Dobry wieczór!
Cały wczorajszy dzień spędziliśmy w ogrodzie – od 12.00 w południe do 19.30 i prawie przez cały czas pracowaliśmy. Mimo ogromnego wysiłku i mnóstwa zajęć nie obyło się u mnie bez grzchów dietowych, tak naprawdę chyba pierwszy raz od czasu rozpoczęcia diety. Najpierw wypiłam 2 małe piwa (które ani mi nie smakowały ani nie zrobiły dobrze... już nie powtórzę tego numeru, alkohol mi szkodzi i to bez względu na ilość), a później oczywiście miałam gastrofazę. Do przepisowego obiadu dołożyłam więc świeżutką, pachnącą, białą, chrupiącą bagietkę, zjadłam może kawałek wielkości zwykłej bułki. Tak tam leżała i patrzyła na mnie... Nie mogłam się powstrzymać. Z jednej strony byłam na siebie zła, i za ten browar i za tę bułkę, ale później sama sobie dziękowałam, że jednak zjadłam więcej (nawet, jeśli nieprzepisowo), bo chyba bym nie wydoliła, taki był zapiernicz. Przez większość dnia latałam z ogromnym kilofem (na moje oko ważył z 7-8 kg), wybijałam nim z ziemi kamienie i korzenie, które później wyrywałam i przerzucałam w inne miejsce. Przewaliłam spokojnie ze 150kg kamieni, wymachów kilofem, od którego w końcu mdlały mi ręce, nawet nie liczyłam. Poza tym latałam z grabiami i szpadlem, od czasu do czasu z piłą... Na szczęście tym razem najgorszym, co spotkałam na przyszłych grządkach były glisty wielkości wężą boa i ewentualnie stonogi, bo jak byliśmy tam ostatnio, to walczyłam przeciw pokrzywom i jakimś cholernym roślinom pnącym z takimi kolcami, że nawet rękawiczki nie pomagały. E stwierdził wczoraj, że wyglądam jak Rambo, ja uważam, że raczej tak, jakby mi ktoś wpieprzył – taka jestem podrapana J
Wczoraj wskoczyłam od razu do gorącej wody i kąpałam się ponad ½ h, ale jak dzisiaj rano wstałam... Au... Nie wiem, co sobie zrobiłam, ale siedzenie w półkuckach przez kilka godzin raczej mi nie służy. Dupa mnie boli i to dosłownie, nie wiem, czy naciągnęłam sobie jakiś mięsień w pośladku czy ki... W każdym razie ledwo chodzę, a i siedzieć za bardzo nie mogę. Bolą mnie też strasznie poduszki dłoni od tego kilofa. Kurna, jak tak się zastanowię, to on był większy ode mnie, cud, że jeszcze nie wyglądam jak Pudzian, chociaż jak tak dalej pójdzie, to kto wie... ;)
Mimo wszystko jestem super szczęśliwa, bo wiecie – to w końcu ruch, w dodatku na słoneczku, na świeżym powietrzu, no luksus. Przed nami jeszcze dużo pracy, ale dziś zrobiliśmy sobie przerwę. E też ledwo chodzi, normalnie jak dwoje emerytów.
Lecimy z fotomenu z ostatnich dwóch dni:
11.04.14:
Śniadanie (07:30): tropikalna owsianka z mango, truskawkami, papają i wiórkami kokosowymi, kilka orzechów. Ma dziwny kolor, ale smakuje bołędnie ^^ Do tego czekoladowe ciasteczko z avocado.
II śniadanie (11:00): mini owocowa sałatka, truskawkowa activia z siemieniem lnianym, a do tego ½ kromka pumpernikla z ogórkowo-fetową Philadephią, pomidorem i wędliną sojową, a druga połowa z jajkiem na twardo i... majonezem :P Zwykłym, żadnym tam light. No ale bez przesady, ile go tam było J
Obiad (16:00): warzywa grillowane w ognisku, sałatka z mozarellą, malutkie czosnkowe krewetki i wegański mix grillowy. Do tego ta nieszczęsna bagietka, której jednak nie fotografowałam ;)
Kolacja (19:15): jabłko. Chyba wszyscy wiedzą, jak wygląda jabłko J W ogóle to nigdy nioe lubiłam jabłek, a ostatnio mam na nie takie parcie, że aż się sama dziwię. Jak raz dziennie nie zjem jabłka, to jest od razu nie halo. Uwielbiam! ^^ A może to po prostu taki sezon..?
