Oj, mam wyrzuty sumienia .
Nie oszukujmy się, wyjazd na ferie to jednak nie jest okoliczność sprzyjająca diecie...
Dzisiaj dałam sobie carte blanche i nawet nie wiem kiedy. I jestem na siebie wściekła, że tak wyszło,a z drugiej strony tak sobie myślę, że to całkiem normalna reakcja, hehe. Reasumując, jaieś sześć grzanych winek i dwa piwka plus teraz jeszcze Radlerek (x4, I guess, tyle kupiłam w każdym razie). Ogólnie jestem w stosunku do siebie wyrozumiała i nie zamierzam się upadlać ani nc, ale że odwaliłam to niestety prawda i nie wiem, jak mam to wytłumaczyć. Ech...
14.00 - dwie kasznki z grilla (hm, nawet nie wiem, jak to liczyć, B czy W?! cholera jedna ją wie, ech)
21.00 - pół wędzonej piersi kurczaka + jogurt naturalny z otrębami
I raczej już nic, ewentualnie tylko kalorie z Radlera... Teraz to już mi trochę gance gall, czy wypiję 1 czy 2 czy 4... Ale jutro postaram się samej sobie nakopać w cztery litery, lol.
Głupota moja własna mnie przeraża, najgorzej będzie jak się okaże, że nie umiem wrócić tylko znowu się zapętlę. Jak pomyślę o czymkolwiek więcej, to normalne sama sobie w pysk napluję...To już nie są żarty, cholera... A tyle wytrzymałam... I od momentu przyjazd moja mocna fasada zaczęła się chwiać: pozwlę sobie na grzane winko, no przeciez jedno mi nie zaszkodzi, a potem kilka kieliszków wina, i znowu grzane następnego dnia.... Wrrr.... Wściekła jestem i rozczarowana. Ale trochę mam nadzieję, że moje jutrzejsze samopoczucie w porównaniu z tym z ostatnich kilkunastu dni, da mi do wiwatu....
Dobra, nie będę się dalej samobiczować, bo to raczej do niczego nie prowadzi.
Dzisiaj byiśmy trzy razy na zjeżdżalni grawitacyjnej - za free, bo w sobotę czekając na autobus do Karpacza poznaliśmy babeczkę, która pracuje na kasie, hehe. I za każdym razem bardziej mi się podobało, hehe. Na tych cholernych zakrętach trzeba trzymać prędkość, a nie hamować, bo przy prędkości nie ma tego okropnego wrażenia zakłócenia równowagi, tory są tak wyprofilowane, że sanki lecą niemal idealnie, a przy małej prędkości robi się właśnie niefajnie. Zabawne, ja, taka panikara, a na torze przyspieszam, hehe, ale jazda jest wyrąbista. Ale tyłek boli. No i mięśnie rąk pracują, że hej, jak się steruje tym tałatjstwem...
Baseny w Sandra SPA to kolejny czad. W żadnym z polskich aqua parków, a widzielismy już kilka, nie było takiego nastawienia na dzieciaki, jak tu. większa część olbrzymiego komplekrsu basenowego jest dla dzieci. Mają basen z falą - super sprawa. Jaccuzzi rewelacyjne. I te wszystkie atrakcje dla dzieciaków, lol...
W każdym razie spędziliśmy tam 2,5 godziny i było super. Chcemy to powtórzyć w środę. Jutro w planach wyprawa na Kopę, wyciągiem oczywiście i zjazd tą samą drogą. Bez pośpiechu, na luzie...
Młody dzisiaj trochę rozczarowany, Piętro wyżej mieszka chłopiec w jego wieku Poznali się, jak się meldowali. Wczoraj tamten przyszedł do nas, grali na komputerze, bawili się zabawkami młodego i było ok, dzisiaj po powrocie z basenu młody poszedł z wizytą, bo byli umówieni, ale wrócił chyba po 15 minutach, bo nie chcieli z nim grać (znaczy kolega i jego tata, chyba). Cóż, kolejna życiowa lekcja, że ludzie ne zawsze są fajni. Tych lekcji to on ma przed sobą dużo, bo naiwniutki jest strasznie i chyba muszę powoli zacząć mu tłumaczyć, że ludzie częśćiej są niefajni niż fajni. bo to się może źle dla niego skończyć.
Młodego zmogło przed 22-ą. Sporo się dzisiaj działo, więc dobrze, że zmęczony, bo zbytnio nie przeżywał rozczarowania kolegą. O ile dziecko rozumiem, bo to tylko dziecko, o tyle tatus pozostawia wiele do życzenia, ale cóż robić... Niekoniecznie dorosły znaczy dorosły, prawda?! Nic to, pozostaje mi tylko trzymać teraz młodego z dala od newraligicznego tematu, ech...
Ja chyba też już się poddam (pozostawiając niespożyte 2 Radlery!), bo nie chcę jutro zdychać, żadna frajda...
I. siedziała wczoraj u kotów do 2.30 nocy i zrobiła mi porządek w kuchni. Niesamowita babka. Co prawda wyrzucanie przeterminowanych herbat mogła sobie odpuścić, no bo bez przesady, tak?! ale generalnie to i tak w szoku jestem. A ma jeszcze tydzień do dyspozycji, aż się boję, co ja tam zastanę: koty we frakach serwujące śniadanko?! Wszystko możliwe, hehe.
Kasmi
28 stycznia 2013, 22:58To duża różnica czy wypijesz 1 czy 4. Właściwie to kluczowa różnica... :P jak jesteś w Karpaczu to OBOWIĄZKOWO idź do czekoladziarni Mount Blanc!!! tylko nie zamawiaj sobie słodkiej czekolady a smoothie z mango i innymi owocami! Nic tak pysznego w życiu nie piłam! z tym, że tam zazwyczaj w sezonie są kolejki więc warto zarezerwować sobie telefonicznie stolik :) ale zdecydowanie polecam i absolutnie zawsze tam wracam na swój boski koktajl! :)
tina84
28 stycznia 2013, 21:53w sumie nie jest tak źle :) czasem przyda się urozmaicenie :))