic nie można się zapytać, bo zaczyna się gównoburza nie na temat, a odpowiedzi na zadane pytanie nadal brak.

Dziwne, że tylko na takie niepopularne opinie jak moja pojawia się od razu reakcja obronna "a co w tym złego?". Najszybciej na coś takiego reagują ludzie, którzy sami czują się takim stwierdzeniem urażeni. Coś na zasadzie uderz w stół... Dawanie tak kosztownych prezentów jest zwyczajnie niewychowawcze. Znam kilka takich przypadków i w każdym z nich rzeczona osoba narzeka, że ma za mało, ciągle chce więcej, nie zna wartości pieniądza, albo jest turbo sknerą (niepotrzebne skreślić). Z jedną z tych osób miałam kiedyś dość długą dyskusję, zapoczątkowaną narzekaniem, jak to mu ciężko, mało zarabia itp i że on powinien zarabiać znacznie więcej od pracowników fizycznych, bo przecież on wykształcony jest i doświadczenie ma. Jak komuś to nie pasuje to niech się szkoli, przebranżawia i idzie w dobre zawody, itp... Zadałam mu 2 pytania: (1) czy nie cieszy go fakt, że rano w biurze idzie do czystego kibla, w kantynie obiad ugotuje mu sympatyczna pani a 100 m dalej na hali produkcyjnej ludzie realnie partycypują w obrotach firmy składając produkowane przez nią urządzenia i tym zrzucają się też na jego pensję? (2) Czy Ci ludzie, dbający o jego komfort muszą zarobić na chleb i masło w takiej samej cenie, w jakiej on je kupuje? Nawet nie wspomniałam o innych kosztach życia. Goościu nie miał już na to sensownych kontrargumentów, ale i tak bezczelnie wrócił do perrorowania o zmianie pracy, bo co to za problem. Rozmowa konia z dyszlem. To jeden z wielu przykładów, które utwierdzają mnie w tym, że przychylanie dziecku nieba materialnie robi mu krzywdę a jego otoczenie obrywa potem rykoszetem. Oczywiście są szlachetne wyjątki, ale dlatego są wyjątkami, bo jest ich mało. Jeśli ktoś żyje w przekonaniu, że akurat jego dziecko będzie tym szlachetnym wyjątkiem, może się mocno zdziwić.

Mocno naciagasz fakty, by udowodnic swoja teorie.

Moi rodzice dali mi na start, bo mogli. Nie zarzynali sie. Wypracowali te pieniadze i stwierdzili, ze moga mnie wesprzec. Nie byly to zadne wille czy miliony, ale pomoglo mi na starcie. Nie osiadlam na laurach. Wrecz przeciwnie. Pewnie niektorzy dostali duzo wiecej, niektorzy duzo mniej, ale dla mnie to bylo cos co mi pomoglo i pociagnelam dalej. Rowniez wynoszac okreslone wartosci z domu czy podejscie do pewnych spraw (rowniez finansowych). Wszystko co mam w tej chwili, zawdzieczam w wiekszosci sobie, bo wykorzystalam ta poczatkowa pomoc i pociagnelam dalej temat. Taki przyklad. I takich przykladow mam troche w otoczeniu. Mam wrazenie, ze dla Ciebie to albo dorobienie sie samemu kawalerki w wieku 40 lat i duma z tego faktu/pogarda dla reszty, albo niebieskie ptaki wykorzystujace biednych rodzicow emerytow. 

Dzis ja pomagam, mimo ze realnie nawet by tej pomocy nie potrzebowali. Bo chce i moge. Bo chce by mieli lepiej niz maja, mimo ze maja calkiem dobrze. Takich ludzi jest mnostwo, wiec nie podciagaj wiekszosci pod jakies ekstrema, ktore poprawiaja Ci humor.

Uważasz, że samodzielnie można się dorobić jedynie kawalerki na 40tkę? I kto tu się podardliwie wyraża o innych? Ja mam po prostu takie a nie inne doświadczenia z ludzmi mocno wspieranymi przez rodziców. Napisałam też, że zapewne są wyjątki, więc o co Ci chodzi? BTW, jeśli dla Ciebie duma z własnej pracy od razu musi oznaczać pogardę dla innych, to serio dramat. Idź na jakąś terapię.

Strasznie agresywna jestes i czytasz na skroty. Kazdy powinien byc dumny z tego co osiagnal, niezaleznie jaki mial start i co realnie osiagnal. Ty masz doswiadczenia takie, ze wiekszosc dostala cos i zmarnowala. A ja Ci mowie, ze ja znam mnostwo osob, ktore jesli cos dostaly (niewazne ile) to potraktowaly to jako inwestycje na przyszlosc i baze do osiagniecia wiecej. Jest ich wielu, to nie sa wyjatki, jak Tobie sie wydaje. Ja raczej znam tylko poszczegolne przypadko patologii jaka Ty opisujesz.

Na calym swiecie wynajecie mieszkania jakos singiel jest raczej trudne, zeby nie powiedziec niemozliwe.

Prawie wszyscy wynajmuja wieksze mieszkania w pare osob i dziela sie kosztami. Kazdy ma swoj pokoj a salon i kuchnia sa wspolne.

Taka forma mieszkania jest tansza (albo jedyna na jaka ich stac) i w grupie jest wesolo. Nikt nie jest samotny. Mozna razem gotowac i spedzac czas. Jest to rowniez mozliwosc do rozwoju osobistego. Mozna poznac nowych ludzi ich pasje i zawsze ma sie towarzystwo. Mieszkanie samemu prowadzi tylko do depresji i uczucia osamotnienia.

Uwazam, ze taka forma jest super! Po co siedziec samemu w mieszkaniu?

LinuxS napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

LinuxS napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

GreenApple2022 napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

kuhfrcisehrfuu3377876 napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

kuhfrcisehrfuu3377876 napisał(a):

Adriana82 napisał(a):

april_93 napisał(a):

no niestety tak jest. Napływ ukrainców niestety będzie sprawiał że zarobki nie będą szly w góre wśród ludzi którzy mają prace fizyczną....

Jest pełno takich ludzi jak opisałaś ale zwykle widzi się tylko tych którzy coś dostali. Sporo ludzi na początku biduje, mieszka kątem u rodziny albo wynajmuje jak najtańsze mieszkanie, odkłada pieniądze na wkład własny przez pare lat a potem bierze kredyt na 30. I tacy, którzy całe życie spłacają kredyt mieszkaniowy, zapewne też nie kupią swoim dzieciom mieszkań. I tak koło się kręci. 

Każdy by chciał dostać mieszkanie. Obecnie młodzi wszystko by chcieli mieć od razu. Trzeba sobie uświadomić że na wszystko trzeba zapracować i nie patrzeć że ktoś tam dostał coś tam od rodziców, bo serio takich co coś dostali jest mniej niż tych co musieli sami sobie kupić. 

Absolutnie nie rozumiem idei kupowania dzieciom mieszkań.

Co jest w tym złego jeżeli rodzice chcą pomóc własnemu dziecku, żeby nie musiało harować pół życia na własne mieszkanie i spłacać kredytu?

Czyżbyś dostała mieszkanie od rodziców i urażona duma się odezwała?

Jaka urażona duma? Po prostu zapytałam co jest z tym złego. Najwidoczniej Ty masz problem z tym, że ktoś miał łatwiejszy start w życiu od Ciebie.

A skąd... Fakt, że zapracowałam na mieszkanie samodzielnie daje mi dużą satysfakcję a mieszkanie ma wartość znacznie większą niż materialna. Zostałam wychowana w przekonaniu, że jak coś chcę to powinnam na to zapracować. Bardzo cenię sobie tę lekcję i sama bym podobnie postąpiła z własnymi dziećmi. Rozwalające są te Wasze "aaaaa, pewnie zazdrościsz, bo sama miałaś trudno", jak słowo daję słabe z Was psycholożki skoro tylko jedna opcja jest wg. Was dopuszczalna.

Przecież to ty zaczęłaś pisać zaczepiająco. Koleżanka wyżej grzecznie zapytała, co jest złego w kupieniu dziecku mieszkania, a ty zamiast normalnie odpowiedzieć piszesz o urażonej dumie. Już nic nie można się zapytać, bo zaczyna się gównoburza nie na temat, a odpowiedzi na zadane pytanie nadal brak.