12.04.14
Śniadanie (07:30): powtórka z wczoraj, bo było fajne J Trochę więcej mango, trochę mniej papai i truskawek, dlatego taka blada. Ale pyszna ^^ Poza tym dwa kawałki mojego czekoladowo-fasolowego zakalca J
II śniadanie (10:45): ½ jabłka (później obficie posypałam je cynamonem), truskawkowa activia z siemieniem (mam teraz takie, co się nazywa "geschrottet", w wolnym tłumaczeniu "zmiażdżone", bo pisałyście, że połykanie go w całości nie bardzo ma sens), kromka pumpernikla z Philadelphią, mozarellą, pomidorami, sałatą i oliwkami.
Obiad (14:30): wynalazek właśny :P Jako że miałam od wczoraj sporo cukinii i bakłażana, zrobiłam spontaniczną, orientalną marynatę i po kilku godzinach wrzuciłam warzywa na patelnię grillową. Wyszło pyszne i chyba wrzucę przepis na bloga J Do tego odgrzane curry sprzed kilku dni (dlatego wygląda tak mało apetycznie, chociaż zapewniam, że było przepyszne) i surówka z różnych kapust... Yyy, z różnych rodzajów kapusty J i marchewki z kupnym(!) sosem francuskim, który – choć mało zdrowy – uwielbiam. Teraz wyczaiłam w internecie podobny przepis, więc niedługo postaram się robić go sama :)
Kolacja (18:45) sałatka z różnokolorową papryką, pomidorami, fetą, czerwoną cebulą, czarnymi i zielonymi oliwkami, z jajkiem i tuńczykiem. Mało fotogeniczna, ale pyszna ^^
Co poza tym? Od poniedziałku szkoła... Dziś trochę poplanowałam posiłki na następne dni, bo w niedzielę w Niemczech wszystko pozamykane, więc nie ma szans na zakupy. A i w poniedziałek nie będę miała czasu latać. Zrobiłam sobie listę na cały tydzień, żeby to miało ręce i nogi, poza tym muszę uwzględnić, że czasem będę na uczleni naprawdę od rana do wieczora. Ale zawzięłam się, że nie będę niczego jeść w kantynie i niczego kupować na mieście – zobaczymy, co wyjdzie z tego postanowienia J
Dziś kompletnie nie mam siły na żadne ćwiczenia – może nawet nie o siłę, ale o ten potworny ból chodzi. Ćwiczenia więc sobie daruję, zresztą jutro znów chcemy jechać na działkę. Poprasuję tylko, bo dziś na potęgę piorę, wolę się z tym pobujać teraz niż w tygodniu, kiedy i tak będę miała sporo na głowie. Byłam dzisiaj na zakupach jedzeniowo-kosmetycznych i poza jabłkami, płatkami orkiszowymi (niemieckie płatki owsiane są jakieś do dupy), jogurtami, surimi, kapustą i tysiącami innych rzeczy kupiłam sobie malinowy peeling do mycia twarzy, balsam Dove (której to firmy nie lubię, ale ten pachnie genialnie) do skóry jakiejśtam, kokosowo-hibiskusowy i marakujowo-malinowy żel pod prysznic i balsam z rokitnikiem i cytryną. Zapachy po prostu tak obłędne, że aż musiałam się pochwalić :P
Nie wiem, jak będzie z częstotliwością kolejnych wpisów. Na pewno będę zbierać dla Was zdjęcia, natomiast jednym problemem będzie czas, a drugim brak internetu. Ciągle jadę na transferze z komórki, a normalny internet będę miała dopiero po Świętach. Nie zapomnę o Was na pewno i jak już net będzie śmigał z prędkością 25 mega na sekundę (ha ha ha, już to widzę, ale tak napisali w umowie), będę do Was pisać codziennie i obiecuję nie zanidbywać Waszych pamiętników, choćby się paliło i waliło J
Tymczasem trzymajcie się cieplutko i do napisania! ^^
asiunia899
13 kwietnia 2014, 19:36mmmmm pycha !!
