Crap! Moja kondycja leży i kwiczy.
Od kiedy zaczęłam się odchudzać byłam kilka razy na fitnessie, bywałam na siłowni i byłam kilka razy "pobiegać". Bieganie polegało na przeplataniu marszu z biegiem ale biegałam tak jak poleciła koleżanka: 3 minuty biegu, minutka marszu. Nie męczyłam się ani odrobinę.
Dziś jednakowoż stwierdziłam, że sensu to nie ma i trzeba program dostosować do własnych możliwości. Znalazłam stronę biegaj40min i wykonałam test biegowy. Po 15 min średniego truchtu z prędkością ~6min/km myślałam, że wypluję płuca, prawdopodobnie byłam różowa jak prosiaczek a do domu wracałam truchtem przeplatanym z marszem tylko dlatego, że bałam się, że złapie mnie deszcz. Gdyby była ładna pogoda położyłabym się nad rzeką i czekała aż mi się zechce wstać.
Ostatecznie jednak wiem, że zmęczenie to rzecz dobra w treningu więc ruszam z tygodniem 10:
Jeśli dobrze pójdzie za 2-3 tygodnie przedrepczę całe 40 min bez przerwy.
Przyznaję jednak, że biegnąc wyklinałam swoją głupotę, że żarłam, że się nie ruszałam… ale cóż, trzeba zakasać rękawy i zapierdzielać, żeby naprawić błędy.
Ostatnio nade mną czarne chmury. Skumulowały się problemy, na niektóre rzeczy nie mam wpływu… i choć dalej jestem niepoprawną optymistką momentami nie mam siły. Dziś jednak wypróbuję mój ulubiony sposób rozwiązywania problemów:
Jeśli nie pomoże, w poniedziałek będę martwić się dalej.