Półmaraton Warszawski to mój najważniejszy sprawdzian przed maratonem. Właściwie także samodzielny cel na ten sezon. Podszedłem więc poważnie – tydzień przed zawodami tapering, czyli ograniczenie treningów, obliczone na regenerację (choć to właściwie zapewniła mi trenerka, układając odpowiednio plan). Dodałem delikatne ładowanie węglowodanami (bez szaleństw). Miało być mocniejsze, ale byłem za leniwy żeby dobrze się do tego przyłożyć. Na połówkę wystarczy się podładować jeden dzień, ale chciałem sprawdzić jak to zniesie organizm, bo planuję to zrobić na maraton. Wtedy już się postaram porządnie.
Tak jak rok temu, na noc przedstartową przypadła zmiana czasu, kradnąca godzinę bezcennego snu. Ale tym razem przygotowałem się lepiej, położyłem się wcześniej i niczego przed snem nie czytałem. Ba – cały tydzień starałem się spać więcej, co może nie udało się w pełni, ale przynajmniej nie zaliczyłem żadnej wpadki. Obudziłem się po 6.5 snu wyspany i miałem jeszcze czas żeby poleżeć i dokończyć wizualizację sukcesu, podczas której w nocy urwał mi się film. Na śniadanie znakomita ryżanka na mleku z bananem, żurawiną, daktylami i syropem klonowym – pyszne, wysokoindeksowe węglowodany, zapewniające szybki zastrzyk energii. Czyli coś, czego na codzień unikam, a w dniu zawodów jest wskazane. Mniam! Przepis dostałem w piątek, w sobotę próba ogniowa, poszło dobrze więc i dziś. Choć trochę przesadziłem, bo po zjedzeniu 700-gramowej porcji było mi przez jakiś czas trochę ciężko – ale żeby jechać, trzeba mieć na czym. Na szczęście nie spowodowało to problemu, ale następnym razem zrobię mniejsza porcję. Skończyłem jeść o 8:30 i w drogę.
Dojechałem po 9-tej. Jak zwykle trudno znaleźć miejsce do parkowania, do tego musiałem poczekać na kolegę z Łodzi, któremu miałem przekazać jego pakiet. Ale jakoś na styk zdążyłem na rozgrzewkę z klubem w parku Saskim. Nad nami niebo kurzajegotwarz bezchmurne, a ja w dwóch czarnych koszulkach… tą z długim rękawem zdjąłem, zrolowałem i zawiązałem na biodrach.
Organizacja imprezy bliska perfekcji. Tuż obok strefy startowej park, w którym wygodnie można zrobić rozgrzewkę. Więc nawet nie wiem, jak wyglądało miasteczko biegowe, bo z parku wszedłem prosto do swojej strefy - tym razem żółtej, tak jak sobie obiecałem rok temu :) Pod ręką toitoie, z których obecności skwapliwie skorzystałem. Na starcie 13 000 ludzi.
Cholerne słuchawki dokanałowe. Jestem przeciwnikiem całkowitego odcinania się od świata zewnętrznego, zwłaszcza na zawodach. Niestety dwa dni wcześniej stara wierna Sansa padła i trzeba było kupić na cito nową. A następczyni gra tak cicho, że moje ukochane Sennheisery z pałąkami były ledwo słyszalne i trzeba było użyć słuchawek z zestawu. Bo z telefonu nie słucham - musiałbym go mieć na ramieniu, czego nie lubię i nawet nie mam futerału.
We wtorek na treningu trenerzy pytając o plany startowe zasugerowali, że moje obecne wyniki pozwalają uzyskać w połówce czas 1:37. Z kalkulatora (na podstawie dychy) wychodziło mi 1:33, ale zupełnie nie czułem, abym był w stanie utrzymać tempo 4:24 przez 21 kilometrów. Z kolei 1:37 wydawało się spokojnie do zrobienia i mogłem nieśmiało pomyśleć o czymś więcej. A pośrodku jest właśnie 1:35, czyli czas, na który można pobiec za pacemakerem. Kto nie wie – pacemaker, zwany też zającem to biegacz, wynajęty przez organizatora, który prowadzi grupę na dany czas. Czas znacznie słabszy od swoich możliwości, więc uda mu się na bank. Nie trzeba samemu kontrolować tempa, wystarczy się go trzymać i nie odpaść, a będzie sukces. Aby był widoczny w tłumie, ma przywiązane baloniki lub chorągiewkę. Na stronie imprezy przeczytałem, że zając na 1:35 będzie prowadził negative splitem. To strategia sprawdzająca się na dystansach półmaratonu i maratonu - zakłada, że pierwszą połowę biegnie się trochę wolniej, a w drugiej nieco przyspiesza. Dokładnie plan miał taki: pierwsze 2-3 kilometry wolniej 4:35-4:40 (tłok na starcie może nie pozwolić na szybszy początek) następne kilometry to już tempo 4:35-4:30, 12-14 km jest z górki także przyśpieszymy żeby mieć zapas kilkunastu sekund na ostatnie 3 km które są pod górkę :) od 14 km tempo ok. 4:25.
I na to się ustawiłem.
EwaFit
30 marca 2015, 22:30Zawsze podziwiam osoby które lubią biegać. A może raczej inaczej-zazdroszczę tej wolności o jakiej mówią osoby, które biegają. Osobiście wolę siłownię, zajęcia fitness a nade wszystko wypad w góry, gdzie zaznaję myślę, podobnej "wolności i ukojenia" co biegacze :) pzdr
strach3
30 marca 2015, 22:39Kocham góry! Przyrodę i to fajne rozgrzanie i zmęczenie, gdy dochodzi się do schroniska... Stamtąd właśnie trafiłem do biegania, masz rację, że to podobne.
avinnion
30 marca 2015, 21:26łosz jakie to skomplikowane, śniadanie, zające, pacemakery, szał:)
strach3
30 marca 2015, 22:41Taki fajny dodatkowy wymiar, nieprawdaż? :)
Oktaniewa
30 marca 2015, 17:20gratuluję. :D czytam i oczy mi wychodzą. 14 km.. 21.. wow. :d ja jak na razie doszłam do 7.70 km ale przez głupotę zrobiłam przerwę ale zbieram siły i motywację do powrotu :D
strach3
30 marca 2015, 18:13Najlepszą motywacją sa endorfiny. Spróbuj znowu i biegaj luźno tak, aby był fun. Dłuższe dystanse przyjdą w swoim czasie, nie ma pośpiechu. Powodzenia.
Magdalena762013
30 marca 2015, 08:05Ciekawe co piszesz z tym zającem... Nie slyszalam jeszcze o tym. Opowiesc zapowiada sie ciekawie. Ja jedynie, jako niebiegacz, a kierowca, na sama mysl o biegu w W-wie od razu pomyslalam o zablokowaniu ulic i utrudnieniach. Na szczescie zmiana czasu spowodowala, ze wczoraj wychodzilam pozniej z domu... Czekam na c.d.
strach3
30 marca 2015, 08:49Niestety, stary problem - ograniczenia ruchu... Też jestem kierowcą, choć od paru lat przesiadam się częściej w zbiorkom, przynajmniej do pracy.
Dostepnynick
30 marca 2015, 07:20No pięknie. Ja też mam smaka na start, ale zacznę od czegoś krótszego.
strach3
30 marca 2015, 08:45Połówka to na pewno nie na początek. Za tydzień masz w NS dyszkę: http://www.nowasol.kapucyni.pl/index.php/aktualnoci/bieg-do-pustego-grobu
strach3
30 marca 2015, 08:50No tak, ale wtedy Was nie ma.