- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
27 listopada 2020, 12:14
27 listopada 2020, 13:24
Domyślam się że moja sytuacja jest nietypowa i nie każdy będzie umiał się w niej odnaleźć, ale zaryzykuję, może odczuję chociaż chwilową ulgę po wylaniu z siebie paru kropel z mojego oceanu frustracji.Mam 26 lat i jestem totalnym przegrywem. Dosłownie zrujnowałam sobie życie beznadziejnymi decyzjami. Mam 3 lata obsuwy (poprawiałam wyniki matur) i poszłam na medycynę. Największe marzenie okazało się być największym błędem mojego życia. Jestem na 5. roku i wiem, że totalnie nie nadaję się na te studia. Niestety uświadomiłam to sobie dopiero rok temu, ale uznałam że wybiorę jak najmniej "inwazyjną" specjalizację. Teraz wiem, że ze swoją inteligencją mogę co najwyżej być czyjąś utrzymanką (co też będzie trudne, bo nikt nie jest zainteresowany nieatrakcyjnym życiowym przegrańcem), bo nie nadaję się dosłownie do niczego. Nie umiem odpowiedzieć na najprostsze, najbardziej podstawowe pytania związane z medycyną. Nie wiem NIC. Nie łączę faktów, zapominam to czego się uczyłam 2 dni temu, po prostu czarna dziura i pustka w głowie. Gdybym miała iść do takiego lekarza w stanie zagrożenia życia to wolałabym położyć się i czekać na śmierć, niż umierać w męczarniach po "pomocy" takiego indywiduum. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie wiem co mogłabym innego robić. Nic mnie nie interesuje, do niczego się nie nadaję. Wiem, że moje życie jest skazane na porażkę, z moim zestawem cech jest fizycznie niemożliwe, żebym była szczęśliwa. Przed samobójstwem powstrzymują mnie tylko dwie rzeczy - to, że nie wiem jak to zrobić bezboleśnie (taka ze mnie chu*owa studentka) i to, że przez chwilę mojej mamie byłoby przykro. Chociaż może przynajmniej zniknęłoby z jej barków obciążenie w postaci 26-letniego ogra którego trzeba utrzymywać.Uprzedzę też komentarze typu "musisz być zdolna, skoro doszłaś aż do 5 roku!" - na każdym egzaminie pytania powtarzają się z bazy pytań. Nawet szympans wykułby odpowiedzi do testu. A jak uczyłam się bez bazy, to nie zdawałam, aż szłam na poprawkę z wykutą giełdunią pytań.Jestem ciekawa, co wy byście zrobiły w takiej sytuacji. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że średnio rozgarnięta osoba nigdy by do takiej sytuacji nie dopuściła.
Tak jak dziewczyny już Ci napisały najpierw poszukałabym pomocy psychiatry/psychologa, takie podejście do życia sugeruje coś niedobrego. Z każdej sytuacji da się wyjść, 27 lat to jeszcze niedużo, możesz po studiach zacząć się rozwijać totalnie w innym kierunku (kurs, szkoła policealna) albo wykorzystać swoją wiedzę i dyplom pracując jako nauczyciel/wykładowca na uczelni/szkole
Policealnej (trzeba zrobić kurs, ale jakiś przedmiot może jest Twoją pasją na studiach? Można uczyć np anatomii, fizjologii na kierunkach medycznych). Laboratorium, sanepid, przedstawicielstwo farmaceutyczne/kosmetyczne, praca w administracji przychodni/szpitala? Myślę, że wiele osób po studiach zdają sobie sprawę, że wybrany kierunek nie jest spójny z tym co chcą robić, ale dają sobie radę :)
27 listopada 2020, 13:32
