- Juuuż poooooraaa ćwiiiiiiczyyyyyyyyyć – zaśpiewał mi głosik w głowie. Ten sam wredny głosik, który rano wodził mnie na pokuszenie i pleplał mi ciągle o słodyczach i gazowanych napojach. Niewidzialny Ego-Przyjaciel wskoczył na łóżko i zaczął bujać się na nim, mamroląc mi nad uchem: ćwiczyććwiczyććwiczyććwiczyyyyć.
Machnęłam ręką jak na komara.
- Nie chce mi się.
- Nie ma nie chcę, nie chcem ale muszem. Wstawaj.
- Oj no weeeeź. Jeszcze godzinka – jęknęłam, naciągając na siebie kołdrę. – Źle się dzisiaj czuję.
- Nie udawaj, nie jesteś chora. To twoja ukochana Druga Połowa choruje, nie ty.
- Ale ja też się czuję niewyraźnie! W głowie mi się kołuje… i… i… i nogi mnie kręcą, zupełnie ale to zupełnie jak na grypę!
Głosik był nieubłagany. Rano, w kwestii słodyczy, z nim wygrałam, więc teraz chyba nie zamierzał się poddać.
- Leniwa klucho tyyyy – zaczął znów, niezbyt zachęcająco. – Znasz zasadę. Jesteś sama, musisz się ruszyć. Jutro będziesz odpoczywać.
- ALE JA TAAAK NIE LUUUUUBIĘ ĆWIIIICZYYYYĆ!
- Tak, to da się zauważyć – odparło beztrosko Ego i uszczypnęło mnie pod kołdrą w boczek. Aż podskoczyłam do siadu. – A podobno przy ćwiczeniach uwalniają się endorfiny!
- Śmorfiny, ple – pokazałam mu język, ale mimo to posłusznie zwlokłam się z wyra i ruszyłam na spacer, by się rozgrzać.
Okropecznie nie lubię ćwiczyć. Robię to sumiennie i nie odpuszczam, nie daję sobie forów i nie folguję, ale robię to zdecydowanie bo muszę, a nie dlatego, że się w tym lubuję czy przynosi mi to radość. Endorfiny potreningowe chyba mnie jednak nie lubią, albo jeszcze się nie dowiedziały, że pod tym a tym adresem ktoś zaczął ćwiczyć i potrzebuje energetycznego kopa. Tak czy siak, przez pół godziny męczyłam jak starą, suchą bułkę Skalpel i ćwiczenia na brzuch z Primavery, zupełnie nie mogąc się wciągnąć w ten cały wir. Jakaś dziś taka byłam rozwalona.
Pomyślałam wtedy o macie do Dance Dance Revolution, którą zostawiłam setki kilometrów stąd, u mamy.
Moja pierwsza wielka walka z nadwagą przebiegła z powodzeniem właśnie dzięki temu prostemu, niewielkiemu urządzeniu i grze Stepmania. Jakież to wtedy było przyjemne! Nastawić kilka utworów na najwyższych poziomach i tupać aż do utraty tchu przy głośnej muzyce… Tuptałam codziennie po półtorej godziny albo nawet więcej i ciągle było mi mało… aaaaaha!
A więc jednak! Kiedyś endorfiny wiedziały o moim istnieniu!
Jako iż mata poza moim zasięgiem, włączyłam na youtube sam utwór z wideo z gry i zaczęłam tupać po prostu na dywanie, starając się nadążyć za filmikiem. I oto, moje drogie panie, zdarzył się cud. Kompletnie padnięta i drżąca po tych znienawidzonych ćwiczeniach, do których codziennie się zmuszam, na widok przesuwających się strzałeczek spłynęła na mnie boska moc i całkowicie odnowione pokłady energii :D Tak jakbym łyknęła jakąś miksturę na odnowienie many!
Po tygodniu wprowadzającym, czyli zerowym – za mną tydzień 1. Na wadze mniej-więcej kilogram mniej, w talii ubył kolejny centymetr, w biodrach również. Czyli coś się tam ruszyło. Z przykrością muszę się przyznać, że w tym tygodniu grzeszyłam :P pijąc kilka energetyków, czyli skondensowany gazowany cukier. Nie potrafię z nimi walczyć, uwielbiam to ustrojstwo :P Jednakże, jak widać, nie spowodowały końca świata. Jest progress, jest moc!
Po treningu – pół pomarańczy i porcja makaronu z fasoli mung (pszennego, jak i innych produktów mącznych, nie jem od dwóch tygodni i muszę przyznać, że czuję się fantastycznie) z orzechami nerkowca, słonecznikiem oraz pesto. Najedzona po uszy i szczęśliwa, że upierdliwy głosik w głowie ucichł ;) mogę odpoczywać przez resztę wieczora.
A u Was jakie plany na weekend? :D
MamaLili
28 lutego 2016, 15:28Też tak mam z ćwiczeniami :-) ja naprawdę nie lubię się pocić, lubię jogę, masaż ale trudno to nazwać aktywnością a już na pewno nie spali to za dużo tłuszczu a to jest teraz najważniejsze więc zaciskam zęby z nadzieją, że kiedyś mnie te endorfiny zaleją :-)
roogirl
20 lutego 2016, 21:18Na pewno jest jakaś aktywność, która sprawiłaby ci przyjemność musisz tylko ją znaleźć.