Prawdopodobnie nieodpowiednia dieta z niedoborem żelastwa zaskutkowały dziś z przytupem i nie dałam rady zwlec się z łóżka. Słabo mi mamusiu i karuzela w głowie. Miało to i swój dobry oddzwięk, bo oto nasz Tomaszko uporał się po raz pierwszy z kupką Soni. A jednak mozna. Nie zemdlał, nie zwymiotował. Brawo!!! Moje osłabienie obudziło także w domownikach zapędy twórcze. Stworzyli domowe studio tatuażu długopisem. Jam tworzywem. Zaczęlo się od niewinnego kwiatka, rybki i czegoś w rodzaju choinki na mojej stopie autorstwa Tomka. Majka rzecz jasna pomysł podchwyciła i druga stopa na podobieństwo pierwszej udekorowana. I na tym nie koniec wcale, bo przecież mama posiada jeszcze górne kończyny. Zostałam tedy z pająkiem i paroma samochodzikami na lewej dłoni oraz z zamkiem, królewną Śnieżką, Sonią jak się urodziła, tatą królem i tabunem krasnoludków na prawej. Krasnoludki w rzucie z góry, widać same czapeczki.
Dziary jak marzenie. Teraz tylko utrwalić igłą i tuszem.
Wracam do łóżka zbierać siły witalne.
Elik76
5 października 2009, 08:26Cieszę się, że zadbałaś o siebie. Hmmm .... cokolwiek zmuszona okolicznościami, ale jednak!!! Pozdrawiam Cię ciepło i leśnie.
mamigora
4 października 2009, 14:23talent córeczki widac jak na dłoni:), popis kunsztu jak sie patrzy hehe.. Co do dziergania, to ja nie potrafię, wychodza mi kudły i supły...W pedałówie nas zmuszali okrutnie do szydełkowania i ja od tamtej pory mam awers i nocne koszmary;)Ale ogólnie robótki ręczne to wspaniała autoterapia, ja na przykład sie robie wtedy całkiem bezmyślna, nic tylko palce ćwiczę;)
aganarczu
2 października 2009, 22:25niezle!!!