UlaSB
13 kwietnia 2014, 19:51Bardzo mi miło ^^
Peyton1983
13 kwietnia 2014, 19:23pysznie pysznie a i jeszcze pysznie, owsianka wymiata:)
UlaSB
13 kwietnia 2014, 19:51Dziękuję :) Owsianka faktycznie była niezła, ale jadłam ją 3 dni z rzędu i zdążyła mi się znudzić ;)
kiki83
13 kwietnia 2014, 19:01Tak czytam o tym machaniu kilofem... Nie chcesz wpaść do mojego ogrodu? ;)
UlaSB
13 kwietnia 2014, 19:50Chyba sobie daruję :)) W moim jest jeszcze mnóstwo miejsca na radosne machanie ^^
nathalija
13 kwietnia 2014, 14:25same plusy pracy w ogródku :D świeże powietrze i dużo ruchu więc bagietke nie powinnaś mieć na sumieniu bo dawnoo ją spaliłaś dzięki temu kilofowi :D
UlaSB
13 kwietnia 2014, 19:49Bardziej mnie chyba martwią te dwa piwa :) Puste kcal, do tego odebrały mi siłę na pół godziny :p
Sylwusia21
13 kwietnia 2014, 12:44Ten kawałek bagietki już dawno spaliłaś :) się napracowałaś dziewczyno w tym ogrodzie ale taka praca zawsze przyjemniejsza jest :)
UlaSB
13 kwietnia 2014, 19:48Oj tak, szczególnie jak się pracuje dla siebie :)
od.dzis
13 kwietnia 2014, 10:54mmmm pysznie tu :)
UlaSB
13 kwietnia 2014, 12:36Dziękuję! ^^
winter_beats
12 kwietnia 2014, 21:07jak to wszystko obłędnie wygląda... dobrze, że jestem po sycącej kolacji, bo by mi się brzuchol odzywał :) a tą bagietką się nie przejmuj, tymi ogrodowymi pracami spaliłabyś chyba z 4 całe bagiety...
UlaSB
13 kwietnia 2014, 12:36Mam nadzieję :))
CzekoladowaSilje
12 kwietnia 2014, 19:56mega apetyczne to menu.. matko jedyna do wejścia na ten pamiętnik nie byłam głodna... ale teraz.... dobra zasówam po marchewkę xD
UlaSB
12 kwietnia 2014, 20:13Upppsss... :D A bo Ty też zawsze musisz mnie wieczorami czytać! :))
CzekoladowaSilje
12 kwietnia 2014, 20:17Mam pomysł! Pisz posty rano ... tak przed moim śniadaniem xD Wtedy zrobię sobie taką ucztę że mi brzuszek pęknie! Ale nie będę mieć wyrzutów sumienia bo rano można hahaha xD ale generalnie to natchnęłaś mnie z tym bakłażanem i cukinią ;D
UlaSB
12 kwietnia 2014, 20:20Rano. No bardzo śmieszne :) Nie dość że mi się śniadanie opóźnia codziennie o co najmniej pół godziny przez fotografowanie, zapisywanie ilości i rodzajów składników i urządzanie dekoracji, to jeszcze będę rano pisała posty! Ha! I to teraz, kiedy zaczyna się szkoła! Never! :P Hihih... Ale ja też muszę się przerzucić z idiotycznego czytania książek kucharskich przed snem na np. Cohello czy inną fascynującą lekturę, co by dobrze zasnąć ;)
CzekoladowaSilje
12 kwietnia 2014, 20:29taaa... po co katować swój brzuszek xD Mózg mu pokazuje co czytasz a temu aż się na trawienie wyrywa xD