Temat: Psychologiczne aspekty odchudzania

„Chcę schudnąć. Próbuję przestrzegać diety, zapalam się do sportu, nawet udaje mi się na chwilę zrzucić parę kilogramów, ale za moment dzieje się coś takiego, że nie jestem w stanie trzymać się diety, nie mam ochoty na ruch, zaczynam zajadać stres albo smutek, czując oczywiście coraz większą niechęć do siebie…” Coś ci to mówi?
Myślisz, że masz słabą wolę, bo inni potrafią, a ty nie? Powodzenie w osiągnięciu wymarzonego zdrowego i szczupłego ciała zależy zwykle w pierwszej kolejności od tego, czy w danej chwili jesteś w stanie zabrać się za dokonywanie zmian w życiu, czyli wytworzyć i utrzymać właściwe nawyki, by z czasem móc przestać koncentrować uwagę na jedzeniu i sylwetce – po prostu zdrowo żyć.
Stres, niska samoocena, uzależnienie od opinii innych, nieradzenie sobie z emocjami i wiele podobnych problemów jest często przyczyną niepowodzeń w odchudzaniu. Jest jednak dobra wiadomość: nie jesteśmy bezradni wobec tych problemów.
Zapraszamy w tym miejscu do rozmowy o wszystkich psychologicznych aspektach odchudzania – od kompulsywnego objadania się, poprzez zajadanie stresu, po motywację.
Na Wasze pytania będą odpowiadali Wojciech Zacharek – psycholog, zajmujący się między innymi wsparciem w procesie zmiany i coachingiem oraz Blanka Łyszkowska – trener rozwoju osobistego, prowadząca warsztaty psychologiczne dla osób z nadwagą
Witam

śledzę ten wątek od początku powstania. W sumie uważałam, że jest on nie dla mnie, bo u mnie to, że tyle ważę nie odnosi się do aspektów tutaj poruszanych.

Chciałam jedna powiedzieć, że też cierpiałam na depresję oraz kompulsywne objadanie się - podobnie jak Ty Blanko. Udało mi się z "kompulsami" zerwać jedynie poprzez leczenie antydepresantami. Schudłam  niestety wtedy głupimi metodami, które rozwaliły zupełnie mój metabolizm. Gdy miałam nawrót depresji, kompulsy już się nie pojawiły, jednak przez głupie odchudzanie, wystarczyło, że przestałam ćwiczyć i zamiast sałatki (która była pracochłonna) wybrałam kanapkę (wystarczy wziąć kromkę chleba i położyć na nią już pokrojąną wędlinę czy ser) przytyłam więcej niż schudłam. No i teraz do rzeczy. Próbuję się odchudzać z powrotem od jakiegoś już czasu.Na początku ratowałam mój metabolizm - zaczęłam więcej jeść, znowu się ruszać. Przytyłam w tamtym czasie jeszcze kilka kilo. Gdy zauwazyłam, że na 2000kcal już nie tyję, postanowiłam od początku próbować zrzucić nadwagę. Okazało się to jednak nie możliwe. Żadna dieta na mnie nie działała. Byłam nawet u dietetyczki - i lipa. Od jakiegoś czasu rozmyślam nad tym, czy umysł potrafi zablokować chudnięcie. Czy ciągłe życie w stresie, a tym samym i być może podniesiony kortyzol (chcę w tym miesiącu zbadać sobie jego poziom) mogą sprawić to, że się nie schudnie, chociaż by się chciało.
Żyję w stresie od kilku dobrych lat. Dietetyczka również zwróciła mi na to uwagę, że być może podświadomie blokuję się przed schudnięciem. Przytoczyła kilka sytuacji, gdzie osoby mające problem z chudnięciem, po pójściu do psychologa i przeanalizowaniu wszystkiego w końcu zaczęły chudnąć.
Dlatego chciałabym usłyszeć coś na temat "stres a odchudzanie"

Druga sprawa, której nie rozumiem, to negatywne traktowanie swojego ciała. Ja sama mam kompleksy, jednak AKCEPTUJĘ siebie. Innego ciała nie będę mieć, więc dlaczego mam je nienawidzić.
W wielu pamiętnikach, albo i na innych forach o odchudzaniu, czytam jak użytkowniczki same siebie nazywają "spasłymi świniami", "grubymi krowami" itd. itp. Czują obrzydzenie do samych siebie.
Ja nie wiem, w czym to ma pomóc. Chyba tylko w dobijaniu siebie samych, bo raczej nie dodaje to motywacji do odchudzania.

