Temat: Psychologiczne aspekty odchudzania

„Chcę schudnąć. Próbuję przestrzegać diety, zapalam się do sportu, nawet udaje mi się na chwilę zrzucić parę kilogramów, ale za moment dzieje się coś takiego, że nie jestem w stanie trzymać się diety, nie mam ochoty na ruch, zaczynam zajadać stres albo smutek, czując oczywiście coraz większą niechęć do siebie…” Coś ci to mówi?
Myślisz, że masz słabą wolę, bo inni potrafią, a ty nie? Powodzenie w osiągnięciu wymarzonego zdrowego i szczupłego ciała zależy zwykle w pierwszej kolejności od tego, czy w danej chwili jesteś w stanie zabrać się za dokonywanie zmian w życiu, czyli wytworzyć i utrzymać właściwe nawyki, by z czasem móc przestać koncentrować uwagę na jedzeniu i sylwetce – po prostu zdrowo żyć.
Stres, niska samoocena, uzależnienie od opinii innych, nieradzenie sobie z emocjami i wiele podobnych problemów jest często przyczyną niepowodzeń w odchudzaniu. Jest jednak dobra wiadomość: nie jesteśmy bezradni wobec tych problemów.
Zapraszamy w tym miejscu do rozmowy o wszystkich psychologicznych aspektach odchudzania – od kompulsywnego objadania się, poprzez zajadanie stresu, po motywację.
Na Wasze pytania będą odpowiadali Wojciech Zacharek – psycholog, zajmujący się między innymi wsparciem w procesie zmiany i coachingiem oraz Blanka Łyszkowska – trener rozwoju osobistego, prowadząca warsztaty psychologiczne dla osób z nadwagą
U mnie niestety z relaksacją może być problem, jednak na wakacje radziłam sobie tak, że w momencie gdy "brało mnie spanie" a do tego ochota na węglowodany (głównie proste, czyli chleb i słodycze), to zabierałam dzieciaki i szliśmy na spacer do lasu. Może to nie jest jakiś super relaks, bo przy trójce dzieci (w tym jedno nadpobudliwe) nie da się odpocząć, ale była to odskocznia. Wracaliśmy do domu i to, co męczyło mnie przed wyjściem, po powrocie znikało.
Ja marzę sobie, że w końcu jak dzieci będą większe, to będę miała czas na drzemkę (teraz nie mogę sobie na to pozwolić), albo w spokoju zacznę czytać, wyszywać itp. - teraz to jest tak, że się tym zajmuję, ale co jakąś chwilę muszę to przerwać - czyli nieraz jest bardziej frustrująco niż relaksująco.

Chciałam też napisać, że zrobiłam sobie nadania na kortyzol. Wyniki będą w poniedziałek - jestem ciekawa jak stres wpłynął na mój organizm, dlatego poszłam się przebadać pod tym kątem.

bardzo interesujacy watek

ja wydaje sie byc type opisanym przez Wojtka. zawsze jedzenie odgrywa wazna role w moim zyciu gdy brak innych bodzcow.

interesuje mnie Blanko co myslisz o hipnozie w odchudzaniu?

Dlaczego tak trudno wytrwać w nowym (zdrowym) stylu życia?

Osoby, które postanowiły schudnąć, a są już świadome, że wiąże się to najczęściej ze zmianą nawet całego, dotychczasowego stylu życia, napotykają na swojej drodze dwie ściany, które, po kolejnych próbach, wydają się absolutnie nie do przejścia:

  1. dochodzą do wniosku, że nie potrafią na trwałe nauczyć się nowych (zdrowych) zachowań żywieniowych;

  2. mają poczucie, że tkwią w potrzasku starych nawyków, które zdają się władać całym naszym życiem.

Natomiast prawda jest taka, że:

  1. każdy/a z nas może opanować dowolne nowe zachowanie, które nie wykracza oczywiście poza nasze ograniczenia fizyczne i psychiczne (np. prawdopodobnie nigdy nie nauczę się podnosić lokomotywy ważącej n ton)

  2. wymaga to zaakceptowania, że uczymy się nowych zachowań inaczej niż nam to się powszechnie wydaje.

W trakcie naszej edukacji wpojono nam, że to, co kazano nam robić, jest uczeniem się. Nic bardziej błędnego. To, co robiliśmy, i co nadal robią dzieci i młodzież, polega wyłącznie na pamięciowym opanowaniu wiedzy. Nie ma to nic wspólnego z uczeniem się.

