Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Odpust
5 października 2009
Wczoraj byłam na odpuście u szwagierki na wsi. Kto zna zwyczaj obchodzenia odpustów na wsi, ten wie, dlaczego o tym piszę. Najpierw czernina z domowym makaronem. Potem duszony kurczak z rodzynkami (wzięłam), pieczona kaczka (wziełam udko), żeberka w miodzie ze śliwkami (nie wzięłam...wzięłam...nie wzięłam...jednak wzięłam), mielone kotlety ze świeżymi grzybami w środku (nie wzięłam), schabowe (nie wzięłam), gruszki w occie i dynia w occie (wziełam - ale były pyszne), kapusta zasmażana - no wzięłam, bo przecież nie można jeść samego mięsa), potem makowiec i szarlotka lukrowana - też wzięłam , ale tylko dwa małe kawałki, potem mecz siatkarek - tylko kawka, a potem kolacja: sałatka, kiełbasa swojska na ciepło, szyneczki i pyszny bigosik, ale był nie bardzo tłusty, więc wziełam. To brzmi jak spowiedź i tak miało być. Wiem, że zgrzeszyłam, ale kary za to nie było - dziś na wadze 72,2 kg, czyli 1 kg mniej. Teraz jadę na wieś grabić liście - to pokuta za te grzechy. Wróce, jak znowu zacznie padać...
starszapani
5 października 2009, 15:47Ale smaczności tam były, aż ślinka cieknie. Pozdrawiam serdecznie, Danusia.
mikrobik
5 października 2009, 10:29Gdybym chciała wyliczać co wzięłam na sobotniej imprezie - nie starczyłoby strony. Na wagę na wszelki wypadek na razie nie wchodzę. W najbliższą sobotę następne impreza i zaczynam zaciskać pasa.