Piszę tak późno, bo miałam zalatany dzień. I w sumie trochę niezdrowy z perspektywy diety niestety.
Zasnęłam o 4, bo oglądałam cały czas filmy w telefonie, o 5 obudził mnie tata by się pożegnać, ponieważ wyjeżdżał za granicę. Wstałam o 10 ledwo przytomna, posprzątałam kotu kuwetę, wyniosłam śmieci po czym pojechałam do kumpeli. Tam zdrowy obiadek, ryba robiona w folii z piekarnika oraz surówka z marchwi.
Wieczorem spotkanie z grupą znajomych w pubie. Popijałam wodę, bo byłam kierowcą. A potem podkusiło i wsunęłam frytki. Boże... to moja największa słabość. Nie czekolada, nie chipsy, nie pizza czy inne fastfoody ale właśnie frytki. Ech, wychodzi na to, że nie powinnam w ogóle z domu wychodzić, skoro mam taką słabą wolę. Ale jestem tak towarzyskim stworzeniem i lubię być wśród znajomych, że siedząc w domu złapię tylko doła. :<
Dzień jednak zaliczam do udanych, choć wieczorem upewniłam się w fakcie, że moja najbliższa przyjaciółka (już ex) okazała się fałszywą, pustą panią lekkich obyczajów. Wcześniej starałam się utrzymać kontakt, jednak teraz dam sobie spokój, brzydzę się takimi ludźmi.
marnosc
21 września 2013, 09:55powiedz komuś ze swoich znajomych, że się odchudzasz i gdy tylko w towarzystwie przyjdzie Ci ochota na frytki spójrz na tę osobę, jej surowy wzrok powinien od razu cofnąć jakąkolwiek ochotę na jedzenie. Ja tak robiłam/robię i jest mi po prostu głupio coś w pubie zjeść ;D!