Dziwne, że tylko na takie niepopularne opinie jak moja pojawia się od razu reakcja obronna "a co w tym złego?". Najszybciej na coś takiego reagują ludzie, którzy sami czują się takim stwierdzeniem urażeni. Coś na zasadzie uderz w stół... Dawanie tak kosztownych prezentów jest zwyczajnie niewychowawcze. Znam kilka takich przypadków i w każdym z nich rzeczona osoba narzeka, że ma za mało, ciągle chce więcej, nie zna wartości pieniądza, albo jest turbo sknerą (niepotrzebne skreślić). Z jedną z tych osób miałam kiedyś dość długą dyskusję, zapoczątkowaną narzekaniem, jak to mu ciężko, mało zarabia itp i że on powinien zarabiać znacznie więcej od pracowników fizycznych, bo przecież on wykształcony jest i doświadczenie ma. Jak komuś to nie pasuje to niech się szkoli, przebranżawia i idzie w dobre zawody, itp... Zadałam mu 2 pytania: (1) czy nie cieszy go fakt, że rano w biurze idzie do czystego kibla, w kantynie obiad ugotuje mu sympatyczna pani a 100 m dalej na hali produkcyjnej ludzie realnie partycypują w obrotach firmy składając produkowane przez nią urządzenia i tym zrzucają się też na jego pensję? (2) Czy Ci ludzie, dbający o jego komfort muszą zarobić na chleb i masło w takiej samej cenie, w jakiej on je kupuje? Nawet nie wspomniałam o innych kosztach życia. Goościu nie miał już na to sensownych kontrargumentów, ale i tak bezczelnie wrócił do perrorowania o zmianie pracy, bo co to za problem. Rozmowa konia z dyszlem. To jeden z wielu przykładów, które utwierdzają mnie w tym, że przychylanie dziecku nieba materialnie robi mu krzywdę a jego otoczenie obrywa potem rykoszetem. Oczywiście są szlachetne wyjątki, ale dlatego są wyjątkami, bo jest ich mało. Jeśli ktoś żyje w przekonaniu, że akurat jego dziecko będzie tym szlachetnym wyjątkiem, może się mocno zdziwić.

Mocno naciagasz fakty, by udowodnic swoja teorie.

Moi rodzice dali mi na start, bo mogli. Nie zarzynali sie. Wypracowali te pieniadze i stwierdzili, ze moga mnie wesprzec. Nie byly to zadne wille czy miliony, ale pomoglo mi na starcie. Nie osiadlam na laurach. Wrecz przeciwnie. Pewnie niektorzy dostali duzo wiecej, niektorzy duzo mniej, ale dla mnie to bylo cos co mi pomoglo i pociagnelam dalej. Rowniez wynoszac okreslone wartosci z domu czy podejscie do pewnych spraw (rowniez finansowych). Wszystko co mam w tej chwili, zawdzieczam w wiekszosci sobie, bo wykorzystalam ta poczatkowa pomoc i pociagnelam dalej temat. Taki przyklad. I takich przykladow mam troche w otoczeniu. Mam wrazenie, ze dla Ciebie to albo dorobienie sie samemu kawalerki w wieku 40 lat i duma z tego faktu/pogarda dla reszty, albo niebieskie ptaki wykorzystujace biednych rodzicow emerytow. 

Dzis ja pomagam, mimo ze realnie nawet by tej pomocy nie potrzebowali. Bo chce i moge. Bo chce by mieli lepiej niz maja, mimo ze maja calkiem dobrze. Takich ludzi jest mnostwo, wiec nie podciagaj wiekszosci pod jakies ekstrema, ktore poprawiaja Ci humor.

Uważasz, że samodzielnie można się dorobić jedynie kawalerki na 40tkę? I kto tu się podardliwie wyraża o innych? Ja mam po prostu takie a nie inne doświadczenia z ludzmi mocno wspieranymi przez rodziców. Napisałam też, że zapewne są wyjątki, więc o co Ci chodzi? BTW, jeśli dla Ciebie duma z własnej pracy od razu musi oznaczać pogardę dla innych, to serio dramat. Idź na jakąś terapię.