Domyślam się że moja sytuacja jest nietypowa i nie każdy będzie umiał się w niej odnaleźć, ale zaryzykuję, może odczuję chociaż chwilową ulgę po wylaniu z siebie paru kropel z mojego oceanu frustracji.Mam 26 lat i jestem totalnym przegrywem. Dosłownie zrujnowałam sobie życie beznadziejnymi decyzjami. Mam 3 lata obsuwy (poprawiałam wyniki matur) i poszłam na medycynę. Największe marzenie okazało się być największym błędem mojego życia. Jestem na 5. roku i wiem, że totalnie nie nadaję się na te studia. Niestety uświadomiłam to sobie dopiero rok temu, ale uznałam że wybiorę jak najmniej "inwazyjną" specjalizację. Teraz wiem, że ze swoją inteligencją mogę co najwyżej być czyjąś utrzymanką (co też będzie trudne, bo nikt nie jest zainteresowany nieatrakcyjnym życiowym przegrańcem), bo nie nadaję się dosłownie do niczego. Nie umiem odpowiedzieć na najprostsze, najbardziej podstawowe pytania związane z medycyną. Nie wiem NIC. Nie łączę faktów, zapominam to czego się uczyłam 2 dni temu, po prostu czarna dziura i pustka w głowie. Gdybym miała iść do takiego lekarza w stanie zagrożenia życia to wolałabym położyć się i czekać na śmierć, niż umierać w męczarniach po "pomocy" takiego indywiduum. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie wiem co mogłabym innego robić. Nic mnie nie interesuje, do niczego się nie nadaję. Wiem, że moje życie jest skazane na porażkę, z moim zestawem cech jest fizycznie niemożliwe, żebym była szczęśliwa. Przed samobójstwem powstrzymują mnie tylko dwie rzeczy - to, że nie wiem jak to zrobić bezboleśnie (taka ze mnie chu*owa studentka) i to, że przez chwilę mojej mamie byłoby przykro. Chociaż może przynajmniej zniknęłoby z jej barków obciążenie w postaci 26-letniego ogra którego trzeba utrzymywać.Uprzedzę też komentarze typu "musisz być zdolna, skoro doszłaś aż do 5 roku!" - na każdym egzaminie pytania powtarzają się z bazy pytań. Nawet szympans wykułby odpowiedzi do testu. A jak uczyłam się bez bazy, to nie zdawałam, aż szłam na poprawkę z wykutą giełdunią pytań.Jestem ciekawa, co wy byście zrobiły w takiej sytuacji. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że średnio rozgarnięta osoba nigdy by do takiej sytuacji nie dopuściła.
Masz tylko 26 lat. Ostatnie studia zaczęłam jak miałam 30 lat i znalazłam po nich pracę. Wartościowego człowieka do życia razem poznałam dopiero po trzydziestce. W Twoim wieku świat i możliwości, stoją otworem. Możesz jeszcze zmienić swoje życie o 180 stopni.
Ale na początku weź się za siebie od strony medycznej. Poszukaj przyczyn tej słabej pamięci, tego "otępienia", braku energii. Może to być depresja, może być niedoczynność tarczycy i pewnie wiele innych. Mnie przed samobójstwem w wieku 24 lat powstrzymywała tylko myśl, że skrzywdzę tym moich rodziców i siostrę. Miałam głęboką niedoczynność tarczycy, z którą chodziłam ponad 3 lata cierpiąc głównie psychicznie. To co Cię spotyka nie jest normalne, szukaj źródła problemu a potem lecz. Nieleczona depresja prowadzi do śmierci...
27 listopada 2020, 13:41
Nie bądź dla siebie aż tak surowa. Nie poddawaj się przed metą. I skorzystaj z porady psychologa.
27 listopada 2020, 14:15
Jesli mam porównać moje życie do twojego to jestem większym przegrywem, nawet kilka razy większym, ale ja w przeciwieństwie do ciebie tak się nie oskarżam i dlatego teraz jestem całkiem szczęśliwa.
