Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Kobudo


Po kilku nie udanych próbach ruszyłem w końcu z Weiderkiem J. Ciężkie ćwiczenia, ale chyba przynoszą już efekty (choć może to tylko moja autosugestia). W sumie przyzwyczaiłem się już do tego wysiłku i bólu. Prościej jest, kiedy między seriami sobie poćwiczę sztuki walki, brzuch ma czas odpocząć. Ostatnio też Ola się przyłączyła do Weiderka.

 

Wczoraj w końcu udało nam się zrobić też porządny godzinny trening Kobudo. Olę Kobudo kręci bardziej niż Ju Jitsu.

 

Co kobiety mają za sentyment do broni?

 

Magda też chyba bardziej wolała machanie kijkiem niż rzucanie się ze mną.

Trening był bardzo fajny i przyszłościowy, choć musieliśmy uważać na domowe sprzęty. Mimo całej ostrożności i tak oberwało się szafom i żyrandolowi – na szczęście niegroźnie.

 

To i tak pikuś – kiedyś jak ja łupnąłem w żyrandol kijem to nagle wszystkie żarówki zaczęły mocniej świecić tylko po to, żeby potem dość szybko się spalić. :) Ma się te zdolności. :)

 

Wracając do wczorajszego treningu to przerobiliśmy dwie techniki z pierwszego hojoundo (zestawu technik) zarówno w formie uderzania w powietrze jak i w kij partnera. Udało nam się ćwiczyć na 4 – 5 kroków co jest sporym sukcesem biorąc pod uwagę że ćwiczyliśmy w mieszkaniu dość długimi kijami.

 

Po początkowych problemach z koordynacją i władaniem kijem, potem Oli szło już tylko lepiej, a co ważniejsze spodobało jej się i chce następny trening, w miarę możliwości na sali, gdzie nie trzeba się będzie hamować przy wywijaniu kijem.

 

Po tym treningu pomyślałem sobie, że gdyby było kilka osób więcej chętnych do ćwiczenia Kobudo, to można by wynająć salę i regularnie raz lub dwa razy w tygodniu machać kijkiem. Muszę popytać wśród znajomych. Może ktoś z Was reflektuje? :)

 

Dziś kolejny trening z dziećmi. Praca nad dyscypliną powoli przynosi efekty – coraz mniej czasu spędzam na ustawianiu ich i doprowadzaniu do porządku. To dobrze rokuje na przyszłość. Zgodnie z planem dziś w ramach rozgrzewki pomachamy sobie kijkami. Czyli kolejny trening Kobudo :) Z dziećmi jeszcze się nie odważę na trening w parach z kijami. Boję się, że będę musiał dzwonić po pogotowie, a na treningi nie noszę telefonu :)

 

Jutro przede mną małe wybieganko na Trzech Stawach (17 km), ciekawe jak mi pójdzie – dawno tej trasy nie biegałem, ale powoli trzeba się przygotowywać do kolejnego sezonu.

 

Acha – również jutro wybieram się z Piotrkiem do Bractwa Rycerskiego – chcemy się zapisać i zostać średniowiecznymi wojownikami :). Tych zajęć też jestem ciekaw. Kiedyś przez pewien czas terminowałem w tym bractwie i treningi były fajne. Sporo się nauczyłem o walce mieczem półtoraręcznym, mieczem jednoręcznym z tarczą i w ogóle o walce rycerskiej z ograniczeniem widoczności i oddychania przez hełm czy ciężarze tarczy po kilku chwilach walki. Zobaczymy czy nadal jest tam tak fajnie i ciekawie.

 

W sumie bractwo czy Kobudo to jedno i to samo – i tu średniowiecze i tu średniowiecze a że jest delikatny rozrzut terytorialny (Polska, Okinawa) to już szczegół. :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.