Na początek rozkminy życiowo-psychologiczne....Taa znowu.
Mój związek znów zaczyna przypominać taki autystyczny...każdy sobie, każdy gdzieś indziej...niby rozmawiamy, niby jest ok ale cytując Luxtorpedę : na pierwszy rzut oka nie widać że kocham....
Jest tak :
W krainie nigdzie-nigdzie zaplątany sam w sobie
Trochę egoistycznie siedzę i nic nie robię
Ciało jest obecne, grzeczne i na kanapie
Duch wolny się wyrywa i hula razem z wiatrem
Krzyczysz, że chowam się przed tobą i jestem skryty
Lub chcąc być blisko ze mną solidarnie milczysz
Kochając i się złoszcząc znosisz to cierpliwie
Ja też cię bardzo kocham, tylko trochę autystycznie
Wiem o tym wszystkim, ty chyba też wiesz
I choć nie płaczę przy tobie, coś między nami jest
Uśmiecham się do siebie trochę tajemniczy
Znów pytasz o czym myślę, odpowiadam że o niczym
I to by było na tyle, mam świadomość, że ten stan ducha jest przejsciowy (mam nadzieję), zresztą trudno po tylu latach kurczowo trzymać się za ręce i patrzeć sobie w oczy...czy to obojętność, przyzwyczajenie... nie wiem. Czekam na tą iskrę. Nieustannie.
Dobra, EOT.
Teraz zabieram się za dylematy odchudzania i jedzenia.
Tak udanego weekendu pod względem diety to już nie pamiętam. Jestem z siebie dumna!!! Wiem, to wynika z tego, że choruję, do tego doszły nudności, i wstręt przed jedzeniem - tak tak, wstręt. Na widok żarcia zbiera mi się ślina w gębie. A już szczególnie dziś to odczuwam. Zaczynam podejrzewać, że ma to związek z pracą : niby ok, niby nic sie nie dzieje...a jednak mam dość tej słodkopierdzącej atmosfery, tych niby żartów - a każdy jak tylko może próbuje przemycić jakiś podtekst. no i czuję, że tu już więcej nie osiągnę, ze tu się liczy kto od ilu lat się zna a nie co kto prezentuje i umie. No więc chciałam przestać jeść i wuala - ciężko mi się zmusić do jedzenia.
Dolegliwości nie ustępują, raz lepiej raz gorzej...no więc moje porcje są naprawdę małe, nic nie smażę- chyba że bez tłuszczu, na teflonie (tak jak wczorajsze naleśniki), warzywa grilluję, jajecznicę zrobiłam na parze w mikrofali...paranoja, nie żywiłam się tak jak teraz nigdy.
Słodyczowo było suuuper - 4 żelki, 2 razy po kawałku galaretki, 1 biszkopcik, 1 mały batonik zbożowy - wszystko rozłożone na sobotę i niedzielę. Brawo ja!
Jadłospis poniedziałkowy :
I - koktajl : kefir zarodki i otręby, 1/2 banana, kakao ( koktajle poranne to jedyna rzecz, którą jestem w stanie spożyć, oprócz kawy)
II - koktajl z malinami, 2 ciastka zbożowe, może jabłko
lunch - 1 mały naleśnik ze szpinakiem, grillowaną papryką i fetą, smażony bez tłuszczu na teflonie
obiad - 1/2 piersi z kurczaka pieczonego na piwie, faolka gotowana
kolacja - twarożek, pomidory
Jak widać jadłospis skromny, właściwie powinnam tylko płynne przyjmowac pokarmy.
Ruch :
zapierniczam dziś do lekarza, moze znajdę czas, napewno pójdę tam pieszo, więc spacer zaliczę. Jeśli sie nie wybiorę to wlezę na stepper - 30 minut, jeśli żołądek pozwoli.
A teraz coś z zupełnie iinej beczki ( to z Monty Phytona, których uwielbiam) :
moje rozkminy po obejrzeniu fragmentów eska cośtam w bydgoszczy. Zawsze myślałam, że jestem tolerancyjna, światowa (aha, aha), nie potępiam nie oceniam ale...obejrzałam wczoraj Madoxa...Ja rozumiem, że ktoś moze mieć problemy z identyfikacją swojej płci. OK. chce być transem...ok, chce wyglądać jak kobieta..ok. ale błagam, nie wmawiajcie temu człowiekowi, że jest gwiazdą i ma niesamowity talent.....Madox na żywo, bez przetworzenia i obróbki jest po prostu nie do strawienia. Nie ma głosu, nie ma talentu, teksty-ba co to za teksty? I ktoś taki ma być jakimś idolem? Błagam, ja pomijam naprawdę kwestie oczywiste - wygląd,płeć. ja skupiam się tylko na śpiewie i tekstach. a to po prostu moim zdaniem żenada. Zapowiadali go jakby co najmniej na żywo pierdyknął z pamieci chorały gregoriańskie lub carmina burana. A tu co ? słabiutki głosik, mały fałsz, angielska wymowa też jak z drewna...Promowaniu kiczu mówię stanowcze NIE!! to samo zresztą tyczy się Szpaka i innych promowanych obecnie gwiazdek. I chciałoby się zakrzyknąć : O tempora, o mores!!! I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś.