Zastanawiałam się, czy tego wpisu nie zatytułować w inny sposób. Bo chyba ostatnie dni nie należały do tych, które kontynuowałyby moje wcześniejsze postanowienia i dążenie do celu. Przyznaję bez bicia, że ostatnio nie było ani diety ani ćwiczeń. Jedyną moja aktywnością było przygotowywanie w ekspresowym tempie obiadów, następnie sprzątanie, mycie naczyń, robienie przetworów... Także tak czy siak wieczorem padałam na twarz. A rano jazdy, od 8 standardowo. Dzisiaj byłam już na tyle nieprzytomna, że pierwszą godzinę męczyłam się sama ze swoim stanem. Muszę się wreszcie wyspać... :)
Ale właśnie tak to wyglądało. Po ognisku, które było w sobotę, spałam 2 godziny? 2,40 dokładnie. W niedzielę rano do kościoła, potem do mamy, do szpitala i małe zakupy. Wróciłam koło 21 i znowu nie było ćwiczeń... Tłumaczę sobie, że ciężko mi teraz tak idzie, bo po pierwsze już dawno "olałam" mój cel, po drugie ciężko jest wrócić na dobrą drogę, po trzecie mam teraz okres, a po czwarte - brak czasu! Ale chcę to zmienić. Chcę, muszę! :) I dzisiaj już tak miało być, ALE kochający tatuś kupił drożdżową chałkę, poza tym w lodówce jest pyszny sernik, praliny, a w tym tygodniu jesteśmy tylko we dwójkę. Będę słyszeć teksty: "jedzenie się marnuje". Już dzisiaj pomimo moich zastrzeżeń zjadłam ten kawałek chałki i cieniutki na centymetr plasterek sernika. Ok,ok, dzisiaj jeszcze niech będzie, ale jutro absolutnie nie, nie pozwalam sobie już :) Ze mną jest tak, że nie opycham się słodyczami i jakimś śmieciowym jedzeniem, gdy już mam jakiś dziki napad głodu. Opycham się, ale owocami, pełnoziarnistym pieczywem itp. Więc może jakoś tragicznie ze mną nie jest, choć jest to bardzo, bardzo głupie. Dopiero teraz doceniam uroki diety i regularnych ćwiczeń - gdy pojawiły się z powrotem moje kompleksy. Ale to dobrze, mam teraz motywację ;)
Do ćwiczeń chcę wrócić dziś wieczorem, mam nadzieję, że wypocę się i zmęczę za wszystkie te moje zmarnowane dni i godziny! Dieta jak wspomniałam będzie od jutra i mam nadzieję, że będę kroczkami zmierzać do celu ;)
Dzisiaj pogoda jest taka jakaś smętna, aż naszły mnie myśli, że czemu ja nie mogę sobie w końcu tego faceta znaleźć?! No cóż, widocznie taki mój los, choć to nie jest pocieszające :D Każdy, kto zwróci moja uwagę jest albo zajęty, albo po prostu niezainteresowany. Na ognisku np. dopiero po 2 latach znajomości poznałam się lepiej z jednym chłopakiem. Bardzo sympatyczny, a zawsze myślałam, że jest sztywnym dziwakiem. Ale cóż, jest zajęty ;) Co prawda ma teraz w związku kryzys i wg mnie, dziewczyna zwyczajnie "leci w kulki", ale nie jestem z tych, które żerują na cudzym nieszczęściu... A miły fizjoterapeuta jest żonaty! Tak, od 3 lat, także... Do szpitala w tygodniu się nie wybieram, bo po co ;) jeśli chodzi o mamę, to jesteśmy umówione zawsze na niedzielę - w tygodniu ma mnóstwo zajęć. A jeśli pan Wojciech jest żonaty, to życzę mu dużo szczęścia, o! ;)
Żeby nie było, "pochwalę" się zdjęciem sernika ;)
Pralin nie fotografowałam, bo są dość hmm... niefotogeniczne :D Zwykłe kulki oblane czekoladą, a drugie obtoczone w wiórkach kokosowych :)
karola0306
4 sierpnia 2014, 18:49mmm serniczek wygląda pysznie! ja ponad tydzień nie ruszyłam nic słodkiego, jestem dumna z siebie! :) i życzę Tobie też powodzenia :*
Vivien.J
4 sierpnia 2014, 18:51Dziękuję :) Ja również jestem z Ciebie dumna! Gratuluję :) właśnie jak już żyje się taki czas bez słodyczy, to potem w ogóle do nich nie ciągnie :)