Temat: Niechęć do mieszkań w bloku

Hej. Temat na luzie. 

Gdy się wyprowadziłam z domu i zamieszkałam z moim już mężem parę lat mieszkałam w bloku, takim typowym z wielkiej płyty, stawiany w PRL-u, gdzie przez wentylację i pion wszystko  (w sensie każde dźwięki) się niosło. W większości lokatorzy to byli starsi ludzie, którym wszystko przeszkadzało. Samo mieszkanie 2 pokojowe niby ponad 50m, przez swój układ wydawało się małe. Mała łazienka, mała kuchnia, główny  pokój z wnęką, za duży przedpokój w kształcie litery L. W dodatku 3 piętro bez windy. Brak wlasnego kawałka ziemi, jedynie ławeczka pod blokiem, a działki gdzieś na obrzeżach miasta.Zarówno ja jak i mój mąż wychowywalismy się w innych warunkach mieszkaniowych tj. Ja mieszkałam na wsi w poniemieckim ale wyremontowanym domu jednorodzinnym, niestety mimo metrarzu nigdy nie miałam własnego pokoju, była nas trojka, brat miał osobno pokój, ja z siostrą. Dom jest wolnostojacy, na sporej  posesji, w dodatku w tej części wsi, gdzie rzadko kręcą się ludzie czy jeżdżą samochody (droga do domu prowadziła do leśniczówki i kończyła się w lesie).  Sąsiedzkie domy w odległości kilkudziesięciu metrów. Spokój i cisza. Mój mąż wychowywał się w małym mieszkaniu niewiele ponad 36m ale jako jedynak miał wlasny pokój. Było to stare budownictwo, poniemiecki budynek, który obecnie ma 8 mieszkań i strychy. 2 piętra.  Budynek ma grube mury i nie posiada pionu z wentylacja, dźwięki się tak nie rozchodzą. Sąsiedzi ciągle Ci sami od wielu lat, normalni. W dodatku mamy wspólne podwórko i każdy ma Swój własny ogródek pod nosem na obrzeżach podwórka. Jedynie nie ma balkonów. Wracając do mieszkania w bloku z wielkiej plyty. Mieszkaliśmy tam kilka lat. Przez te lata tylko utwierdzilismy się w przekonaniu, że "nigdy więcej mieszkania w bloku". To nie dla nas. Raz, że sąsiedzi nam dawali w kość dziwnymi zachowaniami i pretensjami, to klimat bloku nas bardzo męczył. Kiedy tylko pojawiła się okazja przeprowadzki do wolnego mieszkania w rodzinnym starym budynku męża nawet się nie zastanawialiśmy. Nigdy więcej bloków. Jednak widzę, jak wiele ludzi, w tym młodych chwali Sobie "wygodę" mieszkania w blokach. Wiele razy spotkałam się ze zdziwieniem, gdy mówiłam, że w życiu nie chce mieszkać w bloku. To mnie zastanawia, czy warunki w jakich się wychowalismy wpłynęły na naszą niechęć do blokowiska? 

Pasek wagi

soraka napisał(a):

Wardruna napisał(a):

soraka napisał(a):

Wardruna napisał(a):

Mieszkanie na osiedlu owszem, ale nigdy w bloku z wielkiej płyty! Nie lubię takich betonowych, bezdusznych konstrukcji. Nigdy w takim bloku z wielkiej płyty nie mieszkałam, ale mój mąż już tak i kiedy jedziemy do jego rodziny to dostaję klaustrofobii, widok z balkonu na kolejne bloki, mało zieleni i przestrzeni, dla mnie więzienie. Teraz mieszkamy w niskim, nowym budynku na małym osiedlu, obok parku i stawów, faktycznie doceniam bezproblemowość mieszkania w porównaniu z domem, wychowałam się w naprawdę dużym domu z wielkim ogrodem i obowiązków zawsze było co nie miara, a jak jedno się naprawiło, na przykład ogrodzenie, to za chwilę okazało się, że kuny zniszczyły izolację i trzeba naprawiać dach. Wszystko ma swoje wady i zalety, ale nigdy nie chciałabym mieszkać w takim bloku z wielkiej płyty, prędzej wolałabym zamieszkać na przykład w przyczepie holenderskiej, byle gdzieś gdzie jest trochę zieleni. Lubię przestrzeń, ciągnie mnie w dzikie miejsca, dlatego po prostu bloki są nie dla mnie.
oooo akurat widok to jedyna rzecz która mi się podoba w wielkiej płycie u mnie w mieszkaniu?Ogólnie gdyby nie chmury to całkiem ładnie widać pałac kultury
Może się podobać, to prawda, ale dla mnie idealny widok z okna byłby na przykład taki jak poniżej, gdybym mogła sobie wybrać dowolne miejsce, to chciałabym mieszkać tak: 
no tak ale na taki widok to mało kto sobie może pozwolić, o ile nie prowadzi pensjonatu w górach?