Uczenie się ma 3 fazy:

  1. wiedza – zdobycie informacji, jak coś ma przebiegać (na tym zwykle poprzestaje się w szkole)

  2. umiejętność – rozpoczęcie ćwiczeń praktycznych testujących tę wiedzę „na naszej skórze”

  3. kompetencja – wyćwiczenie pełnego (często bardzo złożonego) programu zachowań, który przechodzi do naszej nieświadomości (nie musimy już ciągle się pilnować co i jak robić).

Przykład: można przeczytać instrukcję obsługi roweru wraz z opisem jazdy na nim. Czy po czymś takim już umiem jeździć – nie! Mogę następnie ćwiczyć poszczególne zachowania – wsiadanie na rower, utrzymywanie równowagi, trzymanie kierownicy itd. Czy już potrafię jeździć – nie! Teraz przede mną jest scalenie tych pojedynczych umiejętności w jeden program, uzgodnienie go z innymi już przeze mnie posiadanymi (np. podziwianie pięknych widoków w trakcie jazdy), i dalsze jego ćwiczenie tak długo, aż stanie się on moją nieświadomą kompetencją.

Tak wygląda uniwersalny proces uczenia się przez nas czegokolwiek w praktyce. Dlatego żadna książka, nawet najbardziej odkrywcza, ani żaden warsztat nic tu nie pomogą, jeśli nie wyjdziemy poza zaledwie nabywanie wiedzy (zapamiętywanie informacji). Żadne nowe zachowanie nie stanie się nawykiem, jeśli wykonuje je tylko kilka razy i w sposób nieregularny.

A nasze nawyki (w tym i te, których tak bardzo chcemy się pozbyć) dlatego są tak trwałe i oporne na zmiany, ponieważ mamy je świetnie opanowane właśnie na poziomie nieświadomej kompetencji (doskonale wyćwiczone). Z tego powodu są nam bardzo łatwo dostępne i łatwo wyzwalane przez skojarzone z nimi bodźce.

Każdy/a z nas uczy się tak samo. Wszyscy mamy opanowany proces uczenia się do perfekcji!!! Pozostaje tylko cierpliwie ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć (oczywiście w praktyce). A efekt w postaci nowego zachowania na pewno się pojawi.

To teraz jeszcze i ja zapytam: co zrobić, jeśli najbliższa mi osoba jeszcze bardziej utrudnia mi walkę z wagą? Mam 154 cm, 65 kg, i już zespół metaboliczny. Wie, ze nie powinnam jeść słodyczy, a kupuje mi codziennie... czekoladę. Dodam, ze zsam ma potworny problem z obżarstwem - 184 cm i 140 kg. Nasze życie = życie starego dobrego małżeństwa. Co robić? Czy w nasyzm wypadku najlepszym wyjściem byłoby rozstanie? Czasem takie myśli przychodzą mi do głowy... Jest mi bardzo źle, czuję się jakbym miała już ok 60 lat (tak wygląda moja figura), mam PCOS i ogólnie nie czuję się jak kobieta, tylko jak obrzydliwy kloc...
Swietny watek.Gratuluje autorom.
Mam podobny problem, od zawsze z moja waga.Ja postrzegam jedzenie jako nagrode,mam duzo problemow wszelakiej natury,poniewaz nie potrafie ich rozwiazac,wiec zajadam wszystko.Kompulsywnie,prawie na wyscigi,mam wrazenie ze chce zjesc szybko, duzo,zanim moj mozg sie zorietuje co robie,nastepnie wyrzuty sumienia,zloscitd.
Nie jestem szczesliwa  w 100%a zarazem zadowolona z mojego zycia, wiec jedyne co mi pozostalo(jakie to smutne)to jedzenie,ktore na marginesie uwielbiam.
Po rzuceniu palenia(juz rok minal) przytylam cos ok.12 kg.nie potrafie zrzucic ani grama z moich oponek.Wydaje mi sie ze wciaz jestem na diecie,albo sie przymierzam.
Waga to moj wielki problem,ale jeszcze wiekszy,to moje zycie,brak satysfakcji i nowych wyzwan.Jak mam sobie z tym wszystkim radzic? nie raz probowalam i zawsze konczy sie tak samo 2 dni diety i tydzien zapomnienia kompletny trans.
.Pozdrawiam i dziekuje za wasze cenne opinie.

