Jest czwartek. W sobotę mam gości. Chata kurzem obrasta, podłoga w kuchni się lekko zaczyna kleić, w lodówce echo, wody dla Małego brak, prysznic nie myty od tygodnia. To tak w skrócie.
Moje dziecko zgotowało mi rano taki horror, że ledwo żyje. Wczoraj kupki nie zrobił i dzisiaj miał okropny problem. Co ja z nim wyprawiałam, to moje. Na szczęście, po ciężkim boju, udało się. Teraz wykończony poszedł spać, a ja wreszcie jem śniadanie.
Ale wracając do gości. Od poniedziałku jestem sama od rana do wieczora, bo mąż u mamusi, dalej ze studnią walczy. Różyczkarz był, niby znalazł żyłę wodną, kazał kopać, koparka wykopała, ale ani litra wody nie ma. Nie wiem ile to jeszcze potrwa. Jeśli mi ktoś nie pomoże, to nie ogarnę, sprzątania, zakupów, gotowania i dziecka jednocześnie. A ja pragnę towarzystwa i bardzo lubię jak mnie ktoś odwiedza, ale trzeba by było jednak coś zaserwować i przyjąć ludzi jak ludzi, a nie w chlewie.
Dałam mu ultimatum, że choćby się waliło i paliło, musi zostać dzisiaj w domu. Nie wiem co z tego będzie i czy mnie potraktował poważnie. Robię się coraz bardziej sarkastyczna. Eh...
Happy_SlimMommy
12 listopada 2015, 14:50Super ze sie postawiłaś trzymam kciuki żeby ten Twój maz sie wkoncu ogarnol i Ci pomógł ;)
am1980
12 listopada 2015, 12:11Bardzo dobrze zrobiłaś, że sprawę postawiłaś twardo, tego się trzymaj i nie odpuszczaj. Mój mąż jak pewnego pięknego dnia pojechał do mamusi i zjadł u niej obiad, a ja w między czasie gotowałam dla niego, tarłam ziemniaki na placki, gulasz pichciłam uradowana witam go w progu, że obiad gotowy tylko placki usmażę, a on do mnie że nie jest głodny bo już jadł, miałam ochotę wszystko wywalić do kibelka, ale nie umiem wyrzucać jedzenia, ale szlak mało mnie nie trafił. W każdym bądź razie to był jego ostatni obiad u mamusi... da się... nie żebym miała coś przeciwko, tylko szkoda mojego czasu na stanie przy garach, mam ciekawsze rzeczy do roboty, wszystko pomału ogarniesz i w sobotę będzie zarąbiście, pozdrawiam