Ale pomarzyć można ;) Podobno marzenia się spełniają ;)

Dodam jeszcze trochę zbaczajac z tematu, że w tym mieszkaniu w bloku panowała jakaś nieprzyjemna aura. Mieszkanie jest po zmarłej ciotce męża, która była straszna despotka. Oboje czuliśmy się w nim nieswojo. Na początku spaliśmy w głównym pokoju ale oboje czulismy się źle, obserwowani i przenieśliśmy się do mniejszego pokoju. Tam było ciut lepiej. Mój mąż choć jest zatwardzialym sceptykiem i nie wierzy w nic duchowego, przyznał się, że też ma wrażenie obserwacji i źle się czuję będąc w mieszkaniu  sam. Ja żeby dojść do toalety kilka kroków musiałam zapalać po drodze wszystkie światła, bo najzwyczajniej bałam się jak małe dziecko. Po latach do tego mieszkania przeprowadził się kuzyn męża z dziewczyną. Jego dziewczyna też mówiła mi, że czuje się nieswojo, taka niepokojąca aurę. Córka tej zmarłej ciotki wiele złego przeszła tam z matką, mąż cioci uciekał w alkohol i przesiadywal w piwnicy z kolegami by mieć święty spokój. Czyżby było naznaczone negatywną energią? To też miało duży wpływ na decyzje o wzniesieniu się z bloku, z tego mieszkania. Ja jestem boidupa i nie neguje możliwości, że istnieje niematerialna forma życia, czy energia, która wpływa na nasze samopoczucie. Tu gdzie obecnie mieszkamy czuję się swobodnie, nie boje się podejść po ciemku do toalety, nawet lepiej śpię, bo nie mam koszmarów, a tam się zdarzały. No i układ obecnego mieszkania. Niby kilka metrów mniejsze, bo tylko 47 ale otwarty przedpokój z kuchnią i otwarty salon sprawiają wrażenie, że jest większe.

Druga sprawa, to pamiętam jak moja mama powiedziała, że wolałaby zamieszkać w bloku, bo w domu wiecznie coś trzeba robić, wiecznie coś się psuje. Nosić i palić w piecu trzeba, a lat nie ubywa. Nie potrzebuje tylu metrów na ich dwoje, które trzeba sprzątać, w dodatku nigdy nie czula się jakoś związana z domem i wsią więc nie było by dramatu przywiązania. Wolałaby sprzedać dom, kupić mieszkanko, a resztę pieniędzy podzielić na naszą trójkę. 

Moja siostra mieszka w nowszym bloku, zbudowanym bodajże w 2010,  gdzie układ mieszkań jest już tak rozplanowany, by mieszkania były w miarę wygluszone.

Pasek wagi

Pani_Selerowa napisał(a):

perceptive. napisał(a):

Wychowywałam się w kamienicy i wcale uroczo nie było. Plusem była ogromna przestrzeń i po przeprowadzce do bloku pierwsze co mnie przytłoczyło to metraż - odbijałam się od ścian, dosłownie. Ale mieszkanie tam miało pierdyliard minusów i do kamienicy nigdy bym nie wróciła. W blokach mieszkałam różnych. Najpierw z rodzicami w starszym czteropiętrowcu, potem na wynajmie w nowym, a teraz kupiłam swoje w bloku z wielkiej płyty. I z tego wszystkiego w wielkie płycie mam najciszej i najbardziej komfortowo z bloków. Czasem niesie kłótnię sąsiadów po wentylacji w pionie. Ale tylko czasem. Też miałam mieszkanie 'z wnęką', ale zaaranżowaliśmy ją na garderobę, więc reszta mieszkania wydaje się bardziej przestronna, bo nie ma w ogóle szaf i mebli dużych gabarytów. Ogólnie nie mogę narzekać. Wiadomo, nie jest idealnie. Ale na to co przerobiłam to najlepsza wielka płyta. W nowych blokach ściany z jak z papieru. Tam to dopiero wszystko słychać. Przyszłościowo myślę o domu, ale to już wszystko zależy od finansów.
To ja mam kompletnie inne doświadczenia. Mieszkam w bloku z wielkiej płyty (4 piętrowy) i słyszę jak sąsiedzi otwierają okno albo odsłaniają zasłony czy firany. Tam gdzie mieszkam słychać praktycznie wszystko.