Strasznie agresywna jestes i czytasz na skroty. Kazdy powinien byc dumny z tego co osiagnal, niezaleznie jaki mial start i co realnie osiagnal. Ty masz doswiadczenia takie, ze wiekszosc dostala cos i zmarnowala. A ja Ci mowie, ze ja znam mnostwo osob, ktore jesli cos dostaly (niewazne ile) to potraktowaly to jako inwestycje na przyszlosc i baze do osiagniecia wiecej. Jest ich wielu, to nie sa wyjatki, jak Tobie sie wydaje. Ja raczej znam tylko poszczegolne przypadko patologii jaka Ty opisujesz.

Też nie wiem w jakim środowisku trzeba się obracać, żeby mieć same (czy większość) takich przypadków. Rozumiem jak ktoś opisuje pojedyncze przypadki, zdarza się. Ale jeżeli to jest jakaś reguła, od której są nieliczne wyjątki (i to jeszcze "zapewne", czyli tak naprawdę nie ma), to ja bym się serio zastanowiła dlaczego się otaczam wyłącznie takimi ludźmi. W sensie skoro nie potrafią okazać wdzięczności własnym rodzicom, ani uszanować ich ciężkiej pracy, to przecież znajomych będą traktować jeszcze gorzej. Też nie wiem. Jak ktoś ma jedno mieszkanie, na które zarobił wyłącznie własną pracą, a inna osoba ma dwa - jedno które dostała od rodziców, a drugie które kupiła pod wynajem już wyłącznie z własnych środków, to może się czuć tak samo dumna, że coś jej się udało odłożyć i zarobić? Jak ktoś się dorobi trzech mieszkań to ma sobie przypiąć order na piersi i chodzić dumny jak paw. Bo ja nie wiem, może mnie coś omija, może jest jakaś tabela i taryfikator do mierzenia dumy z własnej samodzielności :D Żeby była jasność - to normalne, że się człowiek czuje dumny kiedy sobie dobrze w życiu radzi, zwłaszcza kiedy sobie radzi sam bo musi. Ale gloryfikowanie tego jest już mocno dziwne. 

Smutne jest też to, że większość osób przez słowo "zaradnosc" określa status majątkowy. Mało jest osób naprawdę zdolnych, przedsiębiorczych, odważnych, którzy od zera są w stanie się czegoś dorobić. W większości przypadków to rodzice kierują rozwojem dzieci i pomagają im spełniać marzenia. Poza tym jest bardzo dużo ludzi umysłowo ograniczonych, z zaburzeniami, wycofanych. Nie mówię tu o niepełnosprawności, ale z inteligencją i pewnymi cechami się albo rodzisz albo nie. Takie osoby może i nadają się tylko "do łopaty", ale czy to świadczy o tym, że są gorsze i mniej zaradne? Nie. Ktoś musi się napracować, żeby taki dyrektor mógł jeździć swoją furą po autostradzie czy jeść cieple6bulki. Przerażające są po prostu te zarobkowe dysproporcje. 

MuszeSiku napisał(a):

Smutne jest też to, że większość osób przez słowo "zaradnosc" określa status majątkowy. Mało jest osób naprawdę zdolnych, przedsiębiorczych, odważnych, którzy od zera są w stanie się czegoś dorobić. W większości przypadków to rodzice kierują rozwojem dzieci i pomagają im spełniać marzenia. Poza tym jest bardzo dużo ludzi umysłowo ograniczonych. Nie mówię tu o niepełnosprawności, ale z inteligencją się albo rodzisz albo nie. Takie osoby może i nadają się tylko "do łopaty", ale czy to świadczy o tym, że są gorsze i mniej zaradne? Nie. Ktoś musi się napracować, żeby taki dyrektor mógł jeździć swoją furą po autostradzie czy jeść cieple6bulki. Przerażające są po prostu te zarobkowe dysproporcje. 

