Taki wpis z dwóch dni.
Dziecię zagipsowane, odlicza dni do zdjęcia tego gówna. Już chce do szkoły. No tak...dopiero słyszałam, że nie chce iść do szkoły. Punkt widzenia jednak zależy od punktu siedzenia. Zresztą, ja też już pragnę, żeby moje życie wróciło do normy. teraz tyram jako posługaczko-łaziebna. Podaj pić, podaj jeść, włacz komputer, przynieś lapka, podaj pilota....i te codzienne wieczorne ablucje....Zal mi jej, z drugiej strony mam ochotę już pierdyknąć drzwiami. Dziecię i tak wiele robi samo, to fakt, pewne rzeczy jednak w obecnym stanie moge zrobić tylko ja...powoli mam dość.
PiW ofkors pojechał do Karpacza. No fakt, ja się łaskawie zgodziłam za talerz oscypków...Zgodziłam się, a jednak myślałam :kurczę, może mi powie, że jednak nie pojedzie....A było prosto z mostu powiedzieć NIE. Cóż, ja zawsze tak zakręcę niby tak ale później foch...Była wersja, że on zostaje, ja jadę, ale gdzie tam ja - znam tylko 2 chłopów z tego towarzystwa i jest to znajomość dość powierzchowna, więc samo przez się rozumie , że nie jadę. I on mi w słuchawkę słodkie pierdy w stylu : ooo szkoda, że cię tu nie ma, tęsknię, a znalazłem chusteczkę pachnącą twoimi perfumami....a ja w domu ryczę ja bóbr, odpowiadam półsłówkami, bo żal mnie ściska...On tam na nartach szaleje a ja piloty podaję, dupsko podcieram....Nosz kuwa, jaki miałam mieć nastrój?!
Za to wczoraj wieczorem mi dał, pokazał jak mnie "strasznie" kocha....nie dopilnował szylki i ta naszczała mu w klawiaturę. Ofkors moja wina, bo ja sobie wymyśliłam zwierzaka. Tylko, że jak ja pilnuję Zuśki na wybiegu to patrzę co ona robi, on natomiast puszcza zwierza i wsadza nos w tv. A Zuśka go nie cierpi i robi mu na złość. No i znów foch. I nawet mi się nie chce gęby do niego otwierac, po prostu mam dosyć.
Zle śpię, zaczyna mi się jakaś bezsenność, najpierw nie moge zasnąć..jak zasnę to budzę sie na każdy dźwięk, faszeruje się jakimiś prochami bez recepty ale ....to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Poza tym zauważyłam niepokojące objawy. Rozmawiałam dziś z kumpelą o moim urlopie w lutym, padlo stwierdzenie, że muszę szefowej przypomnieć i....momentalnie gorąco mi się zrobiło, serce w gardle, duszność, gorąco....jakieś stany lękowe, nerwicowe na samą mysl o czymś takim....Chore to wszystko, jak ja mam funkcjonować?
Dieta SB miała być ale nie chciało mi się ogarniać na nowo książki i zasad. Tak wiec odżywiam się tak jak do tej pory. Dietą tego nie można nazwać, żrę trochę mniej ale to ciągle nie jest ani zdrowe odżywianie alni tym bardziej dietetyczne.
Rano :
- zawsze płatki z mlekiem
- zawsze jogurt naturalny + owoce
- kawa z mlekiem
Przedpołudnie :
- zawsze surówka lub sałatka
Popołudnie :
- obiad w domu : zupa lub drugie
- zawsze popołudniowa kawa z mlekiem
Wieczór :
- twaróg,
- jajko
- pomidory
- wędlina
- maślanka z owocami (wszystko zamiennie)
Objętosciowo staram się jeść mniej, nie przeżerac się, nie ładować w siebie. No i ze słodyczami nie szaleję przynajmniej póki co. Generalnie nie mam pomysłu na siebie i swoje odchudzanie. Ćwiczen nie ma właściwie ale też nie jest tak, że siedzę, jako posługacz jednak jestem w ruchu ...
Jezu miałam już nie narzekać i nie uzewnetrzniać się tak, bo wychodze na debila...Ale ja tu się nie uzewnętrznić kiedy cholera mnie bierze?
Giove
10 stycznia 2012, 19:09i po to tez tu jestesmy...a wazne zeby moc sie wygadac a wtym przypadku wypisac...trzymaj sie kochana...
Morinho
10 stycznia 2012, 15:03Czytam i czytam.. nie jestem psychologiem i mozesz mi powiedziec zebym sie tez odpindolil, ale moze poprostu z kims porozmawiaj i ubierz wkoncu ta grubsza skore, czasami pomaga nie przejmowac sie pewnymi sprawami, tak jest latwiej. Ale nie wtracam sie.....