Drogi nieuczęszczane zarastają. Wczoraj odgruzowałam jedną z nich. A zarosła bo... bo tak.
Dziś mija 4 dzień totalnej ciszy. Najgorsze są wieczory, kiedy jeszcze nie śpię a już nic nie robię. Wiem, że to wszystko bez sensu już chyba jest, ale jeszcze ostatnie niedobitki nadziei gdzieś tam podskakują. Chyba trzeba młotkiem je wybić, żeby się nie łudzić.
Jedzenie dzisiejsze nie powala: bułka z masłem, wędliną i serem, na obiad ziemniaki, duszony schab i gotowane buraczki i surówka z marchewki, batonik, 4 mandarynki (po obiedzie byłam objedzona), wróciłam do domu i zjadłam zupę a później dwa ziemniaki, pół pieczonego udka z kurczaka i surówkę z kapusty kiszonej. Zjadam dwa obiady! Albo muszę jeść w pracy tylko obiad a w domu jakąś sałatkę albo w pracy sałatkę a w domu obiad. Ale chyba lepiej w pracy obiad, żeby później w domu zjeść coś lżejszego (a jak wracam to i tak jestem głodna, że omg). I znów widzę, że mi rośnie tu i tam. Ech. Zamiast siedzieć i myśleć mogłabym sie poruszać i iść spać.
roogirl
12 stycznia 2017, 22:53Chodzi o faceta?
rinnelis
13 stycznia 2017, 19:14a oczywiście :) no ale trzeba to przeżyć po prostu i już. :)