Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
podsumowanie


Zebrało mi się na publiczne biczowanie. Tak w ramach pourlopowej aklimatyzacji...

Na urlopie, jak to na urlopie bywa, było dużo %, dużo niezdrowych śmieci, słodycze... generalnie pewnie przytyłam, bo wiązania ustawione były na 65 kg a jak grzmotnęłam na stoku to narty mi się nie wypieły...wnioski nasuwają się same - raczej nie 65 kg zobaczę na wadze.

Wyjeździłam się na stoku, choć lekki niedosyt mi pozostał. Koniecznie musze opanować jazdę z kijkami i poprawić szybkość. ale to już w przyszłym roku. Pierwszy raz byłam w Czechach więc musiałam spróbować owego wysmażanego sera - i owszem dobre to było. Ofkors zaliczyłam też sushi (równie udane), tamtejsze zmarzliny o smaku ferrero roche i belgijskiej czekolady, piwo, wino, piwo, piwo, drinki....No o diecie to ja zapomniałam.

Moje nastawienie do diety było ostatnio i nadal jest zupełnie niedobre. Jestem już znudzona sobą, swoim postępowaniem (i do kogo te pretensje? do siebie), swoim brakiem silnej woli, łatwością rezygnacji z celów. Widzę, że nic nie jest obecnie w stanie zmusić mnie do redukcji kalorii, redukcji objętości posiłków. nie potrafię zmusić się do warzyw, do nabiału, do ćwiczeń....Jestem beznadziejna. Co z tego, że mam jakąś tam wiedzę o zdrowym jedzeniu, co z tego, że wykupiłam dietę vitalii? Nic, nic nie jest w stanie zmotywować mnie do odchudzania. Jestem po prostu leniwa i ciągle wierzę, że ktoś wymyśli cudowną pigułke, po połknięciu której leżąc na kanapie zmienię się w super blondi o wymiarach 90-60-90 z nogami do ziemi....żenada. Jak ktoś w moim wieku może się tak naiwnie oszukiwać? Przecież to dziecinada, wstyd mi. Moja skłonnosć do autodestrukcji polega na tym, że najpierw do południa racjonuje sobie posiłki po to , by po przyjściu do domu lub w weekend nawpierniczać się az po kokardę. I czasem myślę, że chciałabym przestać mieć apetyt. Taa, bo ja ciagle mam apetyt na to na tamto....

Myślę, że dopóki nie zrozumiem siebie, dopóki szczerze sie nie przyznam, że "nic mi się nie chce" to odchudzanie nic mi nie da...Było już 64 kg, teraz pewnie więcej, za chwilę znów w pocie czoła zrzucę ze 2 kilo, które wrócą z nawiązką. I tak w kółko.

Szczerze, nie mam pomysłu na nowy styl życia, na bardziej higieniczne jedzenie, nie objadanie. Ja wiem, 65-66 kg to nie jest tragedia, naprawdę nie ma powodu by szaleć. Ale ja źle się czuje w swojej skórze, w moich własnych oczach jestem grubasem. A mimo to nie potrafię się zmotywować. Błędne koło!!! Popadłam w taki stan, że ....chyba przyjdzie mi dalej czekać na cudowną pigułkę, najlepiej taką, która dodaje rozumu a zabiera kilogramy. I tym optymistycznym akcentem kończę wpis. Biczujcie mnie !!!Enjoy.

  • rozaar

    rozaar

    21 lutego 2012, 16:45

    Oj tam,przecież zimno teraz i organizm potrzebuje kaloryczniejszych potraw.Na wiosnę będziesz jadła nowalijki i schudniesz.

  • tarantula1973

    tarantula1973

    21 lutego 2012, 14:58

    a bo mi pocieszenie nie jest potrzebne tylko solidny kop w d.u.p.ę. i solidne wsparcie. Z góry dziękuje ; ))

  • Agujan

    Agujan

    21 lutego 2012, 14:40

    Biczować Cię nie będę ale pocieszać też nie ... zgadzam się jednak ze zdaniem, że jak nie ma motywacji to nie ma co rozkminiać bo to i tak nic nie da (poza własna frustrację) Na siłę nie schudniesz. Może po prostu spróbuj nie przytyć i przeczekać czas kiedy się nie chce ... aż się zachce. Pozdrawiam.

  • kjakkrysia

    kjakkrysia

    21 lutego 2012, 13:32

    Dokladnie cie rozumiem i sposob myslenia ten sam a samopoczucie beznadziejne.Moj pamietnik dlatego wciaz pusty chociaz czytam inne codziennie, bo pisac jak to sama sobie robie krzywde, przeciez to wiem .Trzymam kciuki za ciebie.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.