Lipiec, książka może Ci wskazać czy pomóc i kreślić, gdzie są te "blokady" (nie znoszę słowa "problem" :)) Ale, oczywiście, to Ty sama rozwiążesz swoje problemy, nie żadna książka czy psycholog :) Bo, że tak się stanie, to wiem - widać, że jesteś świadoma siebie i stoisz prawdopodobnie w tym miejscu, gdzie będziesz patrzeć raczej na możliwości rozwoju niż na trudności. Pamiętaj o krótkiej perspektywie w planowaniu. Trzeba mieć swój cel długoterminowy wciąż w sercu, ale nie popaść we frustrację: "Chcę tu i teraz i wszystko od razu". To jest pułapka naszej cywilizacji.
Masz w sobie siłę - wszyscy ją mamy, to jest to, co nas w życiu popycha do działania i pozwala nam czerpać radość i przyjemność z naszego działania. (Mam dziś, przez tą pogodę, taki filozoficzny nastrój ;) Ale właśnie - takie wyciszenie się, podumanie, w spokoju, jest nam bardzo potrzebne, jako codzienna higiena psychiczna. Jest to prosty zabieg, który sam w sobie daje niezwykłe efekty - codziennie znaleźć 15 minut, żeby w całkowitym spokoju posiedzieć, będąc odprężoną i zrelaksowaną, nie myśląc o niczym. To działa porządkująco na myśli i emocje. Po dłuższym czasie takiej praktyki okazuje się, że coraz łatwiej jest nam rozpoznać w sobie głos tego czegoś, co ja lubię nazywać wewnętrznym przewodnikiem, czyli chyba zbiór instynktów i intuicji, które nas prowadzą do dobrostanu :))

Druga sprawa, Lipiec83, gorąco polecam Ci, na uwolnienie emocji, terapię tańcem. W ogóle, drogie Kobiety i dziewczyny, wszystkim Wam gorąco polecam tę najprostszą w świecie terapię z pogranicza ciała i duszy. Nie musicie zapisywać się na kursy (nie chodzi mi tu o taniec towarzyski, choć to cudna rozrywka, ale nie to mam na myśli, zaraz wyjaśnię), ani szukać zajęć z terapii ruchem (choć oczywiście, jeśli masz taką okazję, to wspaniale!). Ale, jeśli na przykład, jak ja kiedyś, absolutnie wstydzisz się ruszać w czyimkolwiek towarzystwie (paraliżowało mnie na samą myśl o tańcu w publicznym miejscu...), albo krępuje Cię Twój rozmiar (bardzo częste!), to zrób tak: przygotuj sobie, na przykład na youtube, składankę takiej muzyki, która działa na Ciebie zwykle "bujająco" i sprawia Ci radość ( u mnie - rytmy etniczne, czasem arabskie, jakieś bębny, czasem nawet Bollywood ;)) tak jakieś 30 minut co najmniej, i, jak masz chwilę  spokoju, kiedy nikt Ci nie przeszkadza, włącz sobie tę muzykę, stań boso na środku pokoju i poczuj swoje ciało. Ono jest wielkim źródłem przyjemności i radości. Radosne ciało jest też zdrowe i harmonijne, osiąga swój dobry balans, czyli łatwiej zrzuci to, co je obciąża. Poczuj zatem, czego ono chce. I rób, co Ci się podoba - ruszaj się tak, jak poczujesz, jak Ci się zachce, nie myśląc o tym, jak w tej chwili wyglądasz, czy ruszasz się zgrabnie itd. Przede wszystkim pozwól sobie na wyrażenie ciałem wszystkiego, co w nim siedzi. Nie zrażaj się, że początkowo będziesz się czuć niezręcznie, sztywno. Zacznij i rób to regularnie, starając się, tańcząc, nie myśleć o niczym szczególnym, a raczej "rozmawiać" ze swoim ciałem, po kolei - poczuć swoją głowę, ruszać nią tak, jak Ci to przyjdzie, potem ramiona, łokcie, dłonie (wiele przyjemności można mieć z tańca dłoni :)), potem tułowiem, brzuchem, biodrami, na koniec nogi. I koncentruj się nie na tym, żeby się ruszać i spalać kalorie, nie spinaj się na terapeutycznym działaniu, ale wycisz się i czerp przyjemność z ruchu. To jest potężne narzędzie terapeutyczne, pozwalające bardzo skutecznie uzewnętrznić skrywane, zablokowane emocje i wyrazić je bezpiecznie.