Już na 5 roku to dokończ te studia, a pracować możesz gdzieś indziej. Jak nie wiesz co robić to po studiach znajdź jakąś lekką pracę, która nie będzie cię stresować, i będziesz się w tym czasie zastanawiać co dalej. Dużo ludzi po studiach nie umie za wiele, dopiero w pracy nabierają doświadczenia, jak robią specjalizację.
To wszystko są błędne przekonania. Nie musisz w życiu wiedzieć co chcesz robić, nie musisz mieć wyższego wykształcenia, nie musisz mieć ambitnej pracy, nie musisz mieć męża, nie musisz mieć dzieci, nie musisz czuć się zawsze dobrze (a nawet się nie da).
Zyjemy w czasach coachów, pozytywnego myślenia i trochę mamy presję. A radość z życia moim zdaniem związana jest głównie z umiejętnością cieszenia się tym co się ma, nie wymaganiem od siebie zbyt dużo, umiejętnością przeżywania smutków.
Jest fajna książka Twój umysł na detoksie Santandreu, o odpuszczaniu sobie
Jako uzupełnienie do terapii polecam
Edytowany przez gorgiana 27 listopada 2020, 14:22
27 listopada 2020, 15:03
Mozesz zawsze pracować w biedrze po medycynie. A tak serio to niewielu ludzi ma zawód związany ze studiami, które kończyli. Możesz być pewnie zwykłą farmaceutka albo jak ktoś wyżej napisał, laborantka albo sprzedawca w sklepie medycznym. Zawsze możesz też zrobić jakiś kurs, ale to byś musiała wiedzieć czego chcesz.
Farmaceuta po medycynie...?;) Do tego trzeba kończyć farmację albo technika farmacji.
A np. lekarz medycyny pracy? Nudne jak cholera ale za wiele od Ciebie nie będą wymagać.
Poza tym do wielu rzeczy wystarczy wyższe wykształcenie, nie koniecznie kierunkowe. Pracować w różnych korporacjach możesz bez konkretnego wykształcenia - liczą się umiejętności, charakter, predyspozycje, doświadczenie- w zależności od stanowiska. A poza tym z Twoim wykształceniem możesz pracować m.in. jako przedstawiciel w firmach farmaceutycznych/medycznych, zainteresuj się też opcja koordynatora przy badaniach klinicznych :)
A co do Twoich studiów- moja mama jako lekarz twierdzi że na lekarskim jest tyle rzeczy do wykucia, że nie sposób tego pamiętać i człowiek uczy się robiąc specjalizacje i tak jak nazwa wskazuje- staje się wtedy specjalistą w danej działce:) jak w wieku innych branżach- tutaj też trzeba praktyki. Chociaż ona twierdzi też że spotyka czasem w pracy zawodowej osoby które umiały wkuc i nic poza tym bo nawet po 30 latach pracy nie łączą podstawowych faktów, bo nie myślą. Ale to też- jak w każdej branży.
Edytowany przez sacria 27 listopada 2020, 15:07
27 listopada 2020, 15:04
Jesli mam porównać moje życie do twojego to jestem większym przegrywem, nawet kilka razy większym, ale ja w przeciwieństwie do ciebie tak się nie oskarżam i dlatego teraz jestem całkiem szczęśliwa.
Już na 5 roku to dokończ te studia, a pracować możesz gdzieś indziej. Jak nie wiesz co robić to po studiach znajdź jakąś lekką pracę, która nie będzie cię stresować, i będziesz się w tym czasie zastanawiać co dalej. Dużo ludzi po studiach nie umie za wiele, dopiero w pracy nabierają doświadczenia, jak robią specjalizację.
To wszystko są błędne przekonania. Nie musisz w życiu wiedzieć co chcesz robić, nie musisz mieć wyższego wykształcenia, nie musisz mieć ambitnej pracy, nie musisz mieć męża, nie musisz mieć dzieci, nie musisz czuć się zawsze dobrze (a nawet się nie da).
Zyjemy w czasach coachów, pozytywnego myślenia i trochę mamy presję. A radość z życia moim zdaniem związana jest głównie z umiejętnością cieszenia się tym co się ma, nie wymaganiem od siebie zbyt dużo, umiejętnością przeżywania smutków.
