Weekendy dla mnie są zawsze najtrudniejsze.
Ciężko mi utrzymać się z dala od jedzenia.
Ograniczałam się, ale jednak co nie co podjadałam.
Przez to waga nawet nie drgnęła. A nawet przez monet skoczyła do 82 kg.
Dziś jestem w tym samym miejscu co w piątek.
I dziś już ostro wzięłam się do roboty.
Okropne zakwasy mnie męczą po treningu pośladków Mel B. Do tego dziś 5 dzień szóstki Weidera.
Na obiadek miałam kotlety sojowe i szpinak. A teraz na kolacje jem marchewkę :)
Mam nadzieje, że pod koniec tygodnia zobaczę te wymarzoną siódemkę z przodu.
Justynak100885
4 czerwca 2013, 17:03Dobrze, ze umiesz sie od nowego tygodnia zebrac i znow walczyc :))
optymistka1997
4 czerwca 2013, 16:28Może wyznacz sobie w weekendy pewną ilość słodyczy/czegoś, co lubisz, a chcesz ograniczyć? Oczywiście, wówczas spożyj lekką, oczyszczającą kolację i będzie wszystko ok :-) Zobaczysz wymarzoną siódemkę pod warunkiem, że będziesz jeść zdrowo i ruch (chociaż minimalny). Dasz radę, kochana! ;-)
morsja
3 czerwca 2013, 23:21Ja dziś nie weszłam na wage... jutro zobacze, ale dziś byłam bardzo grzeczna:) Trzymam kciuki!
Maarzenaaa
3 czerwca 2013, 21:03Kurcze ja mam odwrotnie, mnie stres w pracy napędza do jedzenia ;-(
malinkapoziomka
3 czerwca 2013, 20:03oj! tak! weekendy niemal każdego sprowadzają na "złe" tory. Wytrwałości życzę! pzdr!