Tak sobie siedziałam wczoraj w pracy, kompletnie zdemotywowana do pracy i czytałam. Czytałam Be Active, czytałam Shape, czytałam forum o sporcie i po prostu rozbolała mnie głowa. Za dużo. No cholerka ZA DUŻO. Lubię tematykę fitnesową i dietetyczną, no ale ile można. Tutaj sprawdzić kcal, tutaj poćwiczyć, jedno twierdzi tak, drugie twierdzi tak. Nie ma rady, trzeba się odciąć. Pozamykałam strony o zdrowym stylu życia, gazety i przede wszystkim PRZESTAŁAM MYŚLEĆ. Bo już mi mózg buzował od tego co kiedy i jak powinno się lub nie.
Tym sposbem wczoraj zrobiłam sobie zasłużony REST DAY, zjadłam drobiowego kaanosa, który chodził za mną od dwóch tygodni, zamknęłam aplikację z dietą i pozwoliłam chłopakowi zrobić nam kolację. Nie sądziłam, że aż tak się ucieszy. Zrobił pyszną makaronową zapiekankę z boczkiem i mnóstwem sera. PYCHOTKA. A potem wieczór na kanapie z grami. Wyznał mi nawet, że narescie dzień bez przejmowania się kcal (chociaż tak naprawdę był to tylko wieczór, nie cały dzień).
Dzisiaj obudziłam się z lżejszą głową i wcale nienadmuchanym brzuchem, więc nastój od rana lepszy. Tak właśnie doszłam do wniosku, że muszę przestać za duzo o tym myslec i robić z tego odchudzania taką filozofie. No kurdę, na tym świat się nie kończy i przecież są tysiące innych spraw do rozmyslania i robienia.
Dlatego moje żelazne zasady od dziś:
1. Trzymać się jednego celu! (a nie rozmyślać już o tym co zrobię po)
2. Nie czytać o odchudzaniu dłużej niż godzinę dziennie
3. Odpuszczać sobie (czasami)
4. Mieć jeden plan, nie setki
Poważnie, to ciągłe rozmyślanie efektów nie przyspieszy, tylko jakoś tak względnie spowolni wszystko, bo za dużo czasu nad tym spędzając, tym bardziej mi się ten czas wydłuża.
Ostatnio nie mogę wysiedzieć w pracy. No po prostu nie chce mi się. Chcę wyjść z biura, chcę pochodzić, porobić cokolwiek innego. Korporacja nie jest dla mnie. Kompletnie. Pieniądze to i może z tego są, ale...cholera, czy jest to tego warte.
A no właśnie, jeśli o te pieniądze chodzi, to postanowiłam oszczędzać. Po ostatnich zakupowych szaleństwach (wrzucę Wam jakieś zdjęcia jak już wszystkie przesyłki dotrą), stwierdziłam, że czas nauczyć się odkładac pieniądze, bo co za duzo to niezdrowo i naprawdę wielu rzeczy, które kupuje, po prostu nie potrzebuję. Jako że nie muszę narzekać na debet pod koniec miesiąca po prostu idę do sklepu i bez myślenia kupuję. Koniec z tym. Czas odkładać.
Zrobiłam sobie taki spis: wypisałam wydatki stałe, czyli: Czynsz, rachundki, jedzenie. Następnie podsumowałam ile i na co wydawałam w ostatnich miesiącach i obciełam to conajmniej o połowę, a nawet postanowiłam, że w tym miesiącu nie kupię żadnych ksiażek (niestety kupuję po kilka miesięcznie, a teraz wiele z nich jest nieprzeczytanych jeszcze, tak więc bez nowych książek dopóki nie przeczytam conajmniej połowy tych, które już czekają). Przeglądnęłam czego będę naprawdę potrzebowała (bo np. kończy się proszek do prania) i wypisałam ile na tego typu rzeczy mogę wydać. Na pozostałe rzeczy nałożyłam sobie limit. Przewidzianym wydatkiem są buty zimowe.
Mój cel, to odłożyć w tym miesiącu 1500 zł.