Nie wiem od czego to zależy, ale znajomi mieszkają w bloku z wielkiej płyty i mają dokładnie tak jak Ty. Mimo że blok z tej samej epoki średniowiecza co mój. Być może na nowe i ciche też można trafić. Loteria! :D

Pasek wagi

Cyrica napisał(a):

Pewnie wpłyneło, ale nie tak, że wciąż chcemu tego samego, tylko jak sie popróbowało róznych opcji to ma się porównanie i dokonuje bardziej  swiadomego wyboru. Do dziesiatego roku życia mieszkałam w kamienicy na 17 mkw z kiblem wspólnym z sasiadka, potem przenieslismy się do komunalnego mieszkania 28 mkw, jako 15-latka zamieszkałam z babcią w bloku z wielkiej płyty, wreszcie miałam własny pokój, ale nienawidziłam tego miejsca, źle sie tam czułam i nie wiedziałam dlaczego. Kilkanascie lat temu kupilismy mieszkanie w starym wolnostojącym domu, sa tylko 4 lokale, kawałek ogródka dla kazdego, duży własny garaz i kawał strychu. I ch** że przemaka i o wszystko trzeba dbac samemu, nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne na swiecie :D. Własny dom to jednak dla mnie za wiele, bo jestem przyzwyczajona do kompaktowych mieszkań. Co mi natomiast nie pasowało w bloku i nie pasuje w blokach ogólnie. Już nie mówie o tym, że nie ma sobie gdzie zrobić pracowni gdzie trzymac rowerów, jakiegoś drobnego warsztatu, czy graciarni - niski sufit. W pierwszych dwóch domach miałam około 3 metrów wysokości, teraz mam 2,8, w bloku było 2,5. Niby może się wydawać, kiedy uruchomić cały rozsadek, że jest pierdyliard istotniejszych rzeczy. Ale i tak najważniejsze jest, jak się człowiek w danym miejscu czuje.

Mam w bloku 3,5 m wysokości ;)

Akurat warszawskie stare osiedla nie sa takie złe, jelsi chodzi o zielen i infrastukture, bo załozeniem było, aby Warszawa była rozległym i zielonym miastem. Wciaż mamy 22% terenów zielonych (mowa o parkach i lasach a nie o przyblokowych trawnikach jakby co ;)). Gdzie mogą to zapełniają, ale nie wszedzie się na szczescie da. Nowe osiedla sa niestety niezwykle ciasne i pozamykane jak obozy dla internowanych. Gdybym jednak miała wybierac blok, to raczej z tych niskich, lata 60-te, bo organizację przestrzeni maja naprawde dobrą. 

Marieva, co to za bloki? Jakiś fenomen, bo standard to jednak 2,5-2.6 z uwagi na ergonomie.

Wardruna napisał(a):

staram_sie napisał(a):

patrząc na warunki warszawskie to jednak wielka płyta jest jeszcze osiedlami z zielenią. Nowo budowane teraz to właśnie to o czym piszesz rzekomo o wielkie płycie - że okno w okno i mało zieleni. Zdarzają się wyjątki ale tendencja generalnie jest tak, że dziś deweloper chce wykorzystać każdy, nawet najmniejszy kawałek do zabudowy.
Nie mieszkam w Warszawie ani okolicach, więc na ten temat się nie wypowiem, tu gdzie mieszkam stare bloki z wielkiej płyty to raczej betonowa dżungla i zieleni praktycznie nie ma. A właśnie takich deweloperów o jakich piszesz, którzy dewastują otoczenie omijaliśmy z daleka przy wyborze mieszkania. Na naszym osiedlu są tylko dwa niewielkie budynki, partery z ogródkami (i nie takimi metr na metr), w pobliżu park i staw i pozostaje mieć nadzieję, że żaden nawiedzony, chciwy deweloper w przyszłości tego nie zniszczy. 