Gorsze może nie, ale mniej zaradne tak.

czym innym jest praca przejściowa, czym innym godzenie się na taki los i nie zmienianie niczego bo "tak ciężko".

to jest brak zaradności. Albo się godzisz na słabsze życie albo coś z tym robisz, by swój status poprawić.

i tak, finanse + miejsce w życiu w którym jesteśmy jest ogromnym wyznacznikiem zaradności - każdy, nawet dostając ogromny spadek, pomóc od rodziców etc jeśli nie będzie w stanie włożyć minimum pracy w utrzymanie majątku to go szybko straci. Popatrz też na losy ludzi, którzy wygrali w loteriach - jak szybko wracają do niskiego poziomu życia.



czy przerażające to nie do końca się zgadzam - dlaczego osoba ucząca się wiele lat dość trudnego zawodu ma zarabiać tyle samo co ktoś, kto np wykonuje pracę niewymagającą kilkuletniego przygotowania?

dlaczego osoby słabe w tym co robią mają dostawać takie same pieniądze jak specjaliści, którzy są w danym fachu świetni?

np tacy fryzjerzy

są w tym fachu osoby wybitnie dobre, po wielu szkoleniach, które na usłudze mają dużą marżę, są też marką samą w sobie.

są też osoby średnie, które na tych samych produktach nie potrafią wykorzystać całości potencjału, ich usługi kosztują mniej.

i są też osoby, które używają najtańszych produktów i nie posiadają wielu umiejętności - najtańsze. Tez mają swoją klientelę, bardzo dobrze, co nie zmienia faktu, że aby wyjść finansowo na tym samym poziomie co grupa druga muszą obsłużyć więcej klientów...

dlaczego Ci lepsi mają pobierać za usługę tyle co Ci gorsi? To jest niesprawiedliwe.




Mala_Kobietka napisał(a):

MuszeSiku napisał(a):

Smutne jest też to, że większość osób przez słowo "zaradnosc" określa status majątkowy. Mało jest osób naprawdę zdolnych, przedsiębiorczych, odważnych, którzy od zera są w stanie się czegoś dorobić. W większości przypadków to rodzice kierują rozwojem dzieci i pomagają im spełniać marzenia. Poza tym jest bardzo dużo ludzi umysłowo ograniczonych. Nie mówię tu o niepełnosprawności, ale z inteligencją się albo rodzisz albo nie. Takie osoby może i nadają się tylko "do łopaty", ale czy to świadczy o tym, że są gorsze i mniej zaradne? Nie. Ktoś musi się napracować, żeby taki dyrektor mógł jeździć swoją furą po autostradzie czy jeść cieple6bulki. Przerażające są po prostu te zarobkowe dysproporcje. 

Gorsze może nie, ale mniej zaradne tak.

czym innym jest praca przejściowa, czym innym godzenie się na taki los i nie zmienianie niczego bo "tak ciężko".

to jest brak zaradności. Albo się godzisz na słabsze życie albo coś z tym robisz, by swój status poprawić.

i tak, finanse + miejsce w życiu w którym jesteśmy jest ogromnym wyznacznikiem zaradności - każdy, nawet dostając ogromny spadek, pomóc od rodziców etc jeśli nie będzie w stanie włożyć minimum pracy w utrzymanie majątku to go szybko straci. Popatrz też na losy ludzi, którzy wygrali w loteriach - jak szybko wracają do niskiego poziomu życia.

czy przerażające to nie do końca się zgadzam - dlaczego osoba ucząca się wiele lat dość trudnego zawodu ma zarabiać tyle samo co ktoś, kto np wykonuje pracę niewymagającą kilkuletniego przygotowania?

dlaczego osoby słabe w tym co robią mają dostawać takie same pieniądze jak specjaliści, którzy są w danym fachu świetni?

np tacy fryzjerzy

są w tym fachu osoby wybitnie dobre, po wielu szkoleniach, które na usłudze mają dużą marżę, są też marką samą w sobie.

są też osoby średnie, które na tych samych produktach nie potrafią wykorzystać całości potencjału, ich usługi kosztują mniej.

i są też osoby, które używają najtańszych produktów i nie posiadają wielu umiejętności - najtańsze. Tez mają swoją klientelę, bardzo dobrze, co nie zmienia faktu, że aby wyjść finansowo na tym samym poziomie co grupa druga muszą obsłużyć więcej klientów...

dlaczego Ci lepsi mają pobierać za usługę tyle co Ci gorsi? To jest niesprawiedliwe.

Może źle się wyraziłam. Nie powinno być aż takich przepaści i najniższa powinna być znacznie wyższa, żeby ludzie mieli w ogóle szanse coś w swoim życiu zmienić, a nie liczyć złotówki od pierwszego do pierwszego bez możliwości rozwoju. 


Dwa, nie każdy się nadaje na inżyniera czy lekarza. Czy to, że się nie nadaje określa jego zaradnosc? Nie. 


