Dotarło do mnie z całą jasnością, jak nagle zrobiło mi się dużo czasu do dyspozycji. Niestety, alkohol to nie mniejszy złodziej czasu niż wszelkie inne nałogi. Wieczorem tracisz czas, bo przy piwku raczej nic konkretnego się nie zrobi - sama nie wiem, na czym mi te wieczory mijały, trochę w necie, trochę na nie wiadomo czym, naprawdę trudno powiedzieć. A następnego dnia trzeba dospać i znowu kilka cennych godzin szlag trafia. A ile wolnych dni spędziłam niemal w alkoholowym widzie, chociaż zawsze starałam się nie tracić kontroli (taaaa, kilka piwek, potem pół dnia przespane i wieczór zakończony znowu z alko, jakaś masakra).
Sporo przez to zawaliłam, taka prawda. Uwaga! Piszę to przede wszystkim dla siebie, żebym w razie czego mogła sobie to przeczytać i się otrzeźwić. Gdyby jednak jakaś głupota do głowy mi przyszła. Powiem szczerze, że zaczynałam już nawet myśleć o jakimś AA, ale postanowiłam, że dam sobie sama z tym radę i udowodnię sobie, że to jeszcze nie ten etap i że potrafię się zatrzymać o pół kroku nad przepaścią. Człowiek jest w stanie dokonać wielu rzeczy - TAKŻE WYGRAĆ Z SAMYM SOBĄ. W moim przypadku walka z kilogramami, to nie walka z obżarstwem czy słodyczami, ale walka z alkoholem, uciekaniem w świat niebytu przed problemami i samotnością (mąż daleko, nawet najbardziej kochający, to jednak równa się samotność), popadaniem w marazm. A wszystko to niemal idealnie kryłam przed światem, zaliczając nieliczne wpadki. Mistrzostwo. Tyle, że dumna z tego raczej nie jestem.
DISCLAIMER: Być może trafi tu ktoś niepowołany i postanowi zrobić wredny użytek i wykorzystać to, co napisałam powyżej przeciwko mnie. Ok, gościu, Twój problem. Jeśli chcesz być skończoną świnią, proszę bardzo, wolna droga - to TY będziesz z tym żyć. Ja sobie jakoś poradzę. Bo już wiem, że mogę sobie poradzić ze wszystkim. Nie poddam się łatwo. Zbyt dużo jest na szali. Jeśli teraz przegram, to naprawdę nie zasłużyłam na wszystko dobre, co mi się w życiu przytrafiło. Ale nie przegram. Nie wolno mi. Nie tylko dla siebie, ale dla mojego syna, męża i dla wszystkich innych życzliwych mi ludzi, którzy we mnie wierzą.
Wiem, może byłoby łatwiej, gdybym się tym wszystkim z kimś podzieliła, ale czy na pewno? Może kiedyś, jak już będę to miała daleko za sobą, może wtedy się odważę o tym opowiedzieć... Ale walczyć wolę sama. Już taka jestem.
Ze strony mojej mamy dostałabym na pewno wsparcie, ale najpierw mnóstwo pretensji i krytyki, a tego bym po prostu nie zniosła. Ona to robi w dobrej wierze, ale efekty, wierzcie mi, bywają koszmarne. Więc nie ma opcji.
Plan na dzisiaj:
- wykonać zlecenie,
- iść z synem na spacer i przy okazji kupić wodę niegazowaną (czyli chodzimy tak długo, aż znajdziemy czynny sklepik, lol),
- pełna mobilizacja: przynajmniej 1 mila z Leslie Sansone i ćwiczenia na górne partie ciała - TRZEBA WRESZCIE ZACZĄĆ POWRÓT DO AKTYWNOŚCI,
- popracować nad domkiem na konkurs, jeśli starczy czasu,
- jeść zgodnie z planem,
- zero alkoholu.
Jak na razie żywieniowo:
10.00 - 1/2 pomello + 50 g sera gouda (z wasabi i z czerwonym pesto) (B)
Trzymajcie się ciepło i wypoczywajcie w ten dzionek jak należy.
ilonol
11 listopada 2013, 12:57Też pospalam do 10.00 i czuje się wypoczeta.....a alkohol to rzeczywiście wróg diety!!!
savannah1974
11 listopada 2013, 12:27Dzięki za wsparcie, razem na pewno łatwiej. DAMY RADĘ!
Ebek79
11 listopada 2013, 11:43Powiem Ci szczerze, że mi ten alkohol często bruździł w diecie. W tygodniu jeszcze w porządku, ale weekendy... Czasami to taki maratonik od piątku do niedzieli. Piątek wieczór, sobota to tak od południa pifko i w niedzielę wieczorem trzeba się było czymś leczyć. Masakra! Walczę z tym. I tak czytam o Twojej samotności... Właśnie zaczęłam bardziej sobie pozwalać na ten nałóg jak byłam sama! To odchudzanie na dobre nam wyjdzie:)