Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Muszę powiedziec ze leci wlasnie 4 tydzien mojego
programu ćwiczen i dopiero zaczynam chwytać


o co chodzi. Dopiero po 4 tygodniach wykonywania tych samych zestawów moje ciało przestaje się opierać i nie jest już takie oporne. Zaskakującym jest dla mnie ten fakt, mimo że już wcześniej miałam takie "objawienia" przy poprzedniej systematycznej pracy.

Co do samotności, nie wiem jak ona to robi, że wyłazi z podswiadomości i kłuje i zniechęca do działania. Ćwiczenia zaczynają na to pomagać, ale mimo to przebija się to uczucie czasem i podsuwa czarne scenariusze. Nie ma więc wyjścia, trzeba być dla siebie dobrym i zrobić coś na poprawę humoru. Podoba mi się chęć włączania do obecnej systematyki nowych elementów. To dobry znak, że już chcę więcej. Mimo, ze dzisiaj zadzwoniłam do mamy z dlugim telefonem. A raczej rzadko dzwonie do domu, zeby nie przejeli nade mną kontroli. 

Prawda jest taka, że dopiero jak się wyprowadziłam z domu, mogłam zacząć sama myśleć o swojej diecie. Wcześniej tylko wciąż przypominano mi jak bardzo chorobliwie jestem gruba i dlaczego nie wezmę się za siebie. I ze juz dawno bym to zgubiła bo jestem młoda i im później tym będzie gorzej. Moi rodzice się martwili. Ale tak często. Ja sama bardzo się przejmowałam, wiec poza momentami, gdy im się przypomniało że mają sobie pogadać o tym , jak brzydka i chora jest ich córka teraz mimo ze jest ładna, tylko gruba, to ja tez potrzebowałam czasem wsparcia, więc przerabialiśmy ten temat wielokrotnie. Nawet raz nabraliśmy się na szarlatanów - tzn takie super drogie suplementy diety, które okazały się być niczym - a sprawa dotyczyła prawdziwej diety. Tzn była dodana tam - dieta NŻ - czyli nie żryj , z dopiskiem "najlepiej nic". No różnie bywało. Nawet przeszłam dwuletnią przygodę s pseudobulimią. 

Zmierzam do tego, że ważne jest, by nie mieć ciągłego poczucia winy. Zwłaszcza, gdy wciaz obarcza się człowieka obowiązkami, których najczęściej nie wie, że umie sam rozwiązać. Jako dziecko , byłam gruba, najgrubsza w klasie , jak to mówią, i nikt mi nie pokazał jak chudnąć. Wszyscy oczekiwali, że sama na to wpadnę. Tata był biegaczem, jak był młody chlopak i czasem zabierał mnie na bieganie. Ale że ja się nie ruszałam z domu i bieganie było dla mnie przerażające. Bo pierwsze co się ze mną działo, to przepraszam za wyrażenie, ale miałam parcie na sranie. Bo ruszały mi się flaki. Tak było na początku, potem troche lżej, ale i tak czułam się jakby ktos piłował moje ciało żywcem, gdy miałam pobiec dwa kółka , od tak. wieczorem , po kolacji , po wstaniu sprzed kanapy, szczelnym ubraniu się, itd. Wydawało mi się, że tak gra jest niewarta świeczki, bo i tak nie chudłam. Ale akurat te biegi z tatą dobrze wspominam. Nawet mnie to zachęciło, mimo tego fatalnego stanu, z jakim miałam się mierzyć. To było gdzies miedzy podstawówką a gimnazjum. Teraz tez moje rewelacje żołądkowe były moim największym lękiem, gdy zaczynałam MARSZOBIEGI jakieś 2 lata temu. I nagle stał się cud - nic się nie działo strasznego. A chudłam. I podczas biegania, bardziej mi przeszkadzał niestrawiony pokarm, który się odbijał,dlatego też spore odstępy od posiłków sprzyjały swobodnemu poruszaniu się. 

Zmierzam też do tego, że tak jak bardzo był poruszany przez cale moje zycie temat otylosci. W momencie, gdy schudlam 20 kg, skonczyl się. Ale, co było jednak trochę mało nasycające, nikt nie chwalił tak bardzo tego co zrobił, tak jak wczesniej narzekał na to. I tu jest taki lekki żal, ale no satyfakcja jaką się ma z tego schudnięcia , pomaga też być sprawiedliwym wobec siebie i zauważyć takie rzeczy , a jednocześie być zadowolonym dalej z efektu. Chociaz jednak jakby czegoś zal. Jedyne co uslyszalam, to to, jak mowil tata do kolegi taty ktory mnie chwalil, no w koncu wzięła się za siebie.A od mamy, ze nigdy nie bylam taka chuda jeszcze. Więc no w sumie docenili i bardzo się cieszę , że zauwazyli. Bo sa naprawdę w porządku, ale te zadry właściwie z całego życia, no same się nie zamykają, jakby zasychają jako otwarte rany i nic się z nimi nie dzieje tak naprawdę. Są tu. Wlasciwie, odchudzanie to jest taka dodatkowa umiejętność. Niby się leczy sebie i swoje kompleksy, ale tak naprawdę to jest coś zupełnie poza. Coś jak ulepszenie siebie o nowy kawałek, jak np. trzecia ręka. ten kawałek jest z nami, dzięki naszej pracy i rozwojowi przez systematyczność, przez nasz pot. A te stare kompleksy są dalej tylko nieaktywne. Jak u nałogowca. 

  • studentka_UM_Lublin

    studentka_UM_Lublin

    3 października 2014, 20:44

    Kochana, czasami bliscy tak się o nas troszczą, chcą pomóc, że w sumie bardziej nas ranią niż pomagają.. swoimi "dobrymi radami" sprawiają nam ból i zniechęcają do działania... Twój tata wtedy jak chciał z Tobą biegać wczuł się po trochu w sytuację i nie zostawił Cię samej sobie - nie powiedział "idź pobiegać" tylko poszedł razem z Tobą, Szkoda że nie spytał, jak się wtedy czujesz, może i on by wtedy wpadł na pomysł biegania w większym odstępie od posiłków i mniejszym tempem... może tak by było... Gratuluję Ci samozaparcia i wytrwałości. Udało Ci się schudnąć, zawalczyłaś o siebie. Rodzice to na pewno docenili, ale nauczeni przeszłością, woleli być powściągliwi w swoich opiniach. Tak myślę. Porzuć przeszłość. Żyj tym co jest tu i teraz. Wyrzuć kompleksy bo nie masz już do nich powodu. Dbaj o siebie, nie pozwól zaprzepaścić swoich efektów. Życzę Ci wiele dobrego :) bo super z Ciebie dziewczyna :) pozdrawiam! ps. mam prośbę. jeśli będziesz miała chwilkę i będziesz mogła wypełnić prowadzoną przeze mnie ankietę na temat nawyków żywieniowych to będę wdzięczna. dzięki z góry. tutaj masz link: https://docs.google.com/forms/d/1R8tyVMBmJwI7uaHp3uh9kjP158DKPLkHUg6rM076gdI/viewform

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.