Witajcie,
na początek zdam relację z mojej kuracji akupunkturą - jest duuuużo lepiej z zatokami :) :) :) Przeszłam ciężko pierwsze dwa tygodnie, bo stan zapalny się "obudził" i organizm walczył srodze, ale teraz jest już po kryzysie. Kuracja jeszcze potrwa, oczywiście, ale najgorsze chyba za mną :) Efekt odczuwalny od ręki jest taki, że mogę oddychać lewą dziurką, którą od zawsze (od dziecka) uważałam za niedrożną (laryngolog zganił to na krzywą przegrodę). Oddycham lekko i normalnie :) Wiem, jakie to ważne, jaki oddech jest ważny... Jeśli cierpicie na powracające zapalenia zatok, a lekarze Wam nie mogą pomóc, to idźcie do akupunkturzysty.

 

To…ja, przykład ze spacerem jest świetny :) Przede wszystkim warto zrozumieć, że kiedy trapi nas coś natury nie fizycznej, to ma to na pewno bezpośredni związek z naszym ciałem fizycznym (np. odzwierciedla się w postaci pewnych zjawisk w ciele, jak niedomagania, odczucia czy choroby) i vice versa. Dlatego, kiedy pojawia się np. uczucie złości popychające nas w kierunku szafki  kuchennej, albo poczucie beznadziei, to, bardzo często, pewna część przyczyny leży w tym, że nasze ciało jest np. niedotlenione, „niemrawe”. Wiele z nas ma takie doświadczenia, kiedy, na wakacjach, albo właśnie w domu latem itd. , zażywało dużo ruchu na świeżym powietrzu  i stwierdzało, że zupełnie inaczej czuło się psychicznie, że  znikała często złość, znużenie, czy smutek, a istniejące w rzeczywistości problemy wydawały się mniej straszne.

To jest ważna lekcja – bardzo często, zanim się zapiszemy na psychoterapię, potrzebujemy przede wszystkim zapewnić ciału dobre krążenie, płucom świeże powietrze, a oczom światło. Pół godziny dziennie energicznego marszu plus piętnaście minut przed południem na słońcu (oczywiście jak jest) „załatwia” wielką część zapotrzebowania na ruch i luksy. I niech mi nikt nie mówi, że tego się nie da zrobić. Wpisać trzeba w rytm dnia i – wszystko się da! Mówię to z autopsji. Złość i smutki w dużej mierze ustępują, gdy przejdę się szybkim krokiem do sklepu, albo pobiegnę, zamiast jechać tramwajem, po córkę do szkoły tańca, albo kiedy, idąc gdzieś, nie zakładam moich nieodłącznych niegdyś okularów przeciwsłonecznych, tylko wystawiam buzię do promyków. A! zaopatrzyłam się w lampę z pełnym spektrum światła. Fantastyczna sprawa – świeci mi przy pracy zawsze w ponure jesienne i zimowe dni.

Warto zapamiętać, że, według wszelkich mądrych badaczy, najzdrowsi są nie ci, którzy uprawiają sport wyczynowo, albo trenują intensywnie, ale np. 2 razy w tygodniu, ale ci, którzy na co dzień mają sporo umiarkowanej aktywności, jak szybkie chodzenie, wchodzenie po schodach itd. Taka umiarkowana forma, ale systematycznie, okazuje się  najskuteczniejsza. Gorąco polecam to podejście.

To tyle na razie a propos relaksu. Temat będzie wracał, bo jest duży i ważny.

Czarnadot, na hipnozie się nie znam za dobrze, ale jestem gorącą zwolenniczką tezy, że gros naszych „programów” jest nieuświadomionych, a, co za tym idzie, samo przyswojenie wiedzy, nawet najgorliwiej, nie pomoże nam się „przeprogramować”. Nie korzystałam nigdy z hipnozy, ani nikt kogo znam, w temacie odchudzania. Sama też nie poddałabym się zbyt łatwo hipnozie, chyba, że osobie, której naprawdę mocno ufam. Ale korzystałam bardzo dużo z afirmacji, wizualizacji i działania w głębokim relaksie, skąd już mały krok do hipnozy. Wiem, że takie metody są skuteczne, i to bardzo. Sprawdziłam na sobie, nie tyle w temacie jedzenia lub szczupłości, ale w innych, blokujących dobre, zdrowe funkcjonowanie, tematach związanych np. z obrazem siebie, z potrzebami (które są moje i prawdziwe, a które są „zastępcze” i wynikają z domagających się uzupełnienia braków itd.). Logicznie rzecz biorąc, każda z nas czuje, że, w przypadku psychicznego podłoża nadwagi, nie kierujemy się świadomością i intelektem, a raczej mamy poczucie, że „COŚ” nami rządzi. Skoro nie uświadamiamy sobie mechanizmów tego czegoś, kiedy to właśnie nami rządzi, to i praca z tym czymś często jest efektywna jedynie gdy działamy w sferze podświadomości. Tak jest na pewno. Zachęcam do eksplorowania tego obszaru, ale przy jakiejkolwiek ingerencji innej osoby bądźmy czujne, zapytajmy intuicję, czy ufamy tej osobie. Jak jest najdrobniejsze „nie”, to dajcie sobie spokój.

