Przyczyny niepowodzenia
Albowiem na stoku się jadło różne takie. A po powrocie do domu jeszcze gorsze. Tfu! Ale świństwa! Na przykład wino i sery. A na górze dwa razy nawet omlecik z cukrem. Albo sałata i ciut fryteczek od synka. Ciasto po śniadaniu... serniczek albo makowczyk. Pierożków co mama narobiła na wyjazd wnucząt też się pojadło. W ogóle nie kontrolowałam ilości, nie było z resztą jak jeść po 5 razy dziennie, więc się jadło 3 razy a że dużo ruchu to duży głód, to duże porcje, a potem winko albo i drink z wieczora... No to i tak nieźle się skończyło. Już czułam co to będzie jak wczoraj zakładałam spodnie...
Każde wakacje, ferie, wyjazdy tak się kończą. Ustabilizowany codzienny rutynowy porządek dnia pozwala na dobre efekty. Ruch niestety wcale nie pomaga: jakoś w moim przypadku czy się ruszam dużo, średnio, czy wcale - nie ma żadnego wpływu na wagę, a wręcz nawet taki, że waga rośnie. Dlaczego? Nie wiem. Codziennie wiele godzin na śniegu, dużo męczących zjazdów, czasem pot spływał mi po plecach...
A tymczasem mój mąż proszę bardzo, i owszem. Trochę ruchu i hop! waga w dół. Mężczyźni!