Moja historia z tańcem jest taka, że rok temu, jesienią, szukając dla siebie nieabsorbującej formy treningu na sezon nie-rowerowy, takiej, żeby nie marnować zbyt wiele czasu, doznałam olśnienia, że mogę sobie zrobić "aerobik" przy muzyce (zwykle ćwiczę: biegam itd., przy muzyce i bardzo to lubię, zawsze widziałam, że daje mi to więcej przyjemności i staje się lżejsze). Zrobiłam składankę, włączyłam i... zapomniałam o aerobiku, a zaczęłam właśnie, spontanicznie, ruszać ciałem. Początkowo niezdarnie, ale to nie ma znaczenia! Potem coraz odważniej, szybciej, czasem skakałam jak dziki koń, czasem tylko się kołysałam, różnie :) Ale dawało mi to wielkie nierozluźnienie i przyjemność. Zauważyłam, że przede wszystkim "rwie się" do tańca  brzuch i biodra. Tam mamy często blokady. Warto, jeśli się ma taką możliwość, pójść na taniec brzucha na przykład :) W ostatnie wakacje odważyłam się pójść tańczyć „między ludzi” i połknęłam bakcyla, jak nic ;) Zaczęłam tańczyć regularnie, zapisałam się na kurs... Planuję kolejne :) No i, oczywiście, jak tylko mam wolną chatę, włączam sobie moją muzykę,  żeby poskakać przy muzyce (na przykład takiej: http://www.youtube.com/watch?v=mdn6Q7oQMLs&feature=BFa&list=PLE9844839EC3C7672&lf=mh_lolz   :) Ale oczywiście muzyka, to rzecz gustu :))

Warto też, zawsze, myśląc o ruchu, planując sport, brać pod uwagę to, co możemy zrobić bez wielkich nakładów sił i kosztów oraz czasu, a co sprawi przyjemność. Taniec w domu, do ulubionej muzyki jest czymś takim :)

Gorąco polecam.

to...ja Twoje pytanie jest złożone. Musze pomyśleć i trochę pogrzebać w tematach biochemicznych. Pozwolisz, że odezwę się w niedzielę? Serdeczności i miłego weekendu!

Do napisania!

 

najlepszą chyba z wszystkich form aktywności jest własnie taniec, ale tez trzeba miec czas na regularne zajęcia w ustalonych porach. Ja codziennie biegam 4km bo to jedyna dobra dla mnie propozycja ruchu i nikt nie narzuca mi ram czasowych.
sama kiedys mialam pierwsze, choc niezaawansowane, stadium bulimii i przy wsparciu bliskich mi osob wybrałam dłuższa ale skuteczniejsza droge do schudniecia, wszystko przez wizyte u lekarza, ktory kilkakrotnie wmawail mi ze na prawde nie warto a sama zaczelam czuc jak wszystko co jadlam bez kontroli zaczyna wracac, nie moglam nic strawic do konca
teraz odstawilam pieczywo, oczywiscie slodycze i wszystko co smazone. staram sie nie jesc po 18 a jesli wczesniej nie mialam mozliwosci i strasznie mnie ssie to wypijam szklanke mleka , na prawde działa
Dobry wieczór :)

Blanko - i jak z odpowiedzią na mój post?

