Witajcie. Jestem już śpiąca, bo nie poszłam na drzemkę po południu. Po obiedzie, gdy ogarnęła mnie błoga senność, przez chwilę zastanawiałam się czy naprawdę aż tak chce mi się spać. No i stwierdziłam, że jednak nie. Więc w ramach walki z drzemkami przesiedziałam godzinę i potem wskoczyłam na orbitreka. Mocy dużej nie miałam, może dlatego że ćwiczę codziennie. Ale dobre i te 200 kalorii.
Wczorajsze surowe warzywa na kolację nie dawały mi w nocy spać... Budziłam się co chwila i jeździło mi po jelitach. Organizm nieprzyzwyczajony. Dzisiaj do sałatki dałam mniej tych warzyw i na razie nic się nie dzieje.
Kolację musiałam zjeść wcześniej niż zwykle, bo dopadł mnie głód i niewyraźne widzenie już około 19. Normalnie jadłam tak w okolicach 20-21, bo po drzemce zawsze jakoś ten obiad się dłużej trawił. No ale to dobrze że zjadłam wcześniej. Oglądałam jakiś film o odchudzaniu wczoraj i tam jakaś babka mówiła, że pora posiłków ma znaczenie bo zrobili jakieś badania, jedni jedli o 18, inni o 21 i wyszło na to, że druga grupa była bardziej narażona na otyłość i cukrzycę. Ech. To wiele by wyjaśniało... Zawsze wolałam jeść później i przyznam się, że w zeszłym roku moja dieta z liczeniem kalorii wyglądała tak, że do obiadu zjadałam 700-800 kalorii, a na kolację 1000-1100... Może dlatego schudłam tylko 10 kg w pół roku. Przeraziłam się tą chronobiologią. Jeszcze o drzemkach czytałam, że takie długie jak ja robię, czyli 2 h, to spowalniają metabolizm. I jeszcze że powinno się chodzić spać najpóźniej o 22.30 bo inaczej będą szalały hormony głodu następnego dnia. Ostatnio położyłam się o tej porze... w gimnazjum? Albo może jak byłam chora. No mam rozjechany rytm dobowy, spanie w dzień, potem kładzenie się 1-2 w nocy... aaaah. Trzeba to zmienić.