Jest fajna książka Twój umysł na detoksie Santandreu, o odpuszczaniu sobie
Jako uzupełnienie do terapii polecam
"Nie musisz w życiu wiedzieć co chcesz robić, nie musisz mieć wyższego wykształcenia, nie musisz mieć ambitnej pracy, nie musisz mieć męża, nie musisz mieć dzieci, nie musisz czuć się zawsze dobrze (a nawet się nie da)."
Świetnie powiedziane :) Czasami te ambicje by być co najmniej jak inni (szczególnie ci wybitni inni), by odhaczyć poszczególne etapy, do których przejścia niejako zmusza nas społeczeństwo i nasza psychika, prowadzą do tego że jesteśmy nieszczęśliwi. Jak ja sobie pomyślę, że nie muszę mieć super pracy, super sylwetki, delikatnego naturalnego makijażu na co dzień, idealnego faceta u boku, własnego mieszkania - to od razu mi lepiej. Czasami przeprogramowanie swojego myślenia jest kluczem do szczęścia.
27 listopada 2020, 15:29
To co piszesz, a raczej w jaki sposób piszesz, sugeruje, że masz jakiś problem. I nie jest to problem ze studiami. Może masz depresję? Spróbuj skontaktować się z jakimś terapeutą albo psychiatrą. O specjalizacji nie musisz jeszcze decydować, masz jeszcze szósty rok i staż. Wielu z moich kolegów dopiero po LEKu zdecydowało na jaką specjalizację złożyć papiery. Niekrtórzy zmienili specjalizację w trakcie. Naprawdę jesteś jeszcze młoda, całe życie jest przed Tobą i możesz robić wszystko.
27 listopada 2020, 16:29
Miałam w Twoim wieku podobne myślenie. Ten moment na końcówce studiów/ po studiach jest paskudny, z jednej strony ta presja, że już powinnaś mieć plan na życie, pracę, cele, z drugiej strach jak się sprawdzisz i czy dasz radę, czy praca Ci się spodoba, czy to jest to, co w ogóle chcesz robić. Ja prawie podczas każdej sesji zastanawiałam się, co robię na tych studiach. jak poszłam do pierwszej pracy w zawodzie byłam załamana- płacili mi grosze, jak się okazało wiedza ze studiów przydała się może w 20%. generalnie czułam się jak debil, praca mi się nie podobała i wizja takiej reszty życia mnie dobijała. jakby mi ktoś powiedział, gdzie będę 6 lat później to bym nie uwierzyła. zawodu nie zmieniłam, ale zrobiłam sobie małą rewolucję w życiu i powoli zaczęło się układać. wyjechałam za granicę, zmieniłam miejsce pracy, potem wróciłam, ale pracodawca został. lubię to co robię, może nie jestem wybitna, ale dobra- myślę, że tak. dobrze mi płacą, mam czas na pasje, rozwijam się i powoli odkrywam co lubię. bo miałam tak jak Ty- wydawało mi się, że niczym się nie interesuję, w niczym nie jestem dobra. mam komfort finansowy więc jak mam ochotę spróbować czegoś nowego, to bez spinki mogę sobie działać. a jak kiedyś będę mieć jakąś super zajawkę na coś to może się przebranżowię.
w każdym razie ja wtedy zlądowałam na terapii, bo byłam bliska depresji- spotkania naprawdę bardzo mi pomogły. mam wrażenie, że dzięki temu nabrałam odwagi i zaczęłam podejmować lepsze decyzje. zdarza się wciąż, że walczę ze sobą w niektórych kwestiach, bo czasami odzywa się we mnie ta presja, że może moje życie powinno wyglądać inaczej. ale jak już wyżej ktoś napisał- nic nie musimy. a mamy całe życie na to, żeby odkrywać co chcemy/lubimy robić.