Witajcie, witaj to…ja :) Przepraszam, że dopiero dziś, obiecałam napisać w niedzielę, ale, szczerze mówiąc, rozłożyło mnie i postanowiłam dać sobie odsapnąć po ciężkim tygodniu.

Ostatni weekend był dla mnie ciężki… fizjologicznie (zmieniająca się pogoda plus pobyt na ciemnej stronie księżyca :)) Kiedyś na pewno miałabym do siebie pretensje o to, że zamiast realizować założoną na weekend pracę, więcej odpoczywam i „dopieszczam” siebie. Ale tak trzeba – jeśli ciało i dusza proszą o wyciszenie, to trzeba sobie to dać :) To też jest ważna dla mnie, dobrze odrobiona, lekcja: nie fundować sobie frustracji, jeśli mogę po prostu czymś się nie przejąć. U mnie ta metoda działa coraz lepiej i naprawdę widzę, jak z czasem coraz lepiej radzę sobie z sytuacjami stresowymi, gdzie wcześniej czułam przytłaczającą frustrację.

Dziś jeszcze nie jestem w 100% formy. Baaaaardzo ciężki poranek mam za sobą ;) Ale już lepiej – relaks sobotnio-niedzielny w domowych pieleszach, przy dobrej kawie i filmie jednak zrobił swoje i czuję się nieco lepiej. Tak na marginesie warto jest patrzeć na siebie samą z wyrozumiałością matki – niektóre z nas mają skłonność do traktowania siebie jak maszyny, choć nawet i maszyny nie są w stanie pracować na okrągło bez przestanku i konserwacji ;) Pamiętam, że kiedyś nawet wakacje traktowałam zadaniowo i, w rezultacie, wcale nie pozwalałam sobie odpocząć. Teraz, dla przykładu, te trzy dni w miesiącu, kiedy wiem, że będę na zwolnionych obrotach planuję sobie nieco luźniejsze, zamiast psioczyć na to, jak to moje ciało jest bez sensu, bo jestem wycięta z rzeczywistości. Nie zawsze da się np. nie pracować w tym czasie (teraz akurat wypadło w weekend), ale samo myślenie o sobie z taką wyrozumiałością mi jakoś pomaga :))

To…ja, przytoczę Ci to, co powiedziała jedna z pań na moich warsztatach, o swoim ciele, które odchudziła. Otóż, będąc bardzo wrażliwą osobą, biorącą wszystko do siebie, a jednocześnie mocno zaangażowana w swoją rodzinę, lecz niezrealizowana, jak sama mówi, na innych planach swojego życia, ma tendencję do zajadania wszystkich smutków i, tym samym, do tycia. W zeszłym roku wzięła się za siebie i schudła 25 kg w pół roku. Była ogromnie zaskoczona tym, że absolutnie nie poczuła się tak, jak na to liczyła, tj. nie stała się nagle zadowolona i pewniejsza siebie, przeciwnie – zaczęła jeszcze mocniej odczuwać wszystko, co mogłoby ją dotknąć lub zranić. Powiedziała „Czułam się, jak bez warstwy ochronnej. Dlatego postanowiłam jak najszybciej wrócić do poprzedniego stanu”. Wiem, to jest dość skrajne, mało kto ma aż tak wyraźną świadomość siebie, jak ona, ale – już raz mi się tutaj dostało po głowie za taką tezę, która jednak nie jest tylko moja, bo solidnie przebadana przez psychologów zajmujących się tą tematyką – niezwykle często tusza jest nam „po coś” potrzebna. Tematy z tym związane są czasem superciężkie (na przykład jest wyraźna prawidłowość pomiędzy traumami na tle seksualnym u kobiet a ich tyciem – psychologowie tłumaczą to podświadomą potrzebą stania się „niewidoczną” seksualnie; różne rodzaje głębokich zranień powodują często, że kobieta „obudowuje się” pancerzem), ale nie da się o nich nie powiedzieć. Znowu – pierwszym krokiem jest wtedy odcięcie się od samego odchudzania, a skoncentrowanie się na sednie sprawy. Pisałam o tym już wcześniej – jeśli zadamy sobie szczerze pytanie, dlaczego nasze ciało zachowuje się tak albo inaczej, w końcu odpowiedź otrzymamy. Widziałam już wiele kobiet, które tą drogą nie tylko znalazły przyczyny swoich problemów, ale i same dzielnie je przezwyciężyły. Można :)

