Chłop wraca w piątek, więc czas na wypełnienie postanowienia o zupożarciu dobiega końca. I tak:
1. Zostaję przy zupach na długo dłużej. Mój organizm się przyzwyczaił i kilka dni temu, kiedy chciałam go zaskoczyć i zaserwować mu jajko sadzone z ziemniakami i mizerią dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie z nim takie numery. Żołądek zapchał się już po jednym ziemniaku i połowie jajka, a z mizerii udało mi się wcisnąć może ze trzy plasterki. Jakoś szczególnie nad tym nie ubolewam, bo ziemniaki to i w zupce jem, a i jajko się zdarza, choć w nieco innej postaci. A zupy tak czy siak dalej bardzo lubię.
2. Zrzuciłam łącznie jakieś 5 kg w przeciągu 7. tygodni NIE ĆWICZĄC, a jedynym moim ruchem były spacery - około 1h dziennie, czasem mnie poniosło i marsz zamieniał się w truchcik, ale to rzadko. Obwodowo - nie wiem, bo coś mi zeżarło pomiary pierwotne i nie mam jak porównać.
3. Czuję się lekko i nie miewam uczucia przejedzenia, a po zupie nigdy nie czuję się głodna. Kalorycznie jak najbardziej zdrowo i wystarczająco - już się nauczyłam obliczać to "na oko", choć nie trudno o to jedząc praktycznie cały czas to samo, a przynajmniej podobnie =) Zaraziłam zupami dwie koleżanki z pracy, z czego jedna na pewno na tym skorzysta... =))
Jestem zadowolona. Wreszcie udało mi się podtrzymać dietę dłużej niż do pierwszego pokuszenia... Zazwyczaj zbijałam kilogramy aktywnością fizyczną, a tu proszę - dietowo też umiem.
Choinka wystrojona w bombki, łańcuchy, światełka i paskudny czubek. Prezenty piętrzą się na fotelu (dwie kurtki, bluza, kapcie, portfel, skarpety, misiek i gra - DRINKOPOLY - to raczej taki ukryty prezent dla mnie^^). Przez cały okres jego nieobecności kupowałam sporadycznie to i owo z nawiasu, nie o wszystkim wiedział, więc stwierdziłam, że można to podciągnąć pod prezenty świąteczno - urodzinowe. Taka żem pomysłowa.
Hef e najs dej dziołuszki i jedzcie zupy