Dobry wieczór!
Dzisiejszy dzień zaliczam do średnio udanych pod względem jedzeniowym (za mało zjadłam) i takim średnim pod względem ruchowym. Niestety wpadły dziś tylko 3 posiłki - z różnych powodów, ale nie chce mi się rozpisywać :)
Jako że za oknem piękna pogoda, postanowiłam wybrać się do ogrodu i przy okazji wyrzucić króliczy kompost, który worami zalegał w garażu. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Pojechałam i... się zdziwiłam lekko, gdyż 2 km od mojego domu leżał śnieg. A u nas od tygodni śniegu ani widu ani słychu. Ogród jest położony trochę wyżej, więc panujące tam temperatury zawsze są parę stopni niższe, ale bez przesady :) Trochę tam posprzątałam, zrobiłam mały spacerek i całkiem zadowolona wróciłam do domku. Zjadłam późny obiad (dziś wszystko jest późne, śniadanie dopiero o w pół do dwunastej...) i posprzątałam kuchnię. Podłogo znów nie ruszyłam, mam nadzieję zrobić to jutro, bo normalnie ohyda. Potem posiedziałam trochę na kompie, pogadałam z Mamą i Bratkiem na skajpie i w końcu wzięłam się za prasowanie - ponad 1,5 h, bo trochę tego było.
Ta pogoda za oknem w ogóle jakoś tak mnie zmotywowała do działania i niesiedzenia na dupsku. W ogrodzie czeka nas mnóstwo roboty, orkany, które niedawno przeszły nad Niemcami połamały co cieńsze gałęzie drzew i zerwały nam pół dachu z domku... :/ No i kopać trzeba, ale póki co ziemia kompletnie zmarznięta :( Z utęsknieniem czekam na wiosnę, bo po prostu nienawidzę jak piździ. A to dopiero luty...
Nic to, lecimy z fotomenu:
Śniadanie: jajecznica z dwóch jaj z dwiema parówkami, do tego kromka pełnoziarnistego chleba z serkiem topnioym z ziołąmi - w życiu nie jadłam tak suchej kanapki :P
Obiad: kuskus z bulionem grzybowym (żey miał jakikolwiek smak, bo nie jestem fanką kuskusu), meksykańskie warzywa na patelnię i wegański kotlet kapuściany, zresztą bardzo smaczny. Ten obiad mi zadka nie urwał, najlepszy był ten kotlet, ale staram sie nauczyć swój mózg, że będziemy jedli, kiedy trzeba, a nie wtedy, kiedy mamy na to ochotę. I że nie zawsze będzie mniamniuśne :)
Kolacja: budyń waniliowy posypany skórką pomarańczową. Miał to być w zasadzie tylko podwieczorek, a na kolację miało być jabłko, ale się zagadałam i zapomniałam. Huk, pójdę spać głodna (już jestem głodna). Drugą porcję zostawiłam E :)
Menu powalające nie było, ale wieczorem (18:30) byłam głodna i chociaż nawet nie miałam na ten budyniek specjalniej ochoty, to tylko na myśl o nim nic mi nie podchodziło. Cóż, i tak bywa :)
Co do ruchu, to planuję dziś jeszcze brzuszki z Mel B. Więcej pewnie nie dam rady, spać mi się chce i w ogóle jestem trochę bez sił. Miałam dzisiaj nieco ruchu, a poza tym mało jadłam (jak na mnie :P) i to pewnie dlatego :) A jeszcze muszę do króliczków.
Wam życzę miłego wieczorku i do napisania! :*
Ula
siczma
8 lutego 2015, 14:29też czasem mam tak, ze zjadam porcje głodowe, bo nie mam czasu na nic, ani ochoty.... u mnie był 1 dzień śniegu(pół cm?) i ludzie probowali lepić bałwany... a chińczycy odstawiali bitwy na śnieżki jakby nie wiadomo jaka zima była. wszyscy zapakowani w grubaśne kurtki, czapki i szaliki(było ok 0 stopni), drogi sparaliżowane, uni nam wysłał maile, że mamy na siebie uważać, bo trudne warunki pogodowe hahahaha
Grubaska.Aneta
8 lutego 2015, 12:17U mnie biało ciągle biało :/
nataliaccc
8 lutego 2015, 09:53czasami ma się takie dni, że brak weny na posiłki i brak czasu do tego dochodzący..:-))