Trzy, osoby na wysokich stołkach to często osoby niczym nie różniące się od innych a zajmujące te stołki dzięki pieniądzom i xnajomosviom. To też nie zaradnosc. 


Cyrica napisał(a):

Wiecie co? Samodzielność fajnie wyglada w teorii. Pytanie, jak to się ma do rzeczywistości. Ja się wyniosłam z domu dwa tygodnie przez szesnastymi urodzinami, zamieszkałam z babcią i to tyle, że mi na głowę nie padało, o całą resztę musiałam zadbać sama. Chodziłam po szkole szukając pracy i nawet tu gdzie ją dostawałam, patrzono na mnie co najwyżej z politowaniem. Nie jest fajnie sie usamodzielniać z zerowym, totalnie zerowym poczuciem bezpieczeństwa, gdzie wszystko czego człowiek spróbuje musi sie udać, bo po prostu nie będzie miał z czego żyć. A w momencie kiedy jest sie na starcie wszystkiego, człowiek takie złudne bezpieczeństwo zyskuje zakotwiczając się gdziekolwiek. Myślicie że ma się potem jakąkolwiek skłonność do ryzyka? Ze się chce szukać gdzieś lepszego życia, kiedy nie ma dokąd wracać ani żadnego wsparcia skądkolwiek? Nie, takiego strachu sie nie zapomina nigdy. Właśnie mija 25 lat od kiedy dostałam wzglednie dobrą pracę i siedzę w tym samym miejscu. Oczywiście mam kupę doświadczenia z innymi pracami, nawet dla prestizowych wydawnictw i firm, ale to wszystko po godzinach i na zlecenia, nigdy nie zaryzykowałam pójścia va banque i raczej nie rusze się z bezpiecznej przystani do samego końca... mojego lub jej, cytując klasyka ;)

Nikomu nie życzę takiej samodzielności, a juz najmniej mojemu dziecku. 

Co do mieszkania, babcia przepisała je oczywiście ma mnie. Tylko ja mam 44 lata, ona 92, mój syn 16. Skad w ogóle pomysł, żeby czekać na mieszkanie po rodzicach? Do siedemdziesiątki chce ktoś czekać? Optymistyczne założenie, ale realnie mieszkanie do życia to sie przejmuje co najmniej po dziadkach, albo jak u nas po pradziadkach. 

Tu bym chciała jeszcze na chwilę wrócic do motywu pracy kobiet za najniższą krajową. Takimi zarobkami obarczone są najczesciej zawody, które raczej podejmują kobiety, to nie jest tak, że faceci sa bardziej zaradni, to jest problem systemowy. Niestety, żeby coś ze sobą dalej zrobić trzeba mieć pieniądze ciut wieksze, niż starczające do pierwszego i nie można sobie pozwolić na to, żeby chociaż przez miesiąc takich pieniędzy nie mieć. To nie jest tak, że się kobiety uwieszają swoich misiów, bo są niezaradne i wygodne, czasem dzielenie życia z kimś to jedyna opcja, by nie wegetować. Tylko jak pan miś ma poczucie władzy z powodu utrzymywania partnerki, to koło się zamyka. Najniższa krajowa w zawodach kobiecych to taki współczeny lukrowany odpowiednik prostytuowania się z biedy. 

Ostatnio słuchałam podcastu na ten temat. Że wychowanie się w zamożnej rodzinie, to nie tylko szansa na dodatkowe lekcje, aktywności, kontakty i tak dalej, ale też właśnie poczucie bezpieczeństwa i nie wiem, może też przeświadczenie o tym, że będzie dobrze. Ja mam trochę (raczej  kontekście wyników) podobne doświadczenia do ciebie. Nie musiałam uciekać, ale wiele moich decyzji życiowych wynikało po pierwsze z poczucia, że nie ma opcji, abym mogła po studiach zaczepić się o moich rodziców. Przez co np nie pojechałam na całkiem fajny zaoferowany mi staż w NY - bo mnie nie było stać, przez co po studiach wybrałam pracę najlepiej płatną, a nie najbardziej rozwojową, przez co mam podobnie jak ty silny strach przed "pójściem va banque". Bo moi rodzice poszli i praktycznie stracili przez to normalne życie. Nie cierpię tych doomerskich cech mojego charakteru, autentycznie nie cierpię, ale będąc na starcie osobą dość pesymistyczną i niepewną, jak dostałam po dupie, to zrobiłam się masakrycznie ostrożna, wręcz asekurancka w momencie, kiedy osiągnęłam jakieś względnie bezpieczne status quo. I nie, że było mi w życiu jakoś ciężko, bo nie było - i może dlatego nie wyrobiłam w sobie jaj ze stali, ale też nie wyrobiłam w sobie poczucia, że jak się bardzo chce, to się da.