Szczęście jest takie, że październik i listopad to takie miesiące, kiedy tych wydatków nie ma i spokojnie można pooszczędzac. Muszę przede wszystkim poobserwować takie małe wydatki, typu kanapka tutaj, woda tam bo z takich malutkich zakupów robią mi się duże pieniądze. T o samo magazyny, które zaczęłam kupować coraz częściej przez nudę w pracy :/ nawet takie, które uważam za beznadziejne.
Tym oto sposobem na przyjemności, kosmetyki, ubrania (buty), wyjście do kina czy restauracji i nieprzewidziane wydatki typu kończący się płyn do płukania mogę w tym miesiącu przeznaczyć nie więcej niż: 700 zł, ale mam szczerą nadzieje, że uda mi się nawet mniej.
Na jedzenie zrobiłam osobny budżet, patrząc na to ile wydawałam w ostatnich tygodniach i biorąc pod uwagę to, że płacimy z chłopakiem na zmianę (zakupy na 5 dni, raz on, raz ja). Plan na oszczędzanie zrobiłam w poniedziałek i też od tego czasu zapisuję WSZYSTKO co kupiłam i niestety z powodu sklepikowych wypraw do wykorzystania mam już 640, a nie 700 :/ (gazety, baton proteinowy etc.) - właśnie nad takimi małymi rzeczami musze zapanować :/
Plan na dzisiaj to iść do domu, poćwiczyć, wypić proteinowego shake'a i zrelaksować się :) Miłego dnia dla Was!
Kora1986
12 października 2017, 09:45kilka lat temu miałam podobny problem. Nie można było porozmawiać ze mną o niczym innym jak dieta i treningi. Po treningach byłam już tak zmęczona, że po prostu padałam. W końcu mój Mąż tupnął nogę, że nie mam dla niego czasu, a bo to dieta, a to treningi, że nie ma dla mnie innego tematu....... i wtedy "poluzowałam". Myślę, że z korzyścią dla wszystkich. Gdyby nie on to pewnie zabrnęłabym w ślepy zaułek. Czasem człowiek nawet nie zauważa jak się dał zapędzić...
emcia.emilia
11 października 2017, 18:15Bardzo fajny wpis. Super ze o siebie dbasz, ale to dbanie nie powinno zasłaniać Ci całego świata. Tutaj bardzo łatwo można sie zagalopować i wpaść po uszy w dążeniu do nie istniejącej doskonałości. Musze nieskromnie przyznać ze jestem specem w oszczędzaniu(od zawsze ) a w ręcz minimalistycznym życiu, choć jakiś czas temu bywało rożnie. Skoro nadmierne wydawanie zaczęło dawac Ci do myslenia polecam z całego serca minimalizm. Nie mam na myśli tutaj tylko finansów, bo on potrafi wywrócić nasz świat do góry nogami. Pozwala spojrzeć na życie zupełnie z innej perspektywy, spojrzeć na siebie z miłością
sylwiab7
12 października 2017, 08:38Własnie dużo słyszałam o minimaliźmie ostatni i całkiem to do mnie przemawia, ale najtrudniej jest zacząć. Właśnie chciałam nawet przeczytać jakąś książkę/bloga na ten temat. Możesz coś polecić?
emcia.emilia
12 października 2017, 18:54Wbrew pozorom to na prawdę nie jest trudne a daje niesamowita satysfakcję i wolność, jak sie wkręcisz to zrozumiesz o czym pisze. jeśli chodzi o książki i czasopisma które kupujesz i tylko one leżakują, jest na to świetne rozwiązanie, bibloteki, nie zagracasz mieszkania i nie wydajesz na nie niepotrzebnie pieniędzy . Owszem minimalizm stał sie ostatnio modny, ale nie w tym sek, ja osobiście nie lubie byc modna i wiem ze juz z niego nie zrezygnuje a wręcz przeciwnie wkręcam sie w niego jeszcze bardziej. Osobiście czytuje kilka blogów, a ksiażka hmmm.. Katarzyna Kędzierska "Chcieć mniej", ja również warto poszukać w bibliotece choc ja ja kupiłam, ale wracam do niej bardzo często wiec mi służy. Jak masz jakieś pytania służę radą.