Nie mogę uciec od tego, jak wygląda moje życie. Zaznajomienie się z nową sytuacją wciąż zabiera moje wolne chwile, jednak nie poddaję się presji i zdenerwowaniu. Ból w karku powoli mija, niedługo być może wrócę do jako takiego funkcjonowania. Jestem dumna z siebie, jestem w stanie wyjść z domu z psem na krótki spacer. Postępy zwalają mnie z nóg.
Ogólnie wstyd mi to mówić, ale bardzo polubiłam mojego doktora prowadzącego. Jest przystojny, sympatyczny, troszczy się o swojego pacjenta i traktuje z należytym szacunkiem. Czemu tak sobie u mnie zapunktował? Jego empatia jest ogromna, głaskanie po kolanie, ręce, nawiązywanie kontaktu wzrokowego, spokojne mówienie, uśmiechy i emocjonalne wsparcie- ten człowiek to żywe złoto. Wczoraj, kiedy pielęgniarka zdejmowała mi szwy, mój doktor trzymał moje włosy i pilnował, by nie ciągnęła za mocno podczas ich wyjmowania. Zapomniałam także wspomnieć o tym, że w wigilię doktor miał wolne, mimo to przyjechał do mnie sprawdzić jak się czuję po operacji i życzyć mi wesołych świąt. Wspaniały człowiek, dziękuję mu za wszystko z całego serca.
Wczoraj jednak doktor poinformował mnie o wynikach badań guza... Nie jest to pewnie na 100%, jednak prawdopodobnym jest, że choruję na neurofibromę, czy też neurofibromatozę... nieuleczalną chorobę genetyczną. Czy to prawda- czas pokaże. Miejmy nadzieję że jednak lekarze są w błędzie. 28 kolejna wizyta, kolejne rozmowy o operacji... a za kilka dni odbędzie się konsorcjum lekarskie... czekam na telefon, jakbym siedziała na szpilkach.
Dzisiaj z dietą nieco uciekłam w bok, pozwoliłam sobie na nieco radości z racji odwiedzin mojej znajomej. Dwie czekoladki, dwa trufle, kilka cukierków lodowych. Wiem, wiem... nie powinnam... Ale co mi tam. Jutro też jest dzień, można zacząć zdrowe żywienie od jutra. :D
Kark rwie... ale za kilka dni powinno być okej, opatrunek robi swoje... Mam dziś dobry humor. Jestem szczęśliwa... pierwszy raz od kiedy pierwszy raz trafiłam do szpitala... boże, to było ponad dwa miesiące temu... czas zleciał mi bardzo szybko. Dobrze że leżenie w szpitalu przypadło na jesień/ zimę... Jedyny plus.
Apocominazwa
5 stycznia 2016, 22:14A co do przystojnych panów doktorów , to jeden (ale nie ten główny profesor) został przeze mnie nazwany "pan przystojny doktor" i zawsze się do Niego tak zwracałam, no bo niezłe ciacho był :). A panią anestezjolog miałam jak 'spod igły laseczkę' i zasypiając na stole operacyjnym żartowaliśmy sobie wszyscy, że zamiast lekarzy to mi tu podstawili modeli i modelki :P. Zawsze lepiej z uśmiechem niż z łzami na twarzy. ;)
Tysialke
6 stycznia 2016, 05:59Jasne ze tak, my przed operacja opowiadalismy sobie zarty. :) dzieki za te piekne komentarze. :*
Apocominazwa
5 stycznia 2016, 21:05Pamiętam jak pierwszy raz wyszłam na spacer na dwór po operacji i pomimo, że szłam chodem starej babuszki kręciło mi się głowie a przed oczami świat wirował. Moim celem był zakup mleka (sztuk 1 :D) bo tyle mogłam wziąć maksymalnie do plecaka, żeby nie obciążać rozciętego mostka. Pamiętam jak się cieszyłam z tego "mega wyczynu" :). A co do choroby genetycznej zwanej skrótowo NF, zrób badania genetyczne, chociaż one też nie przesądzają do końca. Mi nie wykryto w bad. genetycznych podejrzanego zespołu, ale genetyk orzekł na podstawie wywiadu klinicznego, że mam zesp. Marfana. Trudno, musimy z tym żyć, są gorsze schorzenia i ludzie żyją i cieszą się z każdego dnia. Nie mogą ruszyć żadną kończyną i mają tylko władzę nad swoim mózgiem a są szczęśliwi. Ja też powinnam najlepiej spędzić życie na nicnierobieniu, ale ćwiczę, biegam i żyję aktywnie bo to mi sprawia radość. Nie chcę żyć kilka lat dłużej ale z myśleniem ilu rzeczy nie spróbowałam, nie zrobiłam i nie osiągnęłam. Moi kardiochirurdzy ze szpitala oraz kardiolog prowadząca stwierdzili jednogłośnie, że jestem "niemożliwa" i nie da się mnie poskromić i uspokoić :D...więc dali sobie spokój z zaleceniami oszczędzania się. Jestem dobrej myśli co do Twojej diagnozy i trzymam kciuki:). Miłego długiego weekendu.