poniżej porównanie jak to wygląda - nowe osiedle vs wielka płyta, oczywiście ta sama skala.. Bloki w wielkie płycie zazwyczaj są wyższe, ale ja nawet wolę mieszkać wyżej a mieć przed sobą większy kawałek zieleni niż patrzeć komuś w okno.

Pasek wagi

XXkilo napisał(a):

Dodam jeszcze trochę zbaczajac z tematu, że w tym mieszkaniu w bloku panowała jakaś nieprzyjemna aura. Mieszkanie jest po zmarłej ciotce męża, która była straszna despotka. Oboje czuliśmy się w nim nieswojo. Na początku spaliśmy w głównym pokoju ale oboje czulismy się źle, obserwowani i przenieśliśmy się do mniejszego pokoju. Tam było ciut lepiej. Mój mąż choć jest zatwardzialym sceptykiem i nie wierzy w nic duchowego, przyznał się, że też ma wrażenie obserwacji i źle się czuję będąc w mieszkaniu  sam. Ja żeby dojść do toalety kilka kroków musiałam zapalać po drodze wszystkie światła, bo najzwyczajniej bałam się jak małe dziecko. Po latach do tego mieszkania przeprowadził się kuzyn męża z dziewczyną. Jego dziewczyna też mówiła mi, że czuje się nieswojo, taka niepokojąca aurę. Córka tej zmarłej ciotki wiele złego przeszła tam z matką, mąż cioci uciekał w alkohol i przesiadywal w piwnicy z kolegami by mieć święty spokój. Czyżby było naznaczone negatywną energią? To też miało duży wpływ na decyzje o wzniesieniu się z bloku, z tego mieszkania. Ja jestem boidupa i nie neguje możliwości, że istnieje niematerialna forma życia, czy energia, która wpływa na nasze samopoczucie. Tu gdzie obecnie mieszkamy czuję się swobodnie, nie boje się podejść po ciemku do toalety, nawet lepiej śpię, bo nie mam koszmarów, a tam się zdarzały. No i układ obecnego mieszkania. Niby kilka metrów mniejsze, bo tylko 47 ale otwarty przedpokój z kuchnią i otwarty salon sprawiają wrażenie, że jest większe.Druga sprawa, to pamiętam jak moja mama powiedziała, że wolałaby zamieszkać w bloku, bo w domu wiecznie coś trzeba robić, wiecznie coś się psuje. Nosić i palić w piecu trzeba, a lat nie ubywa. Nie potrzebuje tylu metrów na ich dwoje, które trzeba sprzątać, w dodatku nigdy nie czula się jakoś związana z domem i wsią więc nie było by dramatu przywiązania. Wolałaby sprzedać dom, kupić mieszkanko, a resztę pieniędzy podzielić na naszą trójkę. Moja siostra mieszka w nowszym bloku, zbudowanym bodajże w 2010,  gdzie układ mieszkań jest już tak rozplanowany, by mieszkania były w miarę wygluszone.

powtórzę to co napisałam już wcześniej - na niechęć do bloków w takim razie największy wpływ miało to, do jakiego mieszkania trafiliście. Masz tyle emocjonalnych czynników tam, że nawet jakby było dobrze to i tak byś źle czuła ;)

Pasek wagi

staram_sie napisał(a):

