Cóż... Święta nie poszły tak dobrze, jak się spodziewałam. Co prawda w czasie wigilijnej kolacji chyba jako jedyna w rodzinie się nie przejadłam, to potem nie umiałam sobie odmówić ciast. Także waga wróciła do prawie do początkowej i właściwie zaczęłam w styczniu na nowo.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po takim chaotycznym jedzeniu czułam się tak paskudnie, że z przyjemnością wróciłam na dobre tory. Nie są one może idealne, ale wskazówka wagi znów zaczęła przesuwać się w odpowiednim kierunku.
===
Ostatnie dni były (i nadal są) bardzo emocjonalne. I to mocno wpływa na moje jedzenie. Tzn. nie rzucam się na tonę słodyczy, ale nie dlatego, że nie mam ochoty, a jedynie dlatego, że tych słodyczy w domu nie ma. Nauczyłam się przez lata radzić sobie z emocjami jedzeniem i to niestety nie znika z dnia na dzień. Powtarzam sobie jednak, że owszem, wymówkę na zjedzenie czegoś słodkiego mam świetną i nawet nie miałabym większych wyrzutów sumienia, ale to odsunie osiągnięcie celu nie tylko o te 500-1000kcal zjedzonych więcej, a o znacznie dłuższy czas.
Także walczę.
Moonlicht
18 stycznia 2019, 12:46Ojj też rzuciłam się w święta na ciasta.. Ważne, że nie odpuściłaś i lecisz dalej :)