Ja wiem, dla tych co pracują zabrzmi to niczym bluźnierstwo ale dla mnie wieczór piątkowy nie różni się niczym od niedzielnego. Tak, tak pamiętam różnica jest ZASADNICZA ale ja jej nie odczuwam. I to jest najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Chwała pomysłodawcom urlopu macierzyńskiego! Nobel!
Majka jako tako wykurowana radośnie pomaszerowała dziś do przedszkola. Obyło się nawet bez wizyty u lekarza. Żurawinki, malinki, imbir, miód i żyworódka wystarczyly. Gloria!
W nawiązaniu do poprzedniego wpisu i zbliżającego się terminu wyprawy do Polski, podjęłam już pewne kroki. Rozpoczęłam mianowicie prace wykopaliskowe w naszej przepastnej zamrażarce. Zostały bowiem niecałe 2 miesiące na jej opróżnienie i odłączenie od mrozodajnego żródełka energii. Ma pozostać akustyczna, bez prądu albo przynajmniej powinnam ją odmrozić. Mam naturę chomika (teraz np. robię minę niczym królik wcinający marchewkę, co w moim mniemaniu miałoby symbolizować chomika) i gromadzę zapasy żywności. Na wypadek wojny czy klęski żywiołowej. Wykopałam jakieś 2 kawałki ciasta drożdzowego i ukulałam pizze. Choć jeden z tych kawałków był podejrzanie słodki i mógł być jakąś niedorobioną strucelką Maryjko! czyżby od świąt?! Nic to. Zgniotłam obie części, słodkość ze słonością zmieszały się i zagonilam Majke do krojenia i układania cześci wierzchniej. Ona uwielbia ze mną gotować, praktycznie więc sama przyszła.Na końcu okazalo się, iż nie posiadamy sera. Co najwyżej jego wspomnienie w formie żółtego ogarka wielkości sporego palca. Po wyjęciu naszego wyrobu z piekarnika, pachnącego cudnie, glodna niczym wilcy popadłam w refleksję. Czy ta pizza aby jest dla mnie właściwą strawą? Przypomnialam sobie, jak będąc mamą karmiącą Maję po spożyciu pizzy właśnie wywołałam dramat dziecka w postaci nocnej kolki. Przez niemal pół nocy płakaliśmy razem z Mają. Dziecko usnęło dopiero, gdy Tomasz wsadził ją w fotelik i zrobił rundkę dookoła bloku samochodem. Oj, pomyślałam, nie zrobię tego Soni. Zjadłam najmniejszy na świecie kawalątek pizzy, tylko na otarcie łez po niezaspokojonym apetycie. Jak na mnie był to prawdziwy wyczyn. Brawa!
ailian
20 października 2009, 09:37Niniejszym przyjmuję i dziękuję bardzo :)
joanna1966
19 października 2009, 22:32Oooo..:) fajnie, że ją kupiłaś:) zaprzyjaźnicie się..zobaczysz! Nie raz będzie dla Ciebie wytchnieniem i ratunkiem. Szczególnie fajnie chodzi się z nia na zakupy, mając wolne ręce i olewając demonstracyjnie klamotowaty wózek!
mamigora
19 października 2009, 20:24A może sonia jest pizzoodporna...ale juz po ptokach:)) My w trakcie przeziebień i profilaktycznie równiez miodek stosujemy i na odstraszenie choróbsk czosnek, baaardzo duzo czosnku że pachnie az u sasiadów:)
aganarczu
19 października 2009, 16:49BARWO!!!!
nonos
19 października 2009, 16:44ja to mam taką teorię: w fabryce herbaty Vitax pracuje przemytnik "zioła". I miał właśnie jeden transport skitrany pod taśmą produkcyjną, kiedy wpadła z nalotem psiarnia. Więc od ten swój transport dla ukrycia dowodów dorzucił do materiału na herbatkę meliosową-gruszkową;-)
nonos
19 października 2009, 16:13Z pewnością: WIELKIE BRAWA! BARDZO wielkie:)
ailian
19 października 2009, 15:01Chciałabym do tych braw dodać jeszcze, że od paru dni Cię czytam (a ściślej - cały jeden dzień przeznaczony na robotę przeznaczyłam na poznanie całego przepastnego archiwum Twojego) i bardzo Ci dziękuję, gdyż dawno nic, co przeczytałam, nie wprawiło mnie w tak pogodny nastrój. Pozdrawiam Cię serdecznie!