Tak przeglądałem sobie teraz mojego bloga i uświadomiłem sobie, że nie ma wpisu z półmaratonu katowickiego. Hmmm, trochę czasu minęło, a skleroza u mnie jest potężna, ale spróbuję coś napisać.
Oczywiście w tym roku półmaraton rozpoczął się dla mnie dzień wcześniej od zabawy w przewodnika. Kilka dni przygotowywałem się do tej roli. Czytałem historię Nikiszowca i uczyłem się dat. Myślę, że byłem nie najgorzej przygotowany. Jak wyszło oprowadzanie to już nie mnie oceniać, ale moim turystom. Mnie w każdym razie się podobało – szczególnie zachwyt Wrocławianina nad pięknem naszego kościoła. Biorąc pod uwagę piękno Wrocławia taki zachwyt ma swoją wartość.
Następnego dnia był bieg. Jednym z ważniejszych elementów przedbiegowych poza oczywiście spotkaniem Gabrysi z rodzinką było spotkanie Oli z Magdą. Obawiałem się troszkę tego spotkania, ale jak się okazuje bezpodstawnie. Było to dla mnie bardzo istotne. Potem przygotowanie do biegu i sam bieg.
Bieg to zgodnie z ustaleniami pogawędka z Gabrysią. Uwielbiam z nią rozmawiać, a na żywo rzadko mamy okazję porozmawiać sam na sam. Tu mieliśmy 2,5 h rozmawiania. Tematów nam nie brakowało – nie mogliśmy się nagadać. Poza drobnymi przerywnikami na dopingowanie Magdy, czy wysłuchanie wykładu pewnego młodego biegacza na temat kobiecych piersi, rozmawialiśmy cały czas.
Należy przy okazji wspomnieć, że w tym biegu uczestniczyła także Ola – na dystansie 7 km. Jej rozpromieniona twarz, kiedy spotkaliśmy ją rozpoczynając kolejne kółeczko, a ona kończyła swój bieg, była czymś wspaniałym. Jak mi powiedziała później nasza reakcja na jej osobę ją zaskoczyła. Myślała, że tylko jej pomachamy i pobiegniemy, my natomiast zafundowaliśmy jej radosne powitanie z uściskami i uśmiechami od ucha do ucha.
Pod koniec biegu skończyły mi się baterki i parę razy przeszedłem do marszu, a Gabrysia mnie poganiała. Nie rozumiałem tego, bo to nie miał być bieg na wynik. Okazało się, że jednak Gabi miała tajne plany w tym zakresie – których jednak nie udało jej się urzeczywistnić. Nie mniej jak zwykle na mecie byłem szczęśliwy.
Pominę milczeniem niedociągnięcia organizacyjne, które mnie bardzo zdenerwowały po biegu i na które psioczyłem, a które z perspektywy czasu okazały się mało istotne, a wynikały raczej z moich wysokich oczekiwań w stosunku do imprezy i organizatorów, niż z faktycznej niedogodności tych niedociągnięć.
Po biegu impreza przeniosła się do nas do domu i trwała do wieczora w miłej atmosferze rozmów mniej i bardziej poważnych, żartów i pysznego bigosu.
To był piękny weekend :)
Trochę chaotycznie ale udało mi się nadrobić ten istotny brak wpisowy :)