ofkors wiedziałam, wiedziałam....jak wzięłam urlop w lipcu to czułam, że źle robię. Ale PiW się uparł...a teraz ? piękne słońce w II połowie sierpnia...A zawsze zaczynałam urlop od 15stego sierpnia...Co mi nagłowę się rzuciło? nie wiem.
Rano, przy sniadaniu czytałam sobie artykuł o odchudzaniu. Pewna mądra pani psycholożka (jak ja nie lubię tych damskich końcówek, mimo tego, iż popieram feministki) stwierdziła, że odchudzanie zaczyna się w głowie, że trzeba być do siebie dobrze nastawionym, lubić siebie. Jeśli siebie nie lubimy to podświadomie podejmujemy działania destrukcyjne. Tylko dlaczego ja muszę podejmować działanie destrukcyjne w postaci jedzenia? Nie mogłabym w ramach tych działań ograniczać sobie żarcia? Nie..ja muszę żreć! Tak więc dopóki nie ustawię sobie w głowie co i po co chcę zmienić, nie mam szans na schudnięcie. Bo nie dieta jest ważna, a jej utrzymanie i wytrwanie w takim sposobie odżywiania. I co ja mam zrobić? Dalej tkwię w zamkniętym kręgu : dieta - weekend-szaleństwo jedzeniowe. Psychologa mi trzeba, psychiatry!
Kuchnia dziś wyda :
I - platki ryżowe na mleku z sokiem malinowym i żurawiną - miseczka, kawa z mlekiem
II - znane i nudne do bólu płatki z gruszką, batonikiem zbożowym i jogurtem naturalnym
lunch - mozarella, 3 małe pomidorki
obiad - szczawiowa z kaszą, 3 śliwki
kolacja - yyyyyyy....
Ponieważ zaczyna się drugi tydzień moich dolegliwości żołądkowych (tak, tak...2gi tydzień ze zgagą, przepełnieniem, bólem, nudnościami, fajnie co?) zaczynam darowywać sobie kolację. Ja już naprawdę nie mogę zrozumiec co się dzieje. To przyszło nagle i trzyma mnie mocniej lub lżej...ale nie ustępuje. Ciągle mam wrażenie, że cokolwiek bym nie zjadła - zatrzymuję się mi to w przełyku, to nieustanne uczucie, że zjadłam wiadro kamieni, to pieczenie... w ciągu tych 8-10 ciu dni zdążyłam zjeść opakowanie rapaholinu, opakowanie bioprazolu i nic nie pomaga...ja wiem : lekarz, badania...ja wiem co mi jest. ale gastroskopia jest dla mnie nie do przejścia na tym etapie. Niestety.
Dalej mnie trzyma żużel i spotkanie face to face ze Sqrą. Już nie moge się doczekać 11 września. ale to tak na marginesie.
Ruch
ruch był wczoraj taki szczątkowy, bo biegałyśmy po Tesco z córką w poszukiwaniu zeszytów.
Później był inny rodzaj ćwiczeń fizycznych I to najlepsza część wieczoru.
Ofkors inne ćwiczenia wysiłkowe nie wchodzą w grę, bo nie moge opanować swoich odruchów wymiotnych, żadnych przysiadów, skłonów, brzuszków - wszystko mi się ulewa.
Wydałyśmy wczoraj z latoroślą jakąś masalryczną kwotę na głupie zeszyciki, okładki, folie...Ta zeszyt musiał być z napisem : język polski, matematyka... w twardej oprawie, gruby...a taki zeszycik kosztuje 5 zeta, a tych zeszytów w gimnazjum jest full. tylko się za głowę trzymać i za potfel, i pozostaje kląć pod nosem. Mam ja jedną więc jeszcze godzę się na takie extrawagancje, bo w kogo mam ładować? Ale współczuję szczerze tym, którzy mają więcej niż 1 dziecko w szkole...naprawdę można zbankrutować.
SYLWIULA.sylwia
23 sierpnia 2011, 08:47Tak, dzieci to konkretne skarbonki bez dna. Ja niestety mam dwie. A z tymi dolegliwosciami to nie czekaj. Idź do lekarza niech Ci przepisze leki na refluks żoładkowy i wszystko minie bez gastroskopii. Pozdrawiam:)