To był bardzo sportowy dzień. Rozpoczął się od treningu biegowego z moimi dziećmi – Olą i Asią. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Asia spóźniła się więc pobiegliśmy sami. Ola męczyła trasę półmaratonu, a ja kółeczka na Trzech Stawach. Zagubiona Asia znalazła się po połowie mojego kółeczka. Zawróciła i pobiegła ze mną moją trasą. Pokonywaliśmy kolejne kilometry rozmawiając. Niestety Asia nie była dziś w formie, więc w pewnym momencie postanowiła wracać do domu. Chciała jednak poznać Olę, więc dalej rozmawiając poczekaliśmy kilka chwil, aż dotrze. Obie moje córki biegowe poznały się i Ola pobiegła na drugie kółeczko, Asia do domu, a ja robić swój trening. Było rewelacyjnie. Wprawdzie nie poprawiłem swojego rekordu okrążenia, ale zrzucam to na Wmordęwind.
Tu muszę wspomnieć o rewelacyjnym osiągnięciu Oli – dwa razy pokonała pętlę półmaratonu – zrobiła 14 km – jestem z niej bardzo dumny. Pomalutku, pomalutku wychodzi z pieluch biegowych i niedługo będzie bić moje rekordy życiowe (wierzę w nią i wiem, że tak się stanie, bo się zawzięła na bieganie i chyba raczej nie odpuści)
Padnięci, ale zadowoleni wróciliśmy do domu. To jeszcze nie był koniec sportowych wrażeń.
Mieliśmy z Piotrkiem jeszcze w planie wizytę na treningu bractwa rycerskiego. Po pierwsze dlatego, że wstąpiliśmy do nowicjatu tegoż bractwa, a po drugie dlatego, że Piotrek ma dziś urodziny i chciałem żeby je spędził w sposób nietypowy, a jednocześnie wymarzony przez niego.
Pojechaliśmy do Sosnowca. Tam po kilku chwilach pogawędki na temat funkcjonowania w ramach bractwa poszliśmy na trening. Rozpoczęliśmy od nauki podstawowych pozycji, cięć i przejść. Potem chłopcy przebrali się w przeszywanice, wzięli broń i zaczęli toczyć pojedynki. Ja trenowałem nowo poznane techniki, a Piotrek siedział i trochę znudzony, bawiąc się puklerzem (mała tarczka), patrzył na walczących.
W pewnym momencie podszedł do niego szef bractwa i podał miecz jednoręczny. Chwilę potem drzazgi leciały z miecza prezesa (Marek miał drewniany miecz a Piotrek stalowy). Szkoda było sprzętu więc Marek zmienił miecz na stalowy i walczyli dalej. Piotrek na początku walczył sztywno, ale z każdą chwilą coraz bardziej sobie pozwalał. W pewnym momencie dostał mieczem po dłoni. Na szczęście delikatnie – niemniej natychmiast go dozbrojono w rękawice z paskami stali dla ochrony. Teraz już stal uderzała o stal wymiana ciosów szła coraz sprawniej i mocniej. Ciosy spadały na miecz i puklerz Piotrka – ten się rewanżował już dość śmiało.
Po chwili zmienił się sparring partner Piotrka – nie pomnę jego imienia – Piotrek nazwał go nowoczesnym rycerzem, bo walczył żując gumę i słuchając piosenek na komórce. Wyraźnie lekceważył Piotrka – ale nie na długo. Najpierw odpadła komórka. Potem okazało się, że trzeba zdjąć bluzę, bo mu się ciepło zrobiło a na końcu dostał od Piotrka po paluchach. Na szczęście nie groźnie. Chwilę jeszcze powalczyli i przestali.
Następny w kolejności byłem ja. Nie zdecydowałem się na stalowe miecze. Walczyliśmy drewnianymi, ja dwuręcznym, on jednoręcznym i puklerzem. Dostało mi się dwa razy po palcach – są całe. Z Piotrka ciekł pot, ledwie trzymał miecz w dłoni, ledwie nim machał, ale widać było, że jest szczęśliwy.
O to mi chodziło. Myślę że Piotrek te urodziny zaliczy do udanych.