Dziś byłam w szkole. A później poszłam na wagary. W czasie wagarów zjadłam gruziński "fast food", chociaż pewnie jego przygotowanie nie było fast - to było chyba ciasto drożdżowe (albo jakieś inne, bankowo nie francuskie - w końcu budka nazywa się gruziński chleb :D), z mięsem, serem, ostrą papryką, cebulą i czosnkiem - ogólnie było bardzo dobre a wnikając w szczegóły, to trochę tłuste i mam wrażenie brzucha ciążowego, ale to nic, warto było. W sumie miałam chęć na na coś innego - taki sam chlebek tylko że z jabłkami - smak pyszny, ale o tej godzinie już nie było - wykupili!!! Serio? No pech taki, że ech. Uff, znalazłam paragon - to było kubdari i przyjmuję, że takie ma być jak było, może jak kiedyś pojadę do Gruzji to dowiem się jak smakuje prawdziwe gruzińskie.
Wróciłam do domu. Chwilkę odpoczęłam i usiadłam na rower. Przejechałam 7,8km w 15 minut. Poszłam z dzieckiem na spacer. Ogarnęłam trochę. Poczytałam, popadłam w doła, więc znów poszłam na rower. Przejechałam 12,40km w 22:47min. Wychodzi, że wykręciłam dzisiaj 20km, no ale było po czym pedałować ;p
I mam plan dziś na odstresowanie się całkowite (martini już w lodówce ;) ) i zrobienia planu na to, co mam zrobić z resztą życia.