Samotnyszarypies, nie mogę nie zwrócić uwagi na Twój nick… Również Twoja wypowiedź aż zionie smutkiem i desperacją. Nie mogę dawać Ci rad, bo w takich sprawach jak związek, zresztą we wszystkich innych zasadniczych, to Ty musisz wiedzieć, co jest dla Ciebie dobre na danym etapie życia. Tylko jedno: jak wszyscy ludzie, masz wewnętrzny głos, prowadzenie, intuicję itd., którym możesz się kierować. On już Ci dawno powiedział i mówi nadal, co jest dla Ciebie dobre, czego Ci potrzeba. Słuchaj tego. Po prostu wycisz się, przestań, jeśli to robisz, miotać się, zarzucać samą siebie pytaniami, wątpliwościami i desperackimi wnioskami, tylko daj sobie trochę wytchnienia, powiedz sobie: to jest czas na spokojne posłuchanie siebie. Odetnij się od informacji i bodźców, w takim stopniu, w jakim to możliwe, spędzaj więcej czasu w samotności, spacerując, albo słuchając przyjemnej muzyki, połóż się czasem, w relaksie, starając nie myśleć o niczym i słuchać swojego Ja. Zapewniam Cię, że usłyszysz :)

Życzę Ci dużo pogody ducha i wiary w siebie. I zmień nick na jakiś taki: „Cieszę_się_że_jestem” :) Jak pisałam powyżej, mówiąc sobie, że jesteś samotna i smutna, nie pomagasz sobie, nie wzmacniasz siebie.

Harpagan (czemu znowu taki nick, bądźmy dobre dla siebie, łagodne pełne sympatii dla siebie, na litość boską :)) gratulacje z powodu rzucenia palenia! To jest super osiągnięcie :) Skoro to Ci się udało, to z nałogiem jedzenia też sobie poradzisz, dziewczyno! Masz moc i tego się trzymaj :)

Poczytaj ten wątek od początku – sporo porozmawialiśmy tam o tzw. silnej woli i emocjonalnych przyczynach objadania, trochę było i różnych rad. Tutaj, jak zawsze, na początek zaleca się wsłuchać w siebie (czyt. powyżej). Na pewno potężną wskazówką dla Ciebie jest to, co sama wiesz i deklarujesz, że nie jesteś szczęśliwa. Szczęście nie jest materią aż tak efemeryczną, jak często mamy tendencję uważać, na szczęście nie jest :) Harpagan, do roboty: słuchaj siebie, zadawaj sobie pytanie o to, co Cię unieszczęśliwia i o to, co masz robić, by „wskoczyć” na właściwe tory. Zaglądaj tutaj, zachęcam do rozmowy, ze sobą w pierwszej kolejności, ale i z nami :)

Miłego i inspirującego dnia wszystkim życzę :)

Witam.

To i ja się tutaj odezwę... Z odchudzaniem zmagam się od około 2 lat. Na początek szło mi w miarę dobrze. Postawiłam sobie za cel 65kg. Uzyskałam go. Ucieszyłam się strasznie. Minęły 2 tygodnie. Waga mi się utrzymała, a na dodatek spadła mimo, że niczego sobie nie odmawiałam! I wtedy się najadłam... I tak jadłam, jadłam. Później znów się odchudzałam. Znów jadłam. I tak ciągle. Któregoś dnia powiedziałam DOŚĆ! Schudnę do 63kg. Zaczęłam ćwiczyć, biegać. I w trakcie tej dietki były kompulsy. Jadłam mniej, a później mówiłam sobie: dobra, dziś się nażrę a od jutra się odchudzam! Pochłaniałam takie ilości, że mój brzuch wyglądał jakbym była w ciąży. Koniec końców uzyskałam 63kg i się znowu nażarłam jak świnia! Później były wakacje, wyjazd z rodzicami i na wagę wskoczyło 67kg !! a może i więcej... Stwierdziłam, że znowu muszę się odchudzać. Ostatnio znów mi się udało i miałam te 63kg. Ale te głupie kompulsy... wszystko rozwalają! Teraz walczę aby uzyskać wymarzone 60kg, utrzymać je i już więcej nie mieć kompulsu. Ale ja nawet nie bardzo wiem jak sobie pomóc i zwalczyć te kompulsy... :( Moi rodzice już powoli zwracają na to uwagę. Kiedy np. nie jadłam z nimi tłustych zapiekanek to tata powiedział coś w stylu: teraz się odchudzasz, zaraz ziemniaków nie będziesz jadła, a za dwa dni się nażresz. Odpowiedziałam szybko: NIE PRAWDA! Ale obawiam się, że kompulsy to mój największy poroblem... :(

