Pada. Od rana pada bez przerwy. Raz siąpi, raz leje ale woda spada w kawałkach różnej wielkości cały czas z nieba. Siedzę z książką i herbatką w fotelu, obserwuje co jakiś czas odkroplowe kręgi na kałużach. Spokojne to i wręcz hipontyzujące.
Dziś dzień lenistwa. Gdyby nie padało na pewno pojechalibyśmy do lasu. Jednak po chorobie, moczenie się na zimnie raczej nie jest zalecane więc dziś chill totalny.
Tak totalny, że wstałam o 10
No i jest jeden plus - ani mnie ani mężowi gotować się nie chce więc w planach zupa krem i sałatka. W sumie jeść też mi się nie chce, dopiero wypiłam kawę i herbatę. Śniadanie chyba połączę z obiadem.
Czasem myślę, że jestem trochę jak gadzina jakaś. Zmiennocieplna. Przy braku słońca energia siada, wchodzę w jakąś wegetację-hibernację. A słońce przewidują dopiero w czwartek!
Znalazłam chyba nową idealną siłownię. Ze strefą odnowy biologicznej po treningu. No kurde idę jutro, niech się dzieje wola nieba.