witajcie,
jak wczoraj obiecałam sobie tak też zrobiłam: poświęciłam chwilkę dla siebie. Najpierw wskoczyłam na bieżnię i tak dreptałam sobie 40 minut, słuchałam jakiejś muzyki i myślałam trochę o niebieskich migdałach, a trochę o tym, że jutro już tak dobrze nie będzie. Pomalowałam paznokcie u rąk, wypiłam herbatkę i tyle było z czasu przeznaczanego tylko dla mnie. Ale dobre chociaż i tyle! Dzisiaj dzielnie przestrzegałam diety (choć dzień jeszcze się nie skończył i nie wiem co jeszcze przede mną), z wodą na bakier, ale chyba bym chciała, żeby ten dzień się skończył. Czuję jakbym miała na duszy i serduchu jakieś 150 kg więcej, głowa mi pęka - tatuś jak zwykle trzyma mnie przy życiu. Łzy cisną się same do oczu, ale jak śpiewała kiedyś Edyta Geppert: "ja się nie skarżę na swój los, potulna jestem jak baranek ...". A teraz coś na poprawę humoru. Sobota to dzień wolny więc i ja postawiłam odpoczywać: najpierw wzięłam się do lepienia pierogów: lepię je sobie i lepię, aż nagle pomyślałam, że skoro za oknem lekki mróz to może lodówkę bym odmroziła i jak pomyślałam tak zrobiłam. Z lodóweczki spakowałam wszystko do koszyków i wyniosłam na taras, wróciłam do swoich pierogów, a mąż jak skończył swoją robotę przyszedł do kuchni, pomóc przy tej lodówce. Po jakimś czasie pierogi były gotowe, lodówka czyściutka więc zaczęłam układać w niej wszystkie produkty. Jaka byłam z siebie dumna po skończonej pracy i kiedy tak się kręciłam w kuchni, zaczęłam się zastanawiać czyja dobrze pamiętałam czy tylko się zdawało, że mąż jak rano poszedł do sklepu po bułki kupił nam kiełbaski na śniadanie... Zawołałam więc męża i pytam, czy mi są tak tylko zdawało z tą kiełbaską czy rzeczywiście była. A on patrzy ma mnie tak podejrzliwie i mówi, że kupił na nam śniadanie na niedzielę i rzucił, że płacił za nie coś po 25 zł i jeszcze kupił dwa pętka jałowcowej. Zaczęłam się śmiać wniebogłosy, a on patrzy na mnie jakby mnie pierwszy raz zobaczył. Powiedziałam mu, że w takim razie tych kiełbasek nie ma i chyba jakiś kot nam zjadł, a On jeszcze większe oczy i mówi, że może włożyłam do zamrażarki. Oczywiście nigdzie nie było kiełbasek i jak skwitował mój mąż jutro na śniadanie jajecznica. Niedziela była piękna: lekki mrozik, słonecznie więc mówię do mojego młodszego dziecka, żeby zrobił sobie przerwę w nauce i wyszedł na chwilkę na dwór pooddychać świeżym powietrzem. I tak dla żartu rzuciłam, żeby się rozejrzał po ogrodzie i poszukał naszych kiełbasek. A moje dziecko za chwilę przylatuje i krzyczy: mama jest, została jedna w woreczku! Smacznego dla zwierzątka...
WielkaPanda
5 grudnia 2017, 07:18Ale pozytywny wpis! Aż miło poczytać od rana:) Zapraszam do grona znajomych.
wojtekewa
5 grudnia 2017, 22:19Cieszę się, że mój wpis Ci się podobał, pozdrawiam