Wczoraj zaliczyłam pierwszy prawdziwy wysiłek fizyczny od 14 miesięcy.
... 3 (!!!) minuty truchtu!
Potem jeszcze podwójna powtórka, ale ogółem - kompletna porażka. Śmiech, śmiech histeryczny mnie pusty ogarnia na myśl o tym "czymś".
Dziś powtórzyłam mój wczorajszy "wyczyn". Pomimo zakwasów i strasznego bólu głowy.
Popłakałam się.
Ja, hm, ja, ja, ja: zawsze miałam o sobie wysokie mniemanie w kwestii kondycji fizycznej. Jeżdżę konno, chodzę po górach, spływam kajakiem, pływam, jeżdżę na nartach, łyżwach, gram w tenisa, bla bla bla. Wszystko w czasie przeszłym. było, minęło. Stać mnie na trzy minuty truchtu w tempie leniwego marszu.
Rany, pomocy!
Czytam tu w pamiętnikach: po 45 minut różnych cudów, stepperów, rowerków, innych takich. Jak się nie zniechęcić? To była tylko ciąża, nie choroba. Leżąca, ale przecież to nie atrofia mięśni, tylko ciąża. Nie mogę uwierzyć.
Jeśli przetrwam to załamanie i nie zniechęcę się już na początku, to dociągnę do sukcesu. Ale nie chce mi się o tym nawet myśleć: jutro znowu wyjść i znieść koszmarny ból łydek już po połowie okrążenia. Nie mówiąc o zakwasach, ale to pikuś w porównaniu z tym bólem.
Wytrzymać.
Wytarłam nos i oczy. Nie mogą mnie domownicy oglądać w tym stanie. Dzieci się wystraszą
Młodszy, pianista, złamał palec.
Starszy rozbił nos.
Maleństwo od wczoraj nerwowe.
Mąż gdzieś w Polsce.
Ale będzie lepiej.
body {
background: #FFF;
}
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.