Mala_Kobietka napisał(a):

MuszeSiku napisał(a):

Smutne jest też to, że większość osób przez słowo "zaradnosc" określa status majątkowy. Mało jest osób naprawdę zdolnych, przedsiębiorczych, odważnych, którzy od zera są w stanie się czegoś dorobić. W większości przypadków to rodzice kierują rozwojem dzieci i pomagają im spełniać marzenia. Poza tym jest bardzo dużo ludzi umysłowo ograniczonych. Nie mówię tu o niepełnosprawności, ale z inteligencją się albo rodzisz albo nie. Takie osoby może i nadają się tylko "do łopaty", ale czy to świadczy o tym, że są gorsze i mniej zaradne? Nie. Ktoś musi się napracować, żeby taki dyrektor mógł jeździć swoją furą po autostradzie czy jeść cieple6bulki. Przerażające są po prostu te zarobkowe dysproporcje. 

Gorsze może nie, ale mniej zaradne tak.

czym innym jest praca przejściowa, czym innym godzenie się na taki los i nie zmienianie niczego bo "tak ciężko".

to jest brak zaradności. Albo się godzisz na słabsze życie albo coś z tym robisz, by swój status poprawić.

i tak, finanse + miejsce w życiu w którym jesteśmy jest ogromnym wyznacznikiem zaradności - każdy, nawet dostając ogromny spadek, pomóc od rodziców etc jeśli nie będzie w stanie włożyć minimum pracy w utrzymanie majątku to go szybko straci. Popatrz też na losy ludzi, którzy wygrali w loteriach - jak szybko wracają do niskiego poziomu życia.

czy przerażające to nie do końca się zgadzam - dlaczego osoba ucząca się wiele lat dość trudnego zawodu ma zarabiać tyle samo co ktoś, kto np wykonuje pracę niewymagającą kilkuletniego przygotowania?

dlaczego osoby słabe w tym co robią mają dostawać takie same pieniądze jak specjaliści, którzy są w danym fachu świetni?

np tacy fryzjerzy

są w tym fachu osoby wybitnie dobre, po wielu szkoleniach, które na usłudze mają dużą marżę, są też marką samą w sobie.

są też osoby średnie, które na tych samych produktach nie potrafią wykorzystać całości potencjału, ich usługi kosztują mniej.

i są też osoby, które używają najtańszych produktów i nie posiadają wielu umiejętności - najtańsze. Tez mają swoją klientelę, bardzo dobrze, co nie zmienia faktu, że aby wyjść finansowo na tym samym poziomie co grupa druga muszą obsłużyć więcej klientów...

dlaczego Ci lepsi mają pobierać za usługę tyle co Ci gorsi? To jest niesprawiedliwe.

To kwestia dostepnosci specjalistow na rynku. Im mniej specjalistow z danej branzy, tym wyzsze place. Kwestia konkurencyjnosci. W sklepie czy na magazynie moze w teorii pracowac kazdy.

To mialam na mysli mowiac o sprawiedliwosci - kazdy chce, by istniala ale czy kazdy chetnie dolozy do niej swoje podatki, czy kazdy bedzie placil wiecej? No nie. Czy ja chce, zeby pani kasjerka zarabiala dobrze? Chce. Ale czy chce, zeby zarabiala tyle co ja po 7 latach drogich studiow, w ktore zainwestowalam mnostwo kasy i spory kawal swojego zycia? No tez nie.

Jest jeszcze kwestia charakteru. Znam wiele osób kolokwialnie mówiąc głupszych odemnie, którzy tylko dzięki przebojowości są "bardziej zaradni". I odwrotnie. Znam osoby inteligentne, ale niepewne siebie i niewspomagane przez rodziców, które nic nie osuagniely. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.