Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Typowe początki


A więc stało się. Kolejny raz próba udowodnienia sobie, że przecież mogę schudnąć, że przecież jestem silna, zmotywowana i skoro inni potrafią, to ja tym bardziej.

Mam już wszystko. Skomponowaną dietę z posiłkami które lubię (nic na siłę) jednak pamiętając o pozostawaniu w deficycie. Deficyt to bardzo ważne hasło. Mam plan treningowy, z odpowiednimi ebookami i sprzętem abym mogła w swoim zapracowanym życiu ćwiczyć w domu. Posiadam nawet pamiętnik odchudzania! Miejsce w którym będę mogła podzielić się swoimi pomysłami na posiłki, motywacją, zmianą sylwetki. Co więc mogłoby pójść nie tak? A no cóż, bardzo wiele. 

To nie pierwszy raz gdy znów mam wszystko (za wyjątkiem pamiętnika, chociaż bardzo dawno temu tego też już próbowałam), odpowiednie zaplecze by móc uporać się z nadmiernymi kilogramami i brakiem poczucia własnej wartości. To jednak do tej pory nie wystarczało. 

Zaburzenia odżywiania zawsze wracają. Gdy już myślę, że jestem na dobrej drodze, zawsze pojawia się coś, co mnie z tej drogi spycha. 

Przeanalizowałam zmiany swojej wagi na podstawie statystyk spisanych na vitalia. Posiadam tu konto już od 2012 roku! Oczywiście nie mam danych ze wszystkich lat, czasami jednak przypominałam sobie o tym miejscu i wtedy zapewne wciąż zaczynałam od nowa. 

Zauważyłam bardzo ciekawą zależność. Początek grudnia 2020 - 70kg (odchudzanie z wagi 76kg szło mi bardzo dobrze, czułam się z siebie dumna), potem koniec grudnia 75kg! pięć kilo! styczeń - 78kg, marzec 80kg. Jak tu pięknie zobrazowana jest zależność - święta -  no przecież nie odmówię! tylko raz w roku jest taki czas! jak ja uwielbiam pierogi i ciasto, przecież na co dzień tego nie mam! co mi zmieni te kilka dni, ważny jest przecież komfort psychiczny i tak zwany cheat day!

Na koniec grudnia musiałam wejść na wagę, to co zobaczyłam zamiast mnie zmotywować żeby jak najszybciej wrócić do tych 70kg i schodzić dalej wpędziło mnie w dodatkowe kompleksy i zaburzenia. I poszło lawiną, lawiną której nie dało się już zatrzymać. W ciągu 4msc przytyłam 12kg. Kosmos. Potem zniknęłam z vitalii.

I tu pojawia się kolejny mój problem - wmawianie sobie, że przecież nie jest tak źle. Wiem, że jest ale czasami staje przed lustrem i wmawiam sobie: przecież nie widać ile ważysz bo wyglądasz całkiem nieźle! nawet trener personalny dał Ci kiedyś mniejszą o dużo wagę niż miałaś, to znaczy, że kilogramy dobrze się rozkładają i nie widać tak tego! Zobacz, przecież masz fajny duży tyłek, nie jedna dziewczyna marzy o takim biuście i pośladkach jak masz Ty! Wystarczy się dobrze ubrać i jakoś ukryję ten odstający brzuch, przecież nawet fit dziewczyny mają odstający i fałdkę, to całkiem normalne! Albo najlepsze - taka moja uroda, widocznie nie dla mnie bycie szczupłą, tak jest dobrze. 

Ciągłe wmawianie sobie - ja czuje się tak dobrze, dobrze wyglądam. Chociaż za każdym razem czuję wymawiając te słowa albo patrząc na siebie taki wewnętrzny ścisk. Takie uczucie niepokoju, lęku... ale jednocześnie ogromne zdenerwowanie i wręcz wściekłość, która przechodzi w bezradność a potem płacz... I błędne koło zatacza swój krąg. Podnoszę się, bo przecież jestem silna, bo przecież nie widać ile mam kilogramów na wadze, bo przecież brzuch ukryje, bo przecież taka moja uroda... takie koło. 

Teraz się nie poddam tak łatwo.

Motywacje - narzeczony chodzący kilka razy w tygodniu na siłownie, słowa znajomych w jego stronę ile to już nie schudł i jak dobrze wygląda w czasie, gdy ja siedzę obok z najwyższą wagą w moim życiu. 

Kolejne wakacje na których nie chcę czuć skrępowania i ocierających się ud. 

Zadowolenie w końcu siebie. I wiem, że zabrzmi to źle bo tak być nie powinno, bo wpędza to w zaburzenia bo coś tam coś tam... ale chcę zadowolić też rodziców. Niestety jestem w tej grupie ludzi, która już od nastoletnich lat słyszała od rodziców "nie jedz tego, już i tak wyglądasz za dobrze", "nie za dużo tego obiadu nałożyłaś?", "Sandra ja nie chce nic mówić, ale wiesz... za dużo Ciebie jest" i tak dalej, tak dalej... Doszło to już do takiego stopnia, że kiedyś usłyszałam nawet, żeby mój narzeczony nie brał ze mną ślubu dopóki nie schudnę, albo pomysł mojego taty żeby zrobić zakład, jeśli schudnę da mi 1000zł na nowe ubrania! To miała być jego forma motywacji... Nie miałam wtedy według kalkulatorów nawet nadwagi, albo jakieś początki. Skończyłam z otyłością.

Mimo, że te tematy są ciężkie chce pisać o swoim życiu szczerze. 

Do następnego.

  • Milady22

    Milady22

    1 grudnia 2022, 19:09

    Trzymam za Ciebie mocno kciuki i życze powodzenia :) Nie poddawaj się :) Pomyśl że w marcu możesz być z siebie dumna jak wejdziesz na wagę :)

  • waskaryba

    waskaryba

    1 grudnia 2022, 10:48

    Powodzenia

  • ognik1958

    ognik1958

    30 listopada 2022, 21:30

    Komentarz został usunięty

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.