Pierwszy miesiąc nowego roku jak z bicza strzelił.
Miesiąc skończyłam z 5.9kg na minusie. Super! Równocześnie kończę pierwszy miesiąc na Ozempicu.
Na te chwile zupełnie nie żałuje decyzji o rozpoczęciu kuracji. Magii w tym nie ma, deficytu trzeba się dalej trzymać, a pokusy nie zniknęły, ale o wieeeele łatwiej jest wytrwać w swoich postanowieniach jedzeniowych, kiedy nie jest się wiecznie głodnym, a po posiłku faktycznie czuje ze coś zjadłam, a nie uporczywe ssanie w żołądku. Czasami są dni, ze ciężko mi nawet przejeść moje kalorie (wow!), ale staram się tego pilnować i zawsze dobijać conajmniej do PPM.
Na pewno to nie był miesiąc idealny. W połowie stycznia przylecieli do nas moi rodzice na kilka dni. Dużo wypadów do restauracji, polskie słodycze, kaweczki, jedzenia w pośpiechu, bo plan był napięty itp. Póżniej dopadła mnie choroba, i to taka, ze nie pamietam kiedy ostatnio było tak zle. Zdychalam przez prawie 2 tygodnie, i przez te dwa tygodnie dieta tez pozostawiała dużo do życzenia, ze względu na to, ze najzwyczajniej na świecie nie miałam siły gotować. Nie jadłam najgorzej na świecie, ale zdecydowanie na zasadzie “byle co, byle szybko”.
Wróciłam do zdrowia i wróciłam do planowania posiłków. To jest jedna z kwestii w której wciąż szukam swojego złotego środka. Zazwyczaj moje odchudzanie polegało na przygotowywaniu sobie bardzo dużych, ale stosunkowo niskokalorycznych porcji (żeby w ogóle poczuć ze coś zjadłam) i o ile krótkotrwale zdawało to egzamin (no bo w końcu chudłam), to wiem, ze na dłuższa metę nie zda to u mnie egzaminu. Bo ile bym sobie nie wmawiała, ze ten makaron na jogurcie zamiast śmietany jest super pyszny, to dobrze wiem, ze… to tylko wmawianie ;). Porcje, które zjadam są normalne. Jakie to jest, nawet nie wiem jak to nazwać… uwalniające? Można jeść “normalne” (w sensie nie jakoś specjalnie odchudzone), super pyszne posiłki, tylko w standardowej ilości, czuć się najedzonym i jeszcze chudnąć. Pociesza mnie tez fakt, ze ilość kalorii która teraz jem żeby schudnąć kiedyś będzie ilością kalorii która będę mogła zjeść żeby utrzymać wagę, a nawet gdy będę musiała za jakiś czas obciąć kalorie żeby chudnąć dalej, to wciąż pula jest na tyle duża, żeby się najeść.
Niemniej, pracuje nad nawykami żywieniowymi i staram się do tego podchodzić z różnych frontów. Jednym z nich są dalsze spotkania z psychodietetykiem (w których teraz była mała przerwa ze względu na urlop mojej terapeutki), analiza tego co jem i jak się po tym czuje, dużo tez czytam na ten temat. Ostatnio czytałam fajnego ebooka, w którym jest napisane, ze zmiana nawyków żywieniowych to co najmniej 6 miesięcy. Moje zrzucanie wagi zapewne będzie trwało dłużej, więc liczę ze ta zasada się u mnie sprawdzi i tak właśnie będzie… Skupiam się tez na tym co mogę dodać do swojej diety, zamiast co mam z niej wywalić. Moim pierwszym celem jest jedzenie większej ilości warzyw i owoców, chce ich codziennie jeść co najmniej 500g. Jak już to opanuje, to pomyślę czy jest coś jeszcze co chciałabym zmienić.
Kolejnym punktem jest aktywność fizyczna. Na początku miesiąca, w ramach poszukiwania aktywności fizycznej która polubię na tyle żeby została u mnie na stale, zapisałam się na aqua zumbe i… na naukę jazy na wrotkach haha :D. Aqua Zumba była super, pierwsza lekcja jazdy na wrotkach tez mi się podobała! Potem przyszła choroba i miałam przymusowa przerwę od jednego i drugiego, a co z tym idzie moje zajęcia wrotkowe przepadły. Bu. Mimo wszystko, myślę ze na wiosnę spróbuje swoich sił w terenie. Na aqua zumbe wrócę od przyszlego wtorku (jak mi minie ban za niestawienie się na zajęciach, lol), a póki co, od soboty chodzę na siłownię. Póki co jeszcze mi się chce i nie powiem ze mi się niewiadomo jak podoba, ale mam spoko plan treningowy który mnie nie forsuje, a jednocześnie czuje ze robię coś dobrego dla siebie.
Na luty mój główny plan jest taki, żeby robić to robię do tej pory, a życzenie takie, żeby mi się dalej chciało tak samo. W porównaniu z moimi wcześniejszymi próbami odchudzania, ten miesiąc to naprawdę była bułka z masłem.