... miłość do jedzenia. Niestety. Uwielbiam gotować i szamać. I choć staram się to ona zwycięża. Dziś pochłonęłam ogromnie kaloryczny (śmietanka 30" , czekolady-3) i niesamowicie przepyszny deserek truskawkowo-czekoladowo- kokosowy. Na etapie przygotowywania obiecywałam sobie że jest tylko dla męża. Później stwierdziłam ze przecież nic się nie stanie jak zjem połowę porcji. W efekcie pochłonęłam całą..ehhhh
Najgorsze było to ze nie żałowałam. Był obłędny.
Karą za złamanie obietnicy były dodatkowe metry biegu. Dziś to 9,200. Nie żaby świadomie. Tak po prostu jakoś wyszło. Jednak nie spinam się i kolejny bieg planuję już " normalny" - 8,200-8,500 km. Nie zamierzam szarżować, tylko spokojnie sobie wyrabiać kondycję.
Oczywiście zrobiłam jeszcze pośladki z Mel B. miął być brzuch ale....ten bieg mnie wyczerpał.
Jutro... chyba skalpel. Miał być killer ale... własnie ten bieg. Niby tylko 1 km więcej niż ostatnio ale nogi czuły obciążenie. Killer to chyba nie jest jutro dobry pomysł. Zrelaksuje się przy skalpelu.
Dobrze że jutro poniedziałkowa środa jest. Zawsze lepiej się wstaje w poniedziałek ze świadomością że to już środa :)
Miłej nocki
love7
15 czerwca 2014, 22:23trzeba myśleć pozytywnie ;) i niestety zrezygnować z przyjemności :(