Cze cze cześć!
Nawaliłam w weekend po całości, ale to już norma. W sumie nie w weekend, bo zaczęłam już w czwartek. Postanowiłam, że walę wszystko i robię sobie dzień relaksu z przyjaciółką. Zjadłam pizzę, potem sushi i wypiłam winko. No i skończyło się to tragicznie... Zatrułam się czymś tak bardzo, że przez całą noc nie spałam i zastanawiałam się czy nie jechać na pogotowie. Udało mi się jednak jakoś przetrwać do rana...W piątek jadłam lekko i leczyłam się ziołowymi tabletkami, ale nie miałam siły ćwiczyć. Sobota? Lekkie śniadanie, później na obiad schabowy i frytki, bo nie było innej możliwości w barze nad jeziorem, a nic ze sobą nie wzięłam. Wieczorem ognisko, więc zjadłam kiełbaską i chyba z tonę chleba z keczupem :| Nie mówiąc już o tym ile wypiłam alkoholu... No comment. Niedziela? Bez wielkich szaleństw, ale wieczorem zaszalałam maksymalnie z KFC...zjadłam twistera i 2 skrzydełka, a potem umierałam z wyrzutów sumienia. Wczoraj też nie było zbyt ciekawie z żarciem, bo jadłam nieregularnie, dużo i bez kolacji. Ale ale... przebiegłam 11 km! Po powrocie do domu czułam się jak młody Bóg :) Od dzisiaj wracam do odchudzania i wiem, że w weekend znowu nie będę miała jak ćwiczyć, ale może chociaż z dietą nie nawalę, bo przesadzam... i moja silna wola idzie...na spacer.
Tak czy inaczej cieszy mnie to, że z dnia na dzień mogę wrócić do zdrowego odżywiania i ćwiczeń, bez wymówek.
ZJADŁAM:
Śniadanie: Smoothie z arbuza, truskawek, miodu i banana
II śniadanie: Big Milk
Obiad: kurczak w papirusie + sałatka grecka
Kolacja: kanapka z szynką + maślanka
ĆWICZYŁAM:
- 10km jazdy na rowerze
- ćwiczenia na ręce
- 300 brzuszków
- 30 minut gry w badmintona