Jeżeli ktoś śledził uważnie moje wpisy, oczekując spektakularnych efektów i tym samym miał nadzieję na ogromną dawkę motywacji, to ... najmocniej przepraszam. Ja się do odchudzania nie nadaję. Mój organizm jest uparty jak osioł i ani mu się śni oswoić się z myślą, że najwyższy czas przelogować się do systemu "CHUDNĘ" i jednak dać tym zbędnym centymetrom odejść w pizdu.
Tymczasem z brzucha "odeszło" raptem 2 cm (szok normalnie... krok od anoreksji...), a reszta ni cholery nie chce się wyszczuplić. Zawsze miałam nieco więcej kłopotu do zrzucenia z nóg. Musiałam naprawdę dać sobie w kość podczas ćwiczeń, by zobaczyć efekty. No tak. Może w tym tkwi problem - w braku ćwiczeń. Wszak spacery z psem, choćby te półtora- /dwu- godzinne to jednak nie to samo, co porządne zmęczenie mięśni poprzez trening poszczególnych partii.
Oczywiście zakładam, że jeżeli ktoś startuje z nieco wyższej wagi i jego dotychczasowy jadłospis wołał o pomstę do nieba, to jak najbardziej na tej diecie kilogramy w pierwszych tygodniach mu polecą. Nawet bez dodatkowych ćwiczeń. Czytałam mnóstwo pozytywnych opinii o tej diecie. Stąd moje "nawrócenie się" na zupożarcie i porzucenie pieczywa, kotletów, sosów, fastfoodów itd. Także jeżeli ja po czterech tygodniach czuję się lżej, lepiej w swoim ciele (bo przy 63,5 kg było naprawdę kiepsko), to śmiało możecie próbować.
A ja od dziś (tj. ponownie od poniedziałku) uroczyście oświadczam, że postaram się codziennie choć po 30 przysiadów, brzuszków, pompek zrobić. Tudzież innych równie prostych wygibasków dla opornych zwanych szumnie ćwiczeniami. HOUK!
marmarta1
19 listopada 2018, 19:29Powoli i do celu. Wkoncu osiagniesz to co chcesz :)