Wardruna napisał(a):

staram_sie napisał(a):

patrząc na warunki warszawskie to jednak wielka płyta jest jeszcze osiedlami z zielenią. Nowo budowane teraz to właśnie to o czym piszesz rzekomo o wielkie płycie - że okno w okno i mało zieleni. Zdarzają się wyjątki ale tendencja generalnie jest tak, że dziś deweloper chce wykorzystać każdy, nawet najmniejszy kawałek do zabudowy.
Nie mieszkam w Warszawie ani okolicach, więc na ten temat się nie wypowiem, tu gdzie mieszkam stare bloki z wielkiej płyty to raczej betonowa dżungla i zieleni praktycznie nie ma. A właśnie takich deweloperów o jakich piszesz, którzy dewastują otoczenie omijaliśmy z daleka przy wyborze mieszkania. Na naszym osiedlu są tylko dwa niewielkie budynki, partery z ogródkami (i nie takimi metr na metr), w pobliżu park i staw i pozostaje mieć nadzieję, że żaden nawiedzony, chciwy deweloper w przyszłości tego nie zniszczy. 
poniżej porównanie jak to wygląda - nowe osiedle vs wielka płyta, oczywiście ta sama skala.. Bloki w wielkie płycie zazwyczaj są wyższe, ale ja nawet wolę mieszkać wyżej a mieć przed sobą większy kawałek zieleni niż patrzeć komuś w okno.

Wygląda faktycznie fajnie. Dla porównania jeszcze wcześniej mieszkaliśmy w kamienicy w centrum miasta i tam było tylko wewnętrzne podwórko, więc jeszcze gorzej niż blok. Wydaje mi się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale są takie miejsca, w których czujemy się lepiej. Ja zdecydowanie na dom nie jestem gotowa, ale jak wspomniałam wcześniej, w takiej wersji bloku z wielkiej płyty jakie są dostępne w moim województwie nie zdecydowałabym się mieszkać. Wolałabym przyczepę ;)

Wychowywałam się w domu z ogródkiem, tak samo jak mój mąż. Później mieszkałam przez 4 lata w akademiku (fajnie było, dopóki nie poszłam do pracy i musiałam zacząć przesypiać noce;)), rok w wielkiej płycie, parę lat w kilkumieszkaniowym, wolnostojącym domu, gdzie było duże wspólne podwórko podzielone na "tereny użytkowe" dla każdego lokatora, a teraz w domu z ogródkiem:)

Wielka płyta w moim przypadku nie była taka zła. Miałyśmy z koleżankami dość przestronne mieszkanie na 11, najwyższym piętrze, więc widok był świetny (było widać gliwicką wieżę eiffla;)), nie było za bardzo słychać innych, nas sąsiedzi też się nigdy nie czepiali (inna sprawa, że byłyśmy dość przykładnymi lokatorkami, nie licząc dosłownie paru imprez w ciągu tamtego roku). Jedyny problem był taki, że nasze kaloryfery były podłączone do rury, która miała zawór na korytarzu, w ogólnodostępnym miejscu. Często zdarzało się, że ludzie nam ten zawór zakręcali i w mieszkaniu było zimno jak w psiarni;) problem został (czasowo) rozwiązany przez spółdzielnię - ściągnęli wajchę z zaworu.

Zdecydowanie najgorzej było w tym kilkumieszkaniowym domu - na początku było w porządku, potem zmienili nam się sąsiedzi i zaczęły się sprzeczki. Sąsiad był pijakiem typu "uchleję się i skaczę wszystkim do oczu", więc konieczność spotykania się z tym typem na podwórku była co najmniej niesprzyjająca. Poza tym mieli psy, które srały gdzie popadnie. A pracy na podwórku przy "swoim kawałku" było całkiem sporo, bo działka była duża.

Dla nas dom z ogrodem był naturalnym wyborem, bo w takich warunkach się wychowywaliśmy. Fakt, że roboty jest dużo, co chwila trzeba czegoś doglądać, naprawiać, kosić, pielęgnować itp, ale są to drobne uciążliwości, które są całkowicie rekompensowane przez to, że mamy kawałek swojej zieleni ogrodzonej płotem i ciszę za ścianą:) ale faktem jest, że ludzie mieszkający w blokach mają na moje oko zdecydowanie więcej czasu na inne rozrywki niż dom - i taki argument większość podaje. My jednak sporo czasu i energii topimy w ogródku.

Pasek wagi

Ja mieszkałam już chyba w każdej możliwej konfiguracji miasto/wieś/dom/blok/kamienica i najbardziej odpowiada mi mieszkanie na min. 2 piętrze (brak myszy z podwórka, mniej owadów na tej wysokości, zawsze ktoś jest w pobliżu w razie jakiś awarii jak zostaję sama np. na weekend). Oczywiście dom ma wiele zalet, ale dla mnie jest mniej praktyczny.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.