Cornful, czy jest możliwość, żebyś porozmawiała z kimś dorosłym, bliskim, o opisanym przez Ciebie zjawisku? Z kimś, komu ufasz, a kto Cię wysłucha i potraktuje poważnie?

Na tym forum nie mogę Ci, ani nikt inny, za bardzo pomóc. Jesteś w delikatnej sytuacji, prawdopodobnie gdzieś na progu jakichś poważniejszych zaburzeń odżywiania. Najmądrzejszą rzeczą byłoby teraz nie myśleć o wadze i dietach, ale znalezienie wsparcia i, na pewno, porozmawiania z psychologiem. Jeśli tylko możesz, pogadaj o tym  z Mamą – wsparcie w domu jest bardzo ważne. Jeżeli nie – poszukaj gdzieś dalej, ale koniecznie to zrób, zanim wpadniesz w poważniejsze tarapaty.

Jeśli w Twojej okolicy nie ma takiej osoby dorosłej, to zorientuj się, gdzie w Twojej okolicy możesz skorzystać z porady psychologicznej, zadzwoń, zapisz się, pójdź i porozmawiaj – z osobą bezstronną, która na pewno potraktuje Cię z wyrozumiałością.

Od strony praktyczno-dietetycznej, potrzebujesz stale NORMALEGO, zdrowego odżywiania, a nie diety, czy takich wahań – raz dieta raz obżarstwo. Nie czas dla Ciebie na odchudzanie. Jeśli w tym momencie zaczniesz sobie fundować taką „jazdę”, to rozregulujesz sobie organizm na całe życie i już zawsze będziesz się wiecznie odchudzać.

Jeśli jesteś zainteresowana, podeślę Ci propozycję książek o zdrowym stylu życia i odżywiania – możesz i powinnaś zacząć brać na siebie odpowiedzialność za swoje zdrowie: uczyć się i wdrażać to, co Ci służy. Szczególnie, jeśli w domu nie masz dobrych wzorców.

Jeśli chcesz – pisz na priv, pomogę, ile będę w stanie.

Serdeczności

Dla tych wszystkich, które i którzy stresują się tym, jak wypadają przed innymi, czy to czy tamto im się uda czy nie itd, do przemyślenia:

Steve Jobs (1955-2011) powiedział: "Świadomość tego, że pewnego dnia będę martwy jest jednym z najważniejszych narzędzi, jakie pomogły mi w podjęciu największych decyzji mojego życia. Prawie wszystko – zewnętrzne oczekiwania wobec ciebie, duma, strach przed wstydem lub porażką – wszystkie te rzeczy są niczym wobec śmierci. Tylko życie jest naprawdę ważne. Pamiętanie o tym, że kiedyś umrzesz jest najlepszym sposobem jaki znam na uniknięcie myślenia o tym, że masz cokolwiek do stracenia. Już teraz jesteś nagi. Nie ma powodu, dla którego nie powinieneś żyć tak, jak nakazuje ci serce."


Witajcie, a ja znów mam pytanie. Czytałam trochę o wizualizacji i czasem próbuję to stosować, mam nawet fajne płytki. Tylko zauważyłam, że w tych wizualizacjach bardzo trudno mi sobie wyobrazić siebie szczupłą i wysportowaną, raczej mam jakby odwrotnie i widzę, niejako wbrew sobie, mega-grubasa  Zastanawiam się czy coś robię źle, czy może moja psychika broni się jakoś przed tym szczupłym odbiorem. W sumie nie wiem czy powinnam dalej usilnie próbować widzieć się szczupłą czy raczej zrezygnować z tej metody?
Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.