Oczywiście, nasz stan psychiczny, np. sytuacja ciągłego alertu, ma kapitalny wpływ na to, jak zachowuje się nasze ciało i może blokować schudnięcie. Często się tak dzieje. Znam dziesiątki historii, które zaczynają się tak: „Przez wiele lat się odchudzałam bez skutku, aż… straciłam pracę i zostałam zmuszona do znalezienia dla siebie innego sposobu na życie zawodowe. Okazało się, że to moja dotychczasowa praca była dla mnie blokadą.” Czasem pierwszoplanowym aktorem jest toksyczna rodzina (często młode dziewczyny, zmagające się z nadwagą w dzieciństwie i wieku młodzieńczym, są w stanie poradzić sobie ze sobą dopiero, gdy wyrwą się z toksycznej rodziny!), partner lub inna sytuacja zewnętrzna. Bardzo często są to też wewnętrzne przekonania.

Stres jest stymulujący i korzystny, emocjonalnie i biochemicznie, w małych dawkach i krótkotrwały. Niestety, w naszej kulturze, zwykle jesteśmy narażeni na długotrwały i zarazem intensywny stres. Ewolucyjnie, odpowiedź ciała na stres jest obliczona na krótki czas, nie na tak długo, jak się nam to zdarza! Stres długotrwały blokuje skutecznie utratę wagi, ponieważ wyzwala hormony, które działają przeciwko nam. Masz rację, chodzi tu również o kortyzol, główny hormon stresu, którego zadaniem jest kontrola stresu na poziomie fizycznym i psychicznym.  Za dużo kortyzolu wyzwala łaknienie tłustych i słodkich pokarmów. Również kortyzol decyduje o miejscu magazynowania tłuszczu w ciele, w tym wypadku – wokół brzucha. Jeśli tyjemy „ze stresu”, to zwykle na brzuchu. Tak długo, jak jesteś w dużym stresie, nie ma w zasadzie sposobu na sensowną walkę z kilogramami, bo jest to walka z Twoimi własnymi hormonami, Twoim własnym ciałem. Śmiem twierdzić, że taka walka przyniesie więcej szkód niż korzyści. Trzeba się zatem dobrać do przyczyn, jak zwykle :) Niebawem mnie tu ktoś zlinczuje za takie wieczne utrudnianie, ale nic nie poradzę, nie ma złotych, prostych środków na tak złożone sprawy!

W przypadku stresu, sprawa jest taka. Stres wynika z tego, że świat jest inny, niż chcielibyśmy /potrzebowalibyśmy, żeby był. Czasem da się usunąć źródło stresu, ale, bądźmy szczerzy, bardzo rzadko. Znacznie łatwiej będzie nam zmienić własne podejście do tego, co stres wywołuje. Bardzo często u źródeł takiej trudnej sytuacji leżą nasze przekonania o tym, co powinno być, co się nam należy, jak powinno wyglądać nasze życie,  a także nasze oczekiwania (a jak są oczekiwania, to często pozostają niespełnione!) wobec innych ludzi. Bardzo mądrym zdaniem jest to: „Jedyna rzeczą, jaką możesz zmienić jesteś ty sama”. Wiem, że nie spotyka się to stwierdzenie ze zbyt wielkim aplauzem :) Często klienci psychologów i coachów potrzebują kilku sesji, żeby zrozumieć, że specjalista, do którego przychodzą nie spełni ich oczekiwań i nie „naprawi dla nich świata”.

Co poradzić? Weź na celownik to, co Cię stresuje i spróbuj, po kolei, przyjrzeć się każdej z tych rzeczy. Czy aby na pewno MUSISZ aż tak brać sobie to do serca? Czy nie można by sobie, choć części, odpuścić? Co możesz w tym zmienić? Od czego mogłabyś się odciąć, a z czym będziesz musiała żyć? W tym drugim wypadku należy intensywnie popracować tak, by źródło stresu, którego nie będziesz mogła wyeliminować, przestało być źródłem stresu dla Ciebie. Czasem proste pytania jak: „Czy zagraża to mojemu życiu? Czy stanowi to bezpośrednie zagrożenie dla moich bliskich?...” mogą pomóc sprowadzić dane sprawy do właściwego im poziomu. Czy wiesz, że 96% rzeczy, których się obawiamy nigdy się nie wydarza? :) Często słyszę kiedy ktoś mówi: „Jestem w stresie, bo coś tam coś tam”. Wiem, jak niemiło jest usłyszeć to, co za chwilę powiem, ale przemyśl to: mamy niewielki wpływa na to, co się dzieje wokół nas, ale za to mamy ogromny wpływ na to, czy dana sprawa lub zdarzenie nas dotknie czy nie. Tylko tędy prowadzi droga do radzenia sobie z tzw. Stresem :)

Jako wspomaganie zalecam gorąco:

1.      Przestań myśleć o odchudzaniu i o swoim tłuszczu. Nie zaczynaj od końca :)

2.      Wyciszenie bodźców wokół siebie (odłącz TV, nie czytaj gazet, nie otaczaj się głośną muzyką, jeśli to od Ciebie zależy)

3.      Zapewnienie sobie codziennej chwili relaksu w „nicniemyśleniu” – takiej ciszy w sobie. Lekarstwo na wiele rzeczy!

4.      Zadbaj o swój komfort i zdrowie fizyczne – zdrowsze, silniejsze ciało lepiej poradzi sobie z zagrożeniami. Jeśli możesz, zafunduj sobie np. kilka sesji rozluźniających masaży, akupunktury (wspaniale pomaga skoncentrować siły w ciele i przezwyciężyć kryzysy, niezastąpiona w regulowaniu hormonalnym! Akupunktura jest też niedocenianym środkiem wsparcia przy odchudzaniu – reguluje wiele procesów w ciele synchronicznie, a dobry specjalista potrafi precyzyjnie określić, które wymagają takiej regulacji. Jestem gorącą zwolenniczką tej prastarej metody terapeutycznej! Przy blokadach metabolicznych i hormonalnych – nie ma nic skuteczniejszego!)

5.      Jeśli potrzebujesz i możesz sobie na to pozwolić – zafunduj sobie kilka sesji ze specjalistą, ale nie po prostu psychologiem, a raczej trenerem zajmującym się stresem i przezwyciężaniem go lub life-coachem, najlepiej z polecenia. Z psychologami, jak z lekarzami – bywają różni, jeden pomoże skutecznie i szybko, a drugi zmarnuje Twój czas i pieniądze.

Mam nadzieję, że trochę pomogłam :) Jeśli masz dalsze pytania, czy bardziej szczegółowe, to śmiało :)

Pozdrawiam serdecznie i ...  życzę udanego, spokojnego tygodnia

dziękuję za odpowiedź. Odpiszę później, bo za chwilę będę musiała jechać po Synka do przedszkola. A potem może czeka mnie lekarz. Więc zapewne wieczorem coś "naskrobię"
Ja wam polecam książkę "Chce schudnąć ale nie potrafię przestać jeść".
Zamowiłam ją od P. Blanki.
Fakt książka nie załatwi wszystkiego ale "zmieniając myslenie zmienisz świat".
Przeczytałam ja raz i mam zamiar jeszcze kilka razy zeby zapamietętac niektóre zdania o których bedę sobie przypominała przed kompulsem. Bo to prawda ze ode mnie wszystko zależy.

Mimo że straciłam odwagę na głębsze udzielanie się w temacie, nadal go przeglądam i dziś uznałam, że powinnam się odezwać.

[...]już raz mi się tutaj dostało po głowie za taką tezę, która jednak nie jest tylko moja, bo solidnie przebadana przez psychologów zajmujących się tą tematyką – niezwykle często tusza jest nam „po coś” potrzebna.[...]
Pani Blanko, jeśli uraziłam Panią wyrażając swoje zdanie na ten temat, mówiąc, że niemożliwe jest, aby nadwaga była mi w życiu do czegokolwiek potrzebna, to bardzo Panią przepraszam. Nie chciałabym tłumaczyć tutaj dlaczego tak napisałam, bo dotyczy to trudnych tematów, których wolę unikać, ale jeśli poczuła się Pani urażona, jeszcze raz bardzo Panią przepraszam.
Ależ skądże, Bozenko1988 :) Mnie się regularnie "dostaje po głowie" za to twierdzenie, jak i za drugie, równie w pierwszym podejściu trudne do przyjęcia (choć z czasem - już trochę mniej trudne :)), a mianowicie, że schudnięcie nie przynosi z reguły szczęścia, natomiast szczęście z reguły pociąga za sobą zrzucenie balastu i uregulowanie wagi :) Nie Ty (pozwolisz, że będziemy na "ty"? :)) pierwsza masz opór, żeby to przyjąć do siebie :) Bo nie chodzi o to, że świadomie CHCEMY być grube, wiadomo, to się rzadko zdarza, ale, że na głębszym poziomie właśnie "po coś" nam to jest potrzebne. Wyjaśniałam wyżej :) Fakt, z reguły dotyczy to bolesnych rzeczy, od których wolimy się odgrodzić.
Spokojnie, na pewno się nie obrażę, na nic :) Powiem, trochę przekornie, ale tak jest :) jeśli coś budzi w Tobie opór i bunt, to w tym właśnie miejscu trzeba głębiej "pokopać". Takie nasze reakcje zwykle możemy traktować jak sygnał biiip biiip w wykrywaczu metalu ;) Serdecznie Cię pozdrawiam i zapewniam, że wszystko jest ok :) Zachęcam też do rozmowy tutaj, bo jest to bezpieczna przestrzeń do zadawania pytań i do "drążenia". Ja też po to tutaj jestem :) Serdeczności
Przyznam szczerze, ulżyło mi.

[...]jeśli coś budzi w Tobie opór i bunt, to w tym właśnie miejscu trzeba głębiej "pokopać". Takie nasze reakcje zwykle możemy traktować jak sygnał biiip biiip w wykrywaczu metalu [...]
Z tym muszę się zgodzić, tylko że źle Pani umiejscowiła u mnie ten opór. Tu już nie chodzi o to, czy nadwaga jest nam "potrzebna" czy nie, bo w poprzednim poście podała Pani przykłady, które jasno to ukazują i, tak, teraz się z tym zgadzam. Ale ze mną jest niestety trochę inaczej, bo ja odczuwam opór przed rozmową. Żeby Pani zrozumiała co czuję, musiałabym dokładnie to wyjaśnić, czyli, siłą rzeczy, poruszyć tematy, których wolę nie poruszać, a że jest ich naprawdę sporo, zrezygnowałam z udzielania się w wątku. Zbyt publiczne to wszystko, a ja za bardzo się boję.
Tyle